W czasach gospodarczych niepokojów żadna inna inwestycja nie wydaje się tak pewna. Cena kruszca rośnie, a producenci szukają nowego Klondike. Nawet w polskich Sudetach.
Złotoryja, niewielkie miasteczko na Dolnym Śląsku. Roman Brozd, na co dzień dyrektor w poznańskiej firmie budowlano-projektowej, weekendy od maja do października spędza po kolana zanurzony w nurcie okolicznych strumieni, pochylony nad misą pełną żwiru. Szuka złota. Każda sobota to co najmniej jeden nowy gram do kolekcji. Choć Brozd przekonuje, że poszukiwanie żółtego metalu traktuje jak zabawę, oczy błyszczą mu z podekscytowania, gdy powtarza popularną w Złotoryi (choć niepotwierdzoną) opowieść o prawie 1,5 -kilogramowych samorodkach odsłoniętych przez powódź w 1997 r. Takie znalezisko z pewnością ułatwiłoby zakup kawałka ziemi w okolicach Złotoryi, na którym można by spędzić spokojną emeryturę.
Ale czy faktycznie w Sudetach można liczyć na spokój? Wkrótce może się tam zrobić tłoczno, jeśli zjadą inni chętni do wypłukania złotego losu w zimnej wodzie strumienia. Mają motywację – cena złota utrzymuje się w okolicach 1800 dolarów za uncję (31,1 g), a w ubiegłym tygodniu przez chwilę przekroczyła nawet 1900 dolarów. To rekord wszech czasów, ale ekonomiści, analitycy i inwestorzy prześcigają się już w prognozowaniu kolejnych wzrostów. Kto da więcej?
Więcej możesz przeczytać w 35/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.