Alfred Hitchcock mawiał, że najlepszy efekt specjalny to zbliżenie na ludzką twarz. Dziś musiałby zmienić zdanie. Zabiegi chirurgiczne i upiększające wzmacniane przez ewolucję powodują, że twarze znanych osób wyglądają niczym pozycje z katalogu. Usta Krzysztofa Ibisza, który odmawia komentarza na temat ingerencji w swoją urodę, zaczynają przypominać usta Meg Ryan. Nos Nicole Kidman od słynnego nosa rodziny Jacksonów dzieli jeszcze tylko jedna operacja. Mało tego, twarz Ibisza coraz bardziej przypomina oblicze La Toi Jackson, a ten rodzaj urody można odnaleźć jeszcze u wielu innych celebrytów. Czy mamy do czynienia ze swoistym klonowaniem typów ludzkich? Czy już wkrótce będziemy się różnić tylko w ramach ograniczonej liczby twarzy z katalogu?
Film „Australia" z Nicole Kidman wywołał burzę, bo okazało się, że świetna aktorka nie potrafi już grać. Jej wybotoksowana twarz zmieniła się w maskę i nie wyraża żadnych emocji. Krytykowano ją, że przypomina manekina lub porcelanową lalkę, której oczy są nieruchome, gdy się uśmiecha. Sharon Osbourne stwierdziła nawet, że Kidman ma czoło gładkie i nieruchome jak ekran plazmowy, a jeden z krytyków napisał w recenzji, że można na nim rozbijać jajka. Zaczęto wreszcie otwarcie mówić, że botoks nie służy gwiazdom. „Aktorom powinno się zabronić stosowania botoksu tak samo jak sportowcom sterydów" – stwierdziła laureatka Oskara Rachel Weisz. Podobnego zdania jest Colin Firth, który niedawno skrytykował korygowanie urody, argumentując: „Wstrzykiwanie sobie czegoś w twarz tak, aby była sparaliżowana, albo wycinanie czegoś, żeby usunąć wszelkie oznaki życia, to katastrofa, jeśli chce się wyrażać emocje. Twarz powinna się ruszać, jeśli chce się grać. Po co wyposażać skrzypce w struny, jeśli one nie wibrują?".
Więcej możesz przeczytać w 48/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.