Nie ma innego wyjścia, niż czekać do następnych wyborów i liczyć na to, że opozycja powoli sama siebie wykończy.
Kto miał do pogrzebu Marka Rosiaka złudzenia, że dojdzie do pojednania, przeproszenia, porozumienia ponad podziałami czy choćby kompromisu, ten powinien uznać, że się mylił, bo lepiej w Polsce nie będzie. Chodzi naturalnie o spór między partiami politycznymi, a nie o gospodarkę czy służbę zdrowia, ale to ten spór jest ciągle przedmiotem naszej uwagi. A ponieważ w tym zakresie lepiej nie będzie, warto skierować spojrzenie w inną stronę i zamknąć rozważania nad tym, w jaki sposób i kto miałby doprowadzić do pojednania.
Dopóki głowa państwa jest nieuznawana nie tylko przez przywódcę PiS, ale także przez innych posłów z tego ugrupowania, dopóty nie ma jak rozmawiać i nie ma – prawdę mówiąc – o czym rozmawiać, więc zakończmy dziecinne refleksje w rodzaju: kto zaczął czy kto ma stanąć w kącie. Wiemy i z tej wiedzy nic nie wynika, poza tym, jak będziemy głosowali w następnych wyborach parlamentarnych.
Czy jest to sytuacja dramatyczna dla kraju? Nie, bo nie w sferze symbolicznej żyjemy. Czy jest to sytuacja dramatyczna dla społeczeństwa? Tak, o ile podziały symboliczne będą się przenosiły na podziały realne dotyczące takich spraw jak drogi czy szkoły, a przede wszystkim na politykę międzynarodową czy naszą rolę w UE. Dla społeczeństwa jest ważne, iż ten podział może powodować wiele złej krwi, a na pewno nie przyniesie nic dobrego.
I tu jest sedno sprawy. Odmowa kompromisu w najważniejszych dla społeczeństwa sprawach prowadzi do tego, że praktycznie opozycja w Polsce nie istnieje, a zatem nie istnieje żadna forma kontroli nad władzą (poza kontrolą sprawowaną przez media, ale czasem wątpię w ich skuteczność). Nie obawiam się obecnej władzy, nie obawiam się, że dokona ekscesów czy też przyczyni się do wytworzenia zła, ale obawiam się, że w sytuacji samotnego rządzenia nie sprawi, że będzie wyraźnie lepiej. Obawiam się zatem ucieczki od polityki, jeżeli przez politykę rozumieć podejmowanie zasadniczych decyzji.
Rola opozycji nie dlatego jest tak destrukcyjna i zgubna dla państwa i społeczeństwa, że opozycja nie szanuje obecnej władzy – myślę, że prezydent Komorowski nie przejmuje się nadmiernie tym, czy Jarosław Kaczyński mu poda rękę – ale dlatego, że opozycja zniszczyła sferę polityki i trudno będzie ją odbudować. Praktycznie nie ma innego wyjścia, niż czekać do wyborów i liczyć na to, że opozycja powoli sama siebie wykończy. Jednak grozi to zmarnowaniem wielu lat, bowiem społeczeństwo polityczne, ba, wspólnota polityczna w Polsce w takich warunkach nie może zaistnieć, co jest zgubne dla każdego kraju.
A zatem lepiej nie będzie przede wszystkim w sferze polityki. I nie ma co wspominać, że w Polsce zawsze był polityczny bałagan, a w okresie międzywojennym jeszcze większy – i to znacznie – niż obecnie. Wszystkie te analogie są nietrafne, ponieważ wtedy nie żyliśmy w warunkach rozwiniętej demokracji liberalnej i niesłychanie silnych powiązań międzynarodowych. Bałagan dominował w całej Europie, a Polska specjalnie się pod tym względem nie wyróżniała. Obecnie Zachód stoi przed wielkimi wyzwaniami gospodarczymi, demograficznymi, klimatycznymi i tak dalej, co w końcu wymusi na niechętnej politycznym decyzjom Unii Europejskiej podjęcie odpowiednich decyzji. Istnieje jednak poważna obawa, że dopóki nie stworzymy wspólnoty politycznej, nasz głos w podejmowaniu takich decyzji będzie mało się liczył. Oskarżam więc opozycję nie o to, że się zachowuje niegrzecznie, lecz o to, że szkodzi budowaniu demokracji w Polsce, a zatem szkodzi Polsce. Co jednak uczynić, skoro wiadomo, że lepiej – w najbliższych latach – nie będzie? Nie bardzo jest wyjście poza uświadomieniem sobie, że w takich warunkach trzeba budować wspólnotę polityczną większej części Polski, a nie wszystkich Polaków. Bardzo dziwna to konstrukcja. Bo chociaż w wielu krajach trwają zasadnicze spory polityczne, obywatele tych krajów nie mają poczucia, że należą do dwu odmiennych plemion, które są skazane na nieustającą wojnę symboliczną i słowną, a w gorszej ewentualności także faktyczną.
Brzmi to banalnie, ale dobro kraju trzeba stawiać ponad wszystko, ponad własną dumę, zawiedzione nadzieje oraz słuszne lub niesłuszne pretensje. A dobro kraju to nie gospodarka ani edukacja, lecz wspólnota interesu politycznego, która jest warunkiem rozwoju. Minimalna wspólnota, taka wspólnota, której nie potrzeba nazywać wielkimi słowami, która nie jest patriotyzmem, lecz tylko poczuciem, że jest kilka spraw, które są ważniejsze niż jakiekolwiek, najbardziej uzasadnione spory, a że najważniejszą z tych spraw jest obrona liberalnej demokracji. W Polsce takiej wspólnoty nie będzie w najbliższych latach i winne temu jest Prawo i Sprawiedliwość. Nie ma sensu bawić się w delikatesy i szukać winy po innych stronach. Wina jest jednoznaczna, a naprawa nieprawdopodobna.
Dopóki głowa państwa jest nieuznawana nie tylko przez przywódcę PiS, ale także przez innych posłów z tego ugrupowania, dopóty nie ma jak rozmawiać i nie ma – prawdę mówiąc – o czym rozmawiać, więc zakończmy dziecinne refleksje w rodzaju: kto zaczął czy kto ma stanąć w kącie. Wiemy i z tej wiedzy nic nie wynika, poza tym, jak będziemy głosowali w następnych wyborach parlamentarnych.
Czy jest to sytuacja dramatyczna dla kraju? Nie, bo nie w sferze symbolicznej żyjemy. Czy jest to sytuacja dramatyczna dla społeczeństwa? Tak, o ile podziały symboliczne będą się przenosiły na podziały realne dotyczące takich spraw jak drogi czy szkoły, a przede wszystkim na politykę międzynarodową czy naszą rolę w UE. Dla społeczeństwa jest ważne, iż ten podział może powodować wiele złej krwi, a na pewno nie przyniesie nic dobrego.
I tu jest sedno sprawy. Odmowa kompromisu w najważniejszych dla społeczeństwa sprawach prowadzi do tego, że praktycznie opozycja w Polsce nie istnieje, a zatem nie istnieje żadna forma kontroli nad władzą (poza kontrolą sprawowaną przez media, ale czasem wątpię w ich skuteczność). Nie obawiam się obecnej władzy, nie obawiam się, że dokona ekscesów czy też przyczyni się do wytworzenia zła, ale obawiam się, że w sytuacji samotnego rządzenia nie sprawi, że będzie wyraźnie lepiej. Obawiam się zatem ucieczki od polityki, jeżeli przez politykę rozumieć podejmowanie zasadniczych decyzji.
Rola opozycji nie dlatego jest tak destrukcyjna i zgubna dla państwa i społeczeństwa, że opozycja nie szanuje obecnej władzy – myślę, że prezydent Komorowski nie przejmuje się nadmiernie tym, czy Jarosław Kaczyński mu poda rękę – ale dlatego, że opozycja zniszczyła sferę polityki i trudno będzie ją odbudować. Praktycznie nie ma innego wyjścia, niż czekać do wyborów i liczyć na to, że opozycja powoli sama siebie wykończy. Jednak grozi to zmarnowaniem wielu lat, bowiem społeczeństwo polityczne, ba, wspólnota polityczna w Polsce w takich warunkach nie może zaistnieć, co jest zgubne dla każdego kraju.
A zatem lepiej nie będzie przede wszystkim w sferze polityki. I nie ma co wspominać, że w Polsce zawsze był polityczny bałagan, a w okresie międzywojennym jeszcze większy – i to znacznie – niż obecnie. Wszystkie te analogie są nietrafne, ponieważ wtedy nie żyliśmy w warunkach rozwiniętej demokracji liberalnej i niesłychanie silnych powiązań międzynarodowych. Bałagan dominował w całej Europie, a Polska specjalnie się pod tym względem nie wyróżniała. Obecnie Zachód stoi przed wielkimi wyzwaniami gospodarczymi, demograficznymi, klimatycznymi i tak dalej, co w końcu wymusi na niechętnej politycznym decyzjom Unii Europejskiej podjęcie odpowiednich decyzji. Istnieje jednak poważna obawa, że dopóki nie stworzymy wspólnoty politycznej, nasz głos w podejmowaniu takich decyzji będzie mało się liczył. Oskarżam więc opozycję nie o to, że się zachowuje niegrzecznie, lecz o to, że szkodzi budowaniu demokracji w Polsce, a zatem szkodzi Polsce. Co jednak uczynić, skoro wiadomo, że lepiej – w najbliższych latach – nie będzie? Nie bardzo jest wyjście poza uświadomieniem sobie, że w takich warunkach trzeba budować wspólnotę polityczną większej części Polski, a nie wszystkich Polaków. Bardzo dziwna to konstrukcja. Bo chociaż w wielu krajach trwają zasadnicze spory polityczne, obywatele tych krajów nie mają poczucia, że należą do dwu odmiennych plemion, które są skazane na nieustającą wojnę symboliczną i słowną, a w gorszej ewentualności także faktyczną.
Brzmi to banalnie, ale dobro kraju trzeba stawiać ponad wszystko, ponad własną dumę, zawiedzione nadzieje oraz słuszne lub niesłuszne pretensje. A dobro kraju to nie gospodarka ani edukacja, lecz wspólnota interesu politycznego, która jest warunkiem rozwoju. Minimalna wspólnota, taka wspólnota, której nie potrzeba nazywać wielkimi słowami, która nie jest patriotyzmem, lecz tylko poczuciem, że jest kilka spraw, które są ważniejsze niż jakiekolwiek, najbardziej uzasadnione spory, a że najważniejszą z tych spraw jest obrona liberalnej demokracji. W Polsce takiej wspólnoty nie będzie w najbliższych latach i winne temu jest Prawo i Sprawiedliwość. Nie ma sensu bawić się w delikatesy i szukać winy po innych stronach. Wina jest jednoznaczna, a naprawa nieprawdopodobna.
Więcej możesz przeczytać w 45/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.