„ Pan i pani Nikt ” – w taki sposób wiele zachodnich mediów określiło nowo wybranych prezydenta i szefową dyplomacji UE. Tak można nazwać dotychczasowego premiera Belgii Hermana Van Rompuya i brytyjską komisarz ds. handlu Catherine Ashton, ale już nie Francuza Pierre’a de Boissieu, sekretarza generalnego Rady Europejskiej. Wygrali Belg i Brytyjka, ale należy to czytać jako zwycięstwo Niemiec i Francji. A Wielka Brytania dostała nagrodę pocieszenia.
W Brukseli od dawna przytaczano anegdotę o ważnym światowym przywódcy, który chciał porozmawiać z równym sobie rangą przedstawicielem wspólnoty europejskiej i dopytywał się, do kogo i pod jaki numer telefonu ma zadzwonić. W zależności od wariantów był to Henry Kissinger, George Bush lub były premier Japonii. Bo faktem jest, że Unia Europejska nie miała ani osobowości prawnej, ani też swojego reprezentanta na arenie międzynarodowej. Tę sytuację ma zmienić traktat lizboński, który wprowadza funkcje przewodniczącego Rady Europejskiej i wysokiego przedstawiciela ds. polityki zewnętrznej. Zadaniem prezydenta ma być m.in. organizowanie i przewodniczenie szczytom unijnym, a przede wszystkim reprezentowanie wspólnoty za granicą. I tyle konkretów, bo traktat lizboński w kwestii kompetencji prezydenta zawiera raczej niejasności niż wyjaśnienia. – W zależności od tego, kto zostanie wybrany na to stanowisko, będziemy mieli do czynienia albo z prezydentem, który będzie próbował zdominować szefów pozostałych unijnych instytucji, tj. parlamentu i Komisji Europejskiej, albo takim, który stoi na czele, kieruje i zarządza istotnym, ale jednym z kilku europejskich organów – mówi „Wprost" eurodeputowany PO Jacek Saryusz-Wolski.
Więcej możesz przeczytać w 48/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.