W czasie ilu Wigilii dane nam było powiedzieć sobie: osiągnęliśmy to, ku czemu podążaliśmy?
"Naród, tracąc przytomność - traci obecność - nie jest - nie istnieje"
C.K. Norwid
Nie sądzę, by świeżo kreowany kawaler Orderu Orła Białego siadł do tegorocznej Wilii przepasany niebieską wstęgą orderową. Bronisław Geremek znalazł się w gronie tyle dostojnym, ile stroniącym od patetyczności: Barbara Skarga, Tadeusz Mazowiecki, Jan Kułakowski, Władysław Bartoszewski, Krzysztof Skubiszewski, w dalekim Watykanie Jan Paweł II, na jeszcze odleglejszej niebieskiej chmurce Jerzy Turowicz i Józef Tischner... Ludzie, których długa organiczna praca znajduje właśnie ukoronowanie w postaci powrotu Polski na należne jej miejsce przy europejskim stole decyzyjnym. W czasie ilu Wigilii dane było Polakom powiedzieć sobie: osiągnęliśmy to, ku czemu długim i trudnym marszem podążaliśmy?
O ile częściej rozpamiętywaliśmy porażki i klęski, pocieszając się, że były honorowe i poniesione w obronie słusznej sprawy! Patriotyczna biżuteria w srebrze i czerni z nielegalnym Białym Orłem w nielegalnej koronie, kombatanckie wspominki, smutek braku namacalnej perspektywy, poczucie osamotnienia i nieobecności tam, gdzie pragnęlibyśmy być, to były dania najczęściej serwowane w wigilijne wieczory, w czasie naszych polskich i rodzinnych rozmów.
Boże Narodzenie A.D. 2002 odbiega od tej normy. Przekroczyliśmy kopenhaski Rubikon, za którym oczywiście nie rozciąga się Eden ani inna kraina mlekiem i miodem płynąca, ale też nie trafiamy tam na Himalaje problemów i trudności. Ot, raczej w miarę żyzna równina, dająca szansę pracowitym i przytomnym, zdolnym do dystansu wobec krzykliwych tytułów prasowych, ale też umiejącym się zdobyć na odrobinę patosu, gdy bieg historii na to zasługuje. Bilans Kopenhagi bywa liczony milionami euro w lewo lub w prawo - i są to dla nas ważne miliony. Jest oceniany według kwot mlecznych i innych parametrów ekonomicznych (a niekiedy symboliczno-politycznych). Wyłącznie na podstawie tych kalkulacji proponują niektórzy podjąć decyzję na najbliższe dziesięciolecia, na miarę co najmniej kilku następnych pokoleń. Miał rację stary Norwid: obecność i przytomność - oto wciąż najbardziej pożądane cechy Narodu, o którym poeta mawiał, że tak trudno jest mu się stać Społeczeństwem. Mamy wreszcie okazję być naprawdę obecni tam, gdzie od wieków podejmowane są decyzje bezpośrednio nas dotyczące. Wyprowadzamy się z przedpokojów i antyszambrów. Czy stać nas będzie także na "przytomność", a zatem na znalezienie właściwej miary rzeczy, na trzeźwą kalkulację ekonomiczną i zarazem na spojrzenie wykraczające poza perspektywę najbliższych wyborów? To zadanie nie dotyczy jedynie polityków - ono dotyczy każdego z nas, Polaków.
Pierwsze poważne rozmowy o sposobie głosowania w przyszłorocznym referendum europejskim będą się toczyć zapewne przy naszych wigilijnych stołach. Życzę sobie i Państwu, byśmy od początku toczyli je w "przytomny" sposób. Byśmy - niezależnie od buchalteryjnych kalkulacji, od których nie należy uciekać, ale słusznie w czasie negocjacji czyniliśmy z nich zarzut unijnym partnerom - nie wstydząc się odrobiny patosu, zerknęli czasem na Białego Orła i pamiętali, że jego swobodny i wysoki lot jest uzależniony od obecności Rzeczypospolitej w rozszerzonej Unii Europejskiej. Zdobądźmy się także na miłą myśl o sztafecie negocjatorów, rozpoczętej jeszcze w dobie rządu Mazowieckiego i kontynuowanej aż do rządu Millera. O Kułakowskim, Truszczyńskim i Hübner, z którymi ja osobiście poczuwam się do solidarności i współodpowiedzialności. O tych, którzy zostali uhonorowani błękitną wstęgą Orła Białego.
I wreszcie o nas wszystkich - o polskiej wspólnocie losu i polskiej wspólnocie szansy. Po świętach będzie pora na powrót do codziennego mozołu, o tyle jednak znośniejszego, że wyznaczonego lepszą perspektywą i z horyzontem czasowym określonym przez kopenhaskie decyzje.
C.K. Norwid
Nie sądzę, by świeżo kreowany kawaler Orderu Orła Białego siadł do tegorocznej Wilii przepasany niebieską wstęgą orderową. Bronisław Geremek znalazł się w gronie tyle dostojnym, ile stroniącym od patetyczności: Barbara Skarga, Tadeusz Mazowiecki, Jan Kułakowski, Władysław Bartoszewski, Krzysztof Skubiszewski, w dalekim Watykanie Jan Paweł II, na jeszcze odleglejszej niebieskiej chmurce Jerzy Turowicz i Józef Tischner... Ludzie, których długa organiczna praca znajduje właśnie ukoronowanie w postaci powrotu Polski na należne jej miejsce przy europejskim stole decyzyjnym. W czasie ilu Wigilii dane było Polakom powiedzieć sobie: osiągnęliśmy to, ku czemu długim i trudnym marszem podążaliśmy?
O ile częściej rozpamiętywaliśmy porażki i klęski, pocieszając się, że były honorowe i poniesione w obronie słusznej sprawy! Patriotyczna biżuteria w srebrze i czerni z nielegalnym Białym Orłem w nielegalnej koronie, kombatanckie wspominki, smutek braku namacalnej perspektywy, poczucie osamotnienia i nieobecności tam, gdzie pragnęlibyśmy być, to były dania najczęściej serwowane w wigilijne wieczory, w czasie naszych polskich i rodzinnych rozmów.
Boże Narodzenie A.D. 2002 odbiega od tej normy. Przekroczyliśmy kopenhaski Rubikon, za którym oczywiście nie rozciąga się Eden ani inna kraina mlekiem i miodem płynąca, ale też nie trafiamy tam na Himalaje problemów i trudności. Ot, raczej w miarę żyzna równina, dająca szansę pracowitym i przytomnym, zdolnym do dystansu wobec krzykliwych tytułów prasowych, ale też umiejącym się zdobyć na odrobinę patosu, gdy bieg historii na to zasługuje. Bilans Kopenhagi bywa liczony milionami euro w lewo lub w prawo - i są to dla nas ważne miliony. Jest oceniany według kwot mlecznych i innych parametrów ekonomicznych (a niekiedy symboliczno-politycznych). Wyłącznie na podstawie tych kalkulacji proponują niektórzy podjąć decyzję na najbliższe dziesięciolecia, na miarę co najmniej kilku następnych pokoleń. Miał rację stary Norwid: obecność i przytomność - oto wciąż najbardziej pożądane cechy Narodu, o którym poeta mawiał, że tak trudno jest mu się stać Społeczeństwem. Mamy wreszcie okazję być naprawdę obecni tam, gdzie od wieków podejmowane są decyzje bezpośrednio nas dotyczące. Wyprowadzamy się z przedpokojów i antyszambrów. Czy stać nas będzie także na "przytomność", a zatem na znalezienie właściwej miary rzeczy, na trzeźwą kalkulację ekonomiczną i zarazem na spojrzenie wykraczające poza perspektywę najbliższych wyborów? To zadanie nie dotyczy jedynie polityków - ono dotyczy każdego z nas, Polaków.
Pierwsze poważne rozmowy o sposobie głosowania w przyszłorocznym referendum europejskim będą się toczyć zapewne przy naszych wigilijnych stołach. Życzę sobie i Państwu, byśmy od początku toczyli je w "przytomny" sposób. Byśmy - niezależnie od buchalteryjnych kalkulacji, od których nie należy uciekać, ale słusznie w czasie negocjacji czyniliśmy z nich zarzut unijnym partnerom - nie wstydząc się odrobiny patosu, zerknęli czasem na Białego Orła i pamiętali, że jego swobodny i wysoki lot jest uzależniony od obecności Rzeczypospolitej w rozszerzonej Unii Europejskiej. Zdobądźmy się także na miłą myśl o sztafecie negocjatorów, rozpoczętej jeszcze w dobie rządu Mazowieckiego i kontynuowanej aż do rządu Millera. O Kułakowskim, Truszczyńskim i Hübner, z którymi ja osobiście poczuwam się do solidarności i współodpowiedzialności. O tych, którzy zostali uhonorowani błękitną wstęgą Orła Białego.
I wreszcie o nas wszystkich - o polskiej wspólnocie losu i polskiej wspólnocie szansy. Po świętach będzie pora na powrót do codziennego mozołu, o tyle jednak znośniejszego, że wyznaczonego lepszą perspektywą i z horyzontem czasowym określonym przez kopenhaskie decyzje.
Więcej możesz przeczytać w 51/52/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.