Największą ambicją obecnego rządu było włączenie się do europejskiego main-streamu. I to się udało. Teraz nikt w Brukseli czy innych stolicach nie zastanawia się, jakie jest stanowisko nieprzewidywalnej Polski, lecz wie, że jest takie, jakie być powinno. Wszyscy nas już lubią i dlatego mogą nas kompletnie ignorować. Teraz jesteśmy wreszcie „tymi poczciwymi Polakami". Tyle że poczciwców w Europie jest masa, a mają taki status, bo reprezentują małe kraje. W dodatku o zdanie nie pyta się klonów Merkel czy Sarkozy’ego, lecz oryginały, więc nasza rola często ogranicza się do potakiwania. Jeśli to jest to historyczne osiągnięcie polskiej polityki, to tylko pogratulować. Nie ma się zatem co dziwić, że kilka godzin przed wyborem ważnych przywódców unijnej polityki polski premier nie wie, że wszystko już dawno ustalono. Albo wie, ale co ma powiedzieć. Nie ma się też co dziwić, że rosyjski ambasador przy NATO Dmitrij Rogozin w żywe oczy kpi sobie z ministra Radosława Sikorskiego, sugerując, że jest „politycznym karłem” z kompleksem przegranej walki o stanowisko sekretarza generalnego Paktu. Rogozin jest bezczelny, bo wie, że może Sikorskiego ignorować. To jest zapewne ten brakujący dowód na fantastyczne ostatnio stosunki polsko-rosyjskie.
Lepiej być krnąbrnym podskakiwaczem, z którym trzeba się liczyć, niż potulnym potakiwaczem, o którego istnieniu można spokojnie zapomnieć. Na uroczystości 20-lecia obalenia muru berlińskiego tylko Lech Wałęsa próbował być krnąbrny. I to jego zapamiętano, a nie legion bezbarwnych wazeliniarzy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.