Rzeki w wielu rejonach Polski przekroczyły stan alarmowy. Jak jednak przekonuje dr hab. Artur Magnuszewski, kierownik Zakładu Hydrologii na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych na Uniwersytecie Warszawskim, nie ma się czego bać. – Według mojej intuicji nie powinno być powodzi. Nie ma gwałtownego ocieplenia ani intensywnych opadów deszczu. Nie było też silnych mrozów, które zmroziłyby grunt, więc część wody z roztopów stracimy na infiltrację [grawitacyjne przemieszczanie wód powierzchniowych oraz opadowych w głąb Ziemi – red.]. Nie ma też stałej pokrywy lodowej na rzekach, która mogłaby spowodować utworzenie zatorów. Najgorsze byłoby połączenie zatorów i roztopów. Mimo stanu alarmowego myślę, że wszystko się rozejdzie po kościach – zakłada Magnuszewski i tłumaczy mechanizm powodzi w Polsce: – Dla rzek nizinnych charakterystyczne są powodzie z dużych roztopów w półroczu zimowym. W przypadku rzek górskich poziom wody rośnie z kolei najczęściej latem, z powodu wysokich opadów – wyjaśnia Magnuszewski.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.