Teoretycznie wszystko wygląda tak samo jak w roku 1999 i 2003, gdy na ulice Teheranu wyszły tysiące młodych ludzi. Wtedy też się wydawało, że skostniała teokracja się chwieje. Demonstracje skończyły się jednak po dwóch tygodniach, a wszystko, co osiągali manifestujący, to represje. Dlaczego tym razem jest inaczej?
Nadzieja na „irańską wiosnę" trwała krótko jak sen. Ponowne zwycięstwo w wyborach prezydenckich Mahmuda Ahmadineżada, choć kwestionowane na świecie, najpewniej odzwierciedla jednak wolę większości Irańczyków. Jeśli podczas liczenia głosów doszło do fałszerstw, zapewne nigdy się nie dowiemy, jaką miały skalę. Tak samo jak nigdy nie będzie wiadomo, co kierowało człowiekiem numer jeden w islamskiej republice, czyli najwyższym przywódcą duchowym ajatollahem Alim Chamenei, że pomijając procedury i obyczaje, pospieszył się z gratulacjami dla nowo wybranego prezydenta. Chamenei i Ahmadineżad mieli szansę stworzenia najsilniejszego tandemu od czasów rewolucji w 1979 r. Teraz jeden gest – bez względu na to, jak potoczą się manifestacje i jaki efekt przyniesie powtórne liczenie głosów – może ich obu kosztować władzę. Zmiany w Iranie, których Zachód tak wyczekiwał, właśnie się dokonują, ale na rewolucję – jeśli w ogóle do niej dojdzie – trzeba jeszcze poczekać.
Więcej możesz przeczytać w 26/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.