Tak zaczynał się sensacyjny materiał w „New York Magazine" z listopada 1996 r. Dziennikarzom udało się wytropić najbardziej tajemniczego pisarza Ameryki – człowieka, który nigdy nie udzielił wywiadu twarzą w twarz, nigdy nie odbył spotkania autorskiego, nie pozwolił się sfotografować ani sfilmować, nie ujawnił miejsca zamieszkania ani szczegółów swojej biografii. Mimo to uchodzi – obok Dona DeLillo, Philipa Rotha i Cormaka McCarthy’ego – za jednego z czterech najwybitniejszych żyjących amerykańskich prozaików. Na jego powieści czekają rzesze fanów. Niekiedy muszą wykazać się cierpliwością, bo Pynchon zwykł robić sobie długie przerwy: najdłuższa, między „Tęczą grawitacji” (1973) a „Vineland” (1990), wyniosła 17 lat. Co w tym czasie robił? Nie wiadomo. Może mieszkał w Kalifornii, może w Meksyku, a może – jak twierdzą niektórzy – pracował dla koncernu lotniczego McDonnell Douglas w Arabii Saudyjskiej.
Pynchon stał się obiektem obsesyjnych dociekań – podejrzewano, że to J.D. Salinger, inny pustelnik amerykańskiej literatury, przybrał nową tożsamość. Inne spekulacje łączyły Pynchona z Tedem Kaczynskim – „Unabomberem". Sam pisarz zachowuje specyficzny dystans do tych fantazji: jego najnowszą książkę, ukazującą się właśnie u nas „Wadę ukrytą”, można czytać, posługując się autobiograficznym kluczem – to pastisz czarnego kryminału osadzony w Kalifornii początku lat 70., rzecz o tęsknocie za schyłkiem kontrkultury, zabitej przez politykę. Pynchon użyczył swojego głosu w trailerze powieści (do obejrzenia na YouTube). Już wcześniej żartował podobnie – choćby w odcinku „The Simpsons”, w którym użyczył głosu jednej z kreskówkowych postaci z papierową torbą na głowie, reklamując powieść Marge Simpson: „Thomas Pynchon pokochał tę książkę prawie tak samo mocno, jak kocha aparaty fotograficzne!”.
W pewnym sensie autor „49 idzie pod młotek" – jak na czołowego postmodernistę przystało – posłużył się swoją izolacją jako rodzajem anarchistycznego dowcipu, a przy okazji wypracował sobie unikatową, niepodrabialną markę. „Pisarz pustelnik? Tak media nazywają tych, którzy po prostu nie lubią z nimi rozmawiać” – stwierdził w jednej z nielicznych publicznych wypowiedzi (ale przez telefon). Najciemniej jest pod latarnią. Pynchon w niewidzialnej papierowej torbie na głowie spaceruje ulicami Manhattanu i złośliwie udowadnia, jak daleko odeszliśmy od szacunku dla cudzej prywatności na rzecz pustego kultu sławy. A także – jak bardzo nieuważnie zaczęliśmy czytać książki, wtykając jednocześnie nos w intymne życie pisarzy.
Ucieczka przed sławą
Pynchon miał poprzedników i ma naśladowców. Aby jednak była możliwa taka autorska tajność, literatura musiała wynaleźć autora, a publiczność – obdarzyć go zainteresowaniem. Jeszcze w XVIII w. kwestie autorstwa traktowano z dużą swobodą, dopiero kolejne stulecie zapewniło twórcom ściślejszy związek z ich dziełami, przy okazji wielu z nich wpędzając w emocjonalne kłopoty. Amerykańska poetka Emily Dickinson (1830- -1886) przez ponad dwie dekady właściwie nie opuszczała mieszkania, a nawet pokoju; rozmowy zwykła prowadzić przez zamknięte drzwi. H.P. Lovecraft (1890-1937) też nieczęsto rozstawał się z domem w Providence. Marcel Proust (1871-1922) wiele lat spędził w wytłumionej sypialni, na przemian pisząc i odpoczywając – światem nieszczególnie się interesował. Najosobliwsza jest jednak historia związana z B. Travenem (1882?-1969?), znanym w okresie międzywojennym autorem powieści przygodowych, ze „Skarbem Sierra Madre" na czele, którego tożsamości do dziś nie udało się ustalić z pewnością. Ten duchowy protoplasta Pynchona, najpewniej mieszkający w Meksyku, kontaktował się z agentami literackimi listownie. Czy był niemieckim anarchistą? Nieślubnym synem cesarza Wilhelma II? Jackiem Londonem, który sfingował samobójstwo?
Mniej tajemniczy jest natomiast wspomniany już J.D. Salinger (1919-2010). Jego „Buszujący w zbożu" osiągnął dziesiątki (jeśli nie setki) milionów egzemplarzy łącznego nakładu. Wrzawa wokół owego bestsellera sprawiła, że pisarz po wydaniu jeszcze paru skromnych zbiorów opowiadań i nowelek wycofał się z życia publicznego i zamknął w twierdzy wiejskiego domu w Cornish w stanie New Hampshire. Przez 45 lat – od 1965 r. aż do śmierci – Salinger rozpalał wyobraźnię Amerykanów tym, co robił i co pisał, choć nikt nie miał pojęcia ani o tym, co robi, ani o tym, co pisze (i czy w ogóle pisze). Na wszelkie próby naruszenia swojego świętego spokoju reagował ostro, wytaczając procesy i zakazując publikacji – stoczył między innymi sądową wojnę ze swoim nieoficjalnym biografem. Utrzymywał podobno, że uprawia literaturę wyłącznie dla przyjemności, a publikowanie jest tylko „cholernym przerywnikiem”. Sąsiad Salingera z Cornish twierdzi, że pisarz pozostawił po sobie przynajmniej 15 niewydanych powieści.
W kryjówce literatury
Syndrom ukrywającego się literata dotyka przede wszystkim Amerykanów – nietrudno zgadnąć, że ma związek z tamtejszą mitologią sukcesu. Zderzenie kamuflażu z szaleńczym wyścigiem do sławy ma niekiedy zabawne rezultaty: w 2000 r. ukazała się w wydawnictwie Bloomsbury skandalizująca autobiograficzna powieść „Sarah", autorstwa niejakiego J.T. LeRoya, poturbowanego życiowo nastolatka, którego przez parę lat własna matka stręczyła klientom o pedofilskich skłonnościach jako transseksualną prostytutkę. Ten młodociany literacki wunderkind udzielający wywiadów tylko przez telefon albo e-mailem, nieśmiały i unikający ludzi, ukryty w cieniu peruki, kapelusza i ciemnych okularów, zaczął robić spektakularną karierę w mediach. W roku 2005 prawda wyszła na jaw – J.T. LeRoy nigdy nie istniał. Merytorycznie za ów wcieleniowy projekt odpowiadała pisarka Laura Albert, za chłopaka przebierała się zaś niejaka Savannah Knoop, siostra jej byłego faceta.
Chować się można zresztą nie tylko w tak bezpośredni sposób, jaki stał się udziałem Pynchona czy Salingera. Równie dobrze da się to zrobić, grając tożsamościami albo mistyfikując swoją biografię.
Na przykład Francuz Romain Gary zdołał dwukrotnie dostać Nagrodę Goncourtów, choć owo wyróżnienie można otrzymać tylko raz – dopiero po jego samobójczej śmierci okazało się, że Émile Ajar, nowatorski i prowokacyjny autor słynnej powieści „Życie przed sobą", był w istocie kreacją Gary’ego, który postanowił zadrwić z krytyków uważających jego karierę za skończoną. Z kolei kiedy do Pragi na początku 1923 r. dotarła wieść o tym, że Jarosław Haszek zmarł w Lipnicy nad Sazawą, niemal nikt nie uwierzył w tę nowinę – Haszek przez lata z takim talentem uprawiał sztukę ukrywania się w cieniu wielopiętrowych kłamstw na własny temat, iż uznano, że to jego kolejny dowcip.
Nie trzeba zakładać papierowej torby na głowę, nie trzeba chować się w wiejskiej twierdzy – literatura może być dla pisarza najlepszą kryjówką.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.