Bejbi blues
Film Katarzyny Rosłaniec ma w sobie więcej maniery niż treści. Właściwie składa się wyłącznie z maniery. Formalnej (co nie byłoby jeszcze takie naganne) i myślowej (co przekreśla wartość jego przesłania). Stanowi dziwaczny koktajl zmieszanych strzępów bardziej koherentnych całości. Jest w nim coś z „Ki” Leszka Dawida, ale „Ki” to jednak znacznie lepszy film. Coś z języka Masłowskiej, ale w postaci lingwistycznej popłuczyny. Wreszcie coś z historii Katarzyny W. z Sosnowca, ale to przypadkowe współbrzmienie. Reżyserka stroi miny publicystki i psycholożki w jednej postaci. Mówi prowokująco: dzieci pozbawione miłości rodziców rodzą sobie swoje dzieci, żeby mieć kogoś na własność. Ale ja Rosłaniec nie wierzę.
Film Katarzyny Rosłaniec ma w sobie więcej maniery niż treści. Właściwie składa się wyłącznie z maniery. Formalnej (co nie byłoby jeszcze takie naganne) i myślowej (co przekreśla wartość jego przesłania). Stanowi dziwaczny koktajl zmieszanych strzępów bardziej koherentnych całości. Jest w nim coś z „Ki” Leszka Dawida, ale „Ki” to jednak znacznie lepszy film. Coś z języka Masłowskiej, ale w postaci lingwistycznej popłuczyny. Wreszcie coś z historii Katarzyny W. z Sosnowca, ale to przypadkowe współbrzmienie. Reżyserka stroi miny publicystki i psycholożki w jednej postaci. Mówi prowokująco: dzieci pozbawione miłości rodziców rodzą sobie swoje dzieci, żeby mieć kogoś na własność. Ale ja Rosłaniec nie wierzę.
Więcej możesz przeczytać w 3/2013 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.