Synowie Allaha stali się nowymi nietykalnymi
Oriana Fallaci
Włoska pisarka i dziennikarka. Korespondentka wojenna w Wietnamie i na Bliskim Wschodzie. Śledziła konflikt indyjsko-pakistański w 1971 r., wojnę w Libanie w latach 80., wojnę w Zatoce Perskiej w 1991 r. Zasłynęła jako autorka ostrych wywiadów ze światowymi przywódcami - od ajatollaha Chomeiniego po Lecha Wałęsę. Jej książka "Wściekłość i duma" wzbudziła kontrowersje i wywołała bardzo emocjonalną dyskusję publiczną.
Dlaczego jestem w Ameryce? Dlaczego robię coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam w Europie? To proste - od 11 września prowadzimy wojnę. Linia frontu nie przebiega w Europie, ale właśnie tutaj. Europa nadal znajduje się na tyłach. Jako korespondent wojenny - a byłam nim kiedyś - wolałam być na pierwszej linii niż na tyłach. Podczas tej wojny nie czuję się korespondentem, lecz żołnierzem. A żołnierz ma obowiązek walczyć. W tej wojnie wykorzystałam szczególną broń osobistą. Nie jest to broń palna, lecz książka. Niewielka, bo liczy zaledwie 187 stron. Zatytułowałam ją "Wściekłość i duma".
Ta książeczka wywołała w Europie wiele zamieszania. Jedni pieją hymny pochwalne. Inni jej nie znoszą, potępiają i marzą, by - podobnie jak naziści, którzy w latach 30. podpalali księgarnie - spalić ją wraz ze mną. Spalić wiedźmę, spalić heretyczkę! Na stos z nią! Ta książka powstała błyskawicznie, odrywając mnie od powieści, nad którą pracowałam. Pozbawiła mnie też wolności, bo czas pochłaniają mi weryfikacje przekładów, a jej absorbujący sukces wywołuje we mnie niekiedy pewną urazę, a czasem nawet mdłości.
"Wściekłość i duma" jest owocem wiedzy płynącej z doświadczenia - ośmielę się nawet powiedzieć, że mądrości. A jednak przypomina krzyk dziecka z baśni Andersena, które woła, że król jest nagi. Król jest nagi, a moją bronią jest prawda.
Góra lodowa fanatyzmu
Od Afganistanu po Sudan, od Palestyny po Pakistan, od Malezji po Iran, od Egiptu po Irak, od Algierii po Senegal, od Syrii po Kenię, od Libii po Czad, od Libanu po Maroko, od Indonezji po Jemen, od Arabii Saudyjskiej po Somalię - nienawiść do Zachodu rozprzestrzenia się jak pożoga roznoszona przez wiatr. Wyznawców islamskiego fundamentalizmu przybywa w postępie geometrycznym, podobnie jak nowych komórek. Najpierw komórka dzieli się na pół, za chwilę są cztery, później szesnaście, trzydzieści dwie i tak w nieskończoność. Ugrupowania ekstremistyczne, fanatyczne mniejszości - ekstremistów są miliony. Niezależnie od tego, czy jeszcze żyje, dla wielu Osama bin Laden jest postacią legendarną, podobnie jak Chomeini. Po śmierci Chomeiniego rzesze uznały za swego przywódcę bin Ladena, nowego bohatera. Oglądałam jego wielbicieli z Nairobi. Na placu zatłoczonym bardziej niż w Gazie, Islamabadzie czy Dżakarcie reporter telewizyjny rozmawiał z jakimś starcem. Pytał, kim dla niego jest bin Laden. "Bohaterem, naszym bohaterem" - entuzjastycznie odparł starzec. "A co będzie, jeśli on umrze?" - dociekał dziennikarz. "Znajdziemy kolejnego" - nie mniej entuzjastycznie stwierdził pytany.
Można więc powiedzieć, że duchowy przywódca tych ludzi jest tylko wierzchołkiem góry lodowej. Tą jej częścią, która wyłania się z otchłani. W tej wojnie rzeczywistym protagonistą nie jest bin Laden. Jeszcze w mniejszej mierze jest nim kraj, który udzielił mu schronienia, czy jego kraj ojczysty, czyli Arabia Saudyjska i jej stronnicy - Iran, Irak, Syria i Palestyna. Ta góra lodowa nie zmieniła się od 1400 lat. Nadal tkwi w otchłani ślepoty. Nie otworzyła drzwi przed postępującą cywilizacją. Nigdy nie chciała znać wolności, demokracji ani postępu. Krótko mówiąc, nie zmieniła się wcale. Ta góra, pomimo hańbiącego bogactwa rządzących, zapatrzonych w przeszłość władców - królów, książąt, szejków i bankierów - nadal żyje w oburzającej nędzy. Utrzymuje się przy życiu w potwornej ciemności, w przerażającym mroku religii. Ta góra tonie w analfabetyzmie. Nie wolno zapominać, że niemal w każdym muzułmańskim kraju liczba analfabetów przekracza 60 proc.
Ta góra skrycie nam zazdrości naszego życia, chociaż nigdy się do tego nie przyzna. Albo zazdrości nam nieświadomie, obarczając nas odpowiedzialnością za swoją nędzę materialną i duchową. Mylą się ci, którzy są przekonani, że święta wojna zakończyła się w 2001 r., kiedy obalono reżim talibów w Afganistanie. Mylą się ci, których radością napawa widok kabulskich kobiet bez burek idących wreszcie do szkoły, lekarza lub fryzjera. Mylą się także ci, którzy czują, że zemsta się dokonała, kiedy widzą, jak kabulscy mężczyźni golą brody.
Mężczyźni znów mogą zapuścić brody, a kobiety ponownie mogą być zmuszone do noszenia burek. Spójrzcie na mapę - na południe od Afganistanu rozciąga się Pakistan, a na północy muzułmańska Czeczenia, Uzbekistan i Kazachstan. Na zachód od Afganistanu leży Iran, sąsiadujący z Irakiem. Irak z kolei graniczy z Syrią, a ta z Libanem, niemal w całości muzułmańskim. Na południe od Libanu leży muzułmańska Jordania, a zaraz za nią ultramuzułmańska Arabia Saudyjska. Po drugiej stronie Morza Czerwonego rozciąga się Afryka, która od dawna jest opanowana przez islam - Libia, Somalia, Nigeria, Senegal, Mauretania, Czad. Mieszkańcy tych krajów popierają świętą wojnę islamu.
Spierdalaj, Fallaci!
Konflikt między światem Zachodu a islamem nie jest starciem zbrojnym - to konflikt kultur, konflikt religijny. Nasze militarne sukcesy nie rozwiążą problemu ekspansji islamskiego terroryzmu. Przeciwnie, zachęcą do aktów terroru, podsycą nienawiść i sprawią, że terrorystów nieustannie będzie przybywać. Najgorsze dopiero przed nami. To smutna prawda. To prawda, o której wielu nie chce słyszeć, nie chce jej znać, nie chce jej uznać. Oczywiście, niemal wszyscy ochoczo przyznają, że Osama bin Laden nie jest grzecznym chłopcem i raczej nie zasługuje na Pokojową Nagrodę Nobla. Nawet na tę, którą Szwecja przyznała Arafatowi. Ale nikt otwarcie nie powie, że bin Laden to tylko wierzchołek góry lodowej. Ci, którzy są tego świadomi, szepcą: "Dziękujemy ci, Oriano, że mówisz to, co myślimy, ale nie mów więcej".
Wypowiadają te zdania szeptem, bo się boją. Zachodem zawładnął strach. Wszyscy są przerażeni. Boją się wystąpić przeciw górze, boją się skrytykować świat muzułmański. Obawiają się, że zostaną potępieni za wstecznictwo. Przeraża ich, że będą nazwani rasistami. To nieuczciwe określenie pozwala nieuczciwym wyznawcom politycznej poprawności szantażować tych, którzy nie wiedzą, co zawsze oznaczało słowo "rasizm". Krótko mówiąc, boją się obrazić synów Allaha. Obawiają się, że ci mogliby ich za to ukarać. Synowie Allaha stali się nowymi nietykalnymi!
Na miłość boską, można dziś mówić, co się chce i krytykować każdego. Można obrażać chrześcijan, buddystów, hindui-stów i żydów. Można spotwarzać katolików. Można oskarżać księży o gwałty i pedofilię. Można pluć na Matkę Boską i Chrystusa. Można żądać usunięcia krzyży ze szkół i szpitali. Jakiś czas temu pewien muzułmanin, który czekał na poród swojej żony we włoskim szpitalu, miał czelność zażądać, by usunięto krzyż z sali porodowej. A samozwańczy przewodniczący Włoskiej Partii Islamskiej stwierdził, że krucyfiks to mała, naga postać, która budzi przerażenie w muzułmańskich dzieciach. Burmistrz miasta w północnych Włoszech musiał zatrudnić pośrednika w szkole, ponieważ muzułmańskie dziecko stwierdziło, że nie będzie rozmawiać z nauczycielką - tylko dlatego, że jest kobietą.
Biada jednak temu, kto ośmieli się skrytykować religię i świat muzułmański. Biada Fallaci, która pisze o górze lodowej, rasistów nazywa rasistami. Fallaci wymierzy surową karę ten sam człowiek, dla którego krucyfiks jest małą, nagą postacią budzącą przerażenie w muzułmańskich dzieciach, który bezczelnie obrzuca obelgami mojego nieżyjącego ojca i zachęca swoich współwyznawców, by mnie ukarali, co oznacza, że mają mnie unicestwić w imię Allaha. Cytuje nawet w tym celu jakieś wersety z Koranu i nawołuje: "Idźcie i zgińcie wraz z Fallaci". W artykule, który napisałam, by zdemaskować i potępić odradzający się w Europie antysemityzm, odpowiedziałam mu trzema słowami: "Przepraszam, wybacz i spierdalaj". Wiecie, jak zareagowali jego tchórzliwi stronnicy? Prawicowa gazeta "Il Foglio" zaatakowała mnie, publikując artykuł zakończony słowami: "Spierdalaj, Fallaci". Na ostatniej stronie lewicowej gazety "Liberazione" wyjątkowo dużymi literami zwrócono się do mnie: "Spierdalaj, Fallaci".
Kazanie do swoich
W mojej książeczce nie obchodzę się łagodnie z islamem. Przyznaję, że pewne fragmenty są agresywne. Znacznie ostrzej jednak obchodzę się z nami - Europejczykami czy Amerykanami - mimo że na każdej stronie widać moją wielką miłość do USA. Wszyscy mówią, że ta książka to pamflet, esej polityczny, inwektywa. Ja twierdzę, że to homilia. Kazanie skierowane do Włochów, Europejczyków, ludzi Zachodu. Chociaż pełne gniewu, ale ma sprawić, że poczujemy się dumni ze swojej kultury. Mojej kultury, która tak wiele dała światu, mimo wszystkich pomyłek, błędów, a niekiedy nawet okropieństw. To ona wyprowadziła nas z namiotów rozbitych na pustyni i szałasów uplecionych w lesie, by wynieść do godności cywilizacji. Jej zawdzięczamy pojęcia piękna, moralności, wolności i równości. Ona umożliwiła bezprecedensową walkę o wolność społeczną. Dzięki niej przestało nam zagrażać wiele chorób. Dzięki niej także wynaleziono wszystkie narzędzia ułatwiające życie i sprawiające, że jesteśmy mądrzejsi. Nasi wrogowie również korzystają z tych osiągnięć, ale po to, by nas zabijać. Ta kultura wreszcie sprawiła, że mogliś-my polecieć na Księżyc i wysłać statki kosmiczne na Marsa.
O kulturze islamu tego samego nie można powiedzieć. Nie wytworzyła ona nigdy nic oprócz religii. Zawsze więziła kobiety, nakazując im nosić burki. Nigdy nie wprowadziła odrobiny wolności i demokracji w krajach muzułmańskich, gdzie mieszkańcy są poddanymi opresywnych reżimów teokratycznych. Powtarzam, co stwierdziłam we "Wściekłości i dumie" - Sokrates, Platon, Arystoteles i Euklides nie byli mułłami. Nie był nim również Chrystus. Nie byli też mułłami: Leo-nardo da Vinci, Michał Anioł, Galileusz, Kopernik, Newton, Pasteur ani Einstein.
Oskarżam
Nazywam tę książkę kazaniem, ale jest ona także oskarżeniem. J'accuse! "Wściekłość i duma" to "j'accuse" podobne do tego, które napisał Emil Zola w związku ze sprawą Dreyfusa (w 1894 r.). Oskarżam nas o tchórzostwo, hipokryzję, opieszałość, nędzę moralną i wszystko, co temu towarzyszy. Na przykład o tę bzdurę nie do zniesienia, którą nazywa się poprawnością polityczną. O nędzę naszych szkół i uniwersytetów, o nędzę naszej młodzieży, która często nie zna historii własnego kraju. Nic im nie mówią takie postaci, jak Jefferson, Beniamin Franklin, Robespierre, Napoleon, Garibaldi lub Cavour. Za te zbrodnie oskarżam nas, oskarżam Zachód. A dzisiaj ponadto oskarżam nas o inną zbrodnię. O brak pasji. O zanik pasji.
Czy jeszcze nie pojmujecie, co kieruje naszymi wrogami, co pozwala im prowadzić z nami tę wojnę? To żarliwość. Mają jej tyle, że za nią umrą. Oczywiście, wysadzą przy okazji w powietrze własnych przywódców. Miałam okazję poznać Chomeiniego. Dyskutowałam z nim przez ponad sześć godzin i muszę wam powiedzieć, że był to człowiek wielkiego żaru. Nie znam bin Ladena, nigdy się z nim nie spotkałam, ale przyjrzałam się dobrze jego oczom i uważnie słuchałam jego głosu. To też jest człowiek wielkiej pasji. Myśmy tę żarliwość utracili. No cóż, ja nie. We mnie aż kipi. Jestem także gotowa umrzeć dla pasji. Ale wokół siebie takiej żarliwości nie dostrzegam. Nawet ci, którzy mnie nienawidzą, atakują i obrażają, robią to beznamiętnie. To nie kobiety i mężczyźni, lecz mięczaki. A cywilizacja i kultura nie przetrwają, jeśli nie ma w nich żaru. Jeżeli Zachód nie obudzi się, jeśli nie odnajdziemy w sobie ponownie żarliwości, będziemy zgubieni i przegramy.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.