Ci, którzy sądzą, że w walce o fotel przewodniczącego Parlamentu Europejskiego dla Jerzego Buzka chodzi o to stanowisko, powinni się zawstydzić. Nie chodzi też wcale o naszą pozycję w unii. Posada dla Jerzego Buzka służy wyborom prezydenckim. Zresztą prawie wszystko w naszej polityce im służy. Ogarnęła nas jakaś szajba na punkcie prezydentury. To o tyle zaskakujące, że w naszym kraju wcale nie ma ustroju prezydenckiego.
Jeśli Jerzy Buzek zostanie szefem europarlamentu, to – z całą sympatią i szacunkiem dla byłego premiera – będzie on tylko mięsem wyborczym. W kampanii prezydenckiej Donalda Tuska Jerzy Buzek zostanie przedstawiony jako dowód na to, jak wielkie wpływy i poważanie w Europie ma obecny premier. To argument na miarę słomianego misia z fi lmu Stanisława Barei. „To jest miś na miarę naszych możliwości. My tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: to jest nasz miś, przez nas zrobiony, i to nie jest nasze ostatnie słowo!" – mówił prezes klubu Tęcza Ryszard Ochódzki.
Dla interesów Polski ważne są stanowiska w Komisji Europejskiej, a nie przewodniczenie parlamentowi, co jest przecież głównie dekoracyjne. Ale dla potrzeb kampanii prezydenckiej liczy się as, którego można wyłożyć na stół. Takimi asami są posady szefa komisji (dla Polaka na razie poza zasięgiem) i właśnie przewodniczącego PE. Zatem na ołtarzu wyborów prezydenckich składa się istotne interesy kraju, byleby mieć czym zaszpanować. Skądinąd postawienie na Włodzimierza Cimoszewicza jako kandydata na sekretarza generalnego Rady Europy także służy przyszłorocznym wyborom prezydenckim. Jeśli wygra, jego promotor znowu zaszpanuje swoimi wpływami w Europie. Można sądzić, że gdyby odbywało się teraz (lub w niedalekiej przyszłości) konklawe, Donald Tusk też miałby swojego polskiego kandydata na papieża, żeby w razie czego pochwalić się nim w kampanii prezydenckiej.
Nie jest niczym nagannym dążenie do tego, żeby wygrać wybory prezydenckie. Problemem jest tylko to, za jaką cenę i po co. Bo jeśli myśląc o wyborczych szansach na prezydenturę za ponad rok, premier i rząd boją się do tego czasu zrobić cokolwiek ryzykownego, choć niezbędnego dla Polski, to mamy do czynienia z absurdem. PiS jako opozycja jest zresztą nie lepsze, bo cała strategia partii jest nastawiona na reelekcję Lecha Kaczyńskiego. Skoro jednak prezydentura tak mąci w głowach, to już lepiej wybierać prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe. Żeby najważniejsze partie i ich liderzy nie myśleli obsesyjnie tylko o jednym, zamiast zająć się normalną pracą.
Z prezydenturą w Polsce od początku coś jest nie tak. Pierwszego prezydenta zamordowano, ostatni w II RP uciekł w czasie najważniejszej próby, pierwszy w PRL był zwyczajnym bandytą, pierwszy w III RP też ma krew na rękach, a trzy ostatnie prezydentury również są jakieś pechowe. Może więc nie warto, żeby całe państwo i klasa polityczna kręciły się wokół prezydentury. Bo można dostać od tego kręćka.
Dla interesów Polski ważne są stanowiska w Komisji Europejskiej, a nie przewodniczenie parlamentowi, co jest przecież głównie dekoracyjne. Ale dla potrzeb kampanii prezydenckiej liczy się as, którego można wyłożyć na stół. Takimi asami są posady szefa komisji (dla Polaka na razie poza zasięgiem) i właśnie przewodniczącego PE. Zatem na ołtarzu wyborów prezydenckich składa się istotne interesy kraju, byleby mieć czym zaszpanować. Skądinąd postawienie na Włodzimierza Cimoszewicza jako kandydata na sekretarza generalnego Rady Europy także służy przyszłorocznym wyborom prezydenckim. Jeśli wygra, jego promotor znowu zaszpanuje swoimi wpływami w Europie. Można sądzić, że gdyby odbywało się teraz (lub w niedalekiej przyszłości) konklawe, Donald Tusk też miałby swojego polskiego kandydata na papieża, żeby w razie czego pochwalić się nim w kampanii prezydenckiej.
Nie jest niczym nagannym dążenie do tego, żeby wygrać wybory prezydenckie. Problemem jest tylko to, za jaką cenę i po co. Bo jeśli myśląc o wyborczych szansach na prezydenturę za ponad rok, premier i rząd boją się do tego czasu zrobić cokolwiek ryzykownego, choć niezbędnego dla Polski, to mamy do czynienia z absurdem. PiS jako opozycja jest zresztą nie lepsze, bo cała strategia partii jest nastawiona na reelekcję Lecha Kaczyńskiego. Skoro jednak prezydentura tak mąci w głowach, to już lepiej wybierać prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe. Żeby najważniejsze partie i ich liderzy nie myśleli obsesyjnie tylko o jednym, zamiast zająć się normalną pracą.
Z prezydenturą w Polsce od początku coś jest nie tak. Pierwszego prezydenta zamordowano, ostatni w II RP uciekł w czasie najważniejszej próby, pierwszy w PRL był zwyczajnym bandytą, pierwszy w III RP też ma krew na rękach, a trzy ostatnie prezydentury również są jakieś pechowe. Może więc nie warto, żeby całe państwo i klasa polityczna kręciły się wokół prezydentury. Bo można dostać od tego kręćka.
Więcej możesz przeczytać w 26/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.