Rok więzienia lub tysiąc dolarów grzywny groziłoby Millerowi, gdyby słowa "pan jest zerem" wypowiedział przed komisją śledczą w USA
Siedem dni w areszcie lub 1600 zł grzywny (dwukrotne najniższe wynagrodzenie) - taka kara mogłaby spotkać Leszka Millera, gdyby w Polsce sejmowa komisja śledcza powołana do wyjaśnienia tzw. afery Rywina miała taki status jak parlamentarne komisje w USA czy Włoszech. Areszt lub grzywna groziłaby Leszkowi Millerowi, gdyby słowa "pan jest zerem" padły w sądzie (art. 49 par. 1 prawa o ustroju sądów powszechnych). Sąd mógłby je wówczas uznać za naruszenie powagi sali sądowej lub wręcz obrazę sądu. Ponieważ nasza komisja parlamentarna nie ma takiego statusu jak amerykańskie, sprawa posła Millera może trafić jedynie do komisji etyki poselskiej, a ta może ukarać go naganą.
Co wolno politykowi?
Wymiana epitetów w sali parlamentu czy podczas kampanii wyborczej nie jest niczym nadzwyczajnym. Do historii parlamentaryzmu przeszedł dialog prowadzony w Wielkiej Brytanii w połowie XVIII wieku, kiedy to lord Sandwich, ówczesny sekretarz stanu, atakując Johna Wilkesa, liberalnego polityka, powiedział: "Pan albo skończy na szubienicy, albo na syfilis". Wilkes spokojnie odparował: "To będzie zależeć od tego, czy przejmę pana lordowskie zasady, czy kochankę". Przed wyborami we wrześniu 2002 r. kanclerz Schröder ostrzegał przed premierem Bawarii Edmundem Stoiberem, by "wyborcy nie mianowali kozła ogrodnikiem". Z kolei na billboardach chadeków Gerhard Schröder wystąpił w roli przestępcy ściganego listem gończym. Po protestach plakat wycofano. Angela Merkel, przewodnicząca CDU, twierdziła, że plakat miał zwrócić uwagę na kłamstwa SPD. Po tej wypowiedzi ówczesny sekretarz generalny socjaldemokratów Franz Müntefering stwierdził: "Pani Merkel jest wyczerpana umysłowo i fizycznie".
W demokratycznych krajach nigdy i nigdzie nie zdarzyła się jednak wymiana epitetów przed parlamentarnymi komisjami śledczymi. - Korupcyjna afera, jaką jest sprawa Rywina, jest tak poważna, że nie wyobrażam sobie, aby podczas przesłuchań ktoś kogoś obrażał czy używał wulgarnych porównań. W zachodnich parlamentach taka osoba zostałaby wyproszona z sali - ocenia dla "Wprost" Bernard Bulcke, dziennikarz belgijskiej gazety "De Standaard". Edith Cresson, byłej premier Francji i unijnej komisarz, przesłuchiwanej przed Parlamentem Europejskim (w sprawie kontraktów, jakie Komisja Europejska zawarła z jej osobistym dentystą), zaszkodziły nie słowa, lecz aroganckie milczenie i wzruszanie ramionami. Parlamentarzyści uznali, że takie zachowanie ich obraża. W parlamencie brytyjskim osoba nazywająca kogoś kłamcą jest wypraszana przez spikera z sali posiedzeń. Gdy sekretarz generalny berlińskiej CDU Ingo Schmitt powiedział do senatora Klausa Bögera (po tym, jak ten głosował za zerwaniem przez socis koalicji rządowej w Berlinie): "Jest pan największą dziwką polityczną, jaką znam", został zmuszony do dymisji przez własną partię.
Agresja kontra stanowczość
"Nie mogłem milczeć, kiedy śmierć mojego przyjaciela i tragedię jego rodziny wykorzystuje się w haniebny sposób do walki politycznej. Być może państwo oczekują, że będę miał nerwy ze stali, ale jestem tylko człowiekiem" - tak Leszek Miller tłumaczył użycie ostrych słów przeciwko posłowi Zbigniewowi Ziobrze. Halina Dakowska, psycholog, kierownik Oddziału Leczenia Nerwic WAT w Warszawie, uważa, że Leszek Miller, a także Aleksandra Jakubowska, Włodzimierz Czarzasty czy Robert Kwiatkowski celowo zachowywali się przed komisją agresywnie, bo agresja z reguły powoduje wycofanie się przeciwnika. - Ta zasada sprawdziła się w wypadku kilku członków komisji, ale nie w wypadku Jana Rokity i Zbigniewa Ziobry, który zachował spokój - mówi Halina Dakowska. Zdaniem psychoterapeutki Zofii Milskiej-Wrzosińskiej, szefowej Laboratorium Psychoedukacji, politycy zdają się mylić stanowczość z arogancją. - Stanowczość jako umiejętność rzeczowej obrony własnego stanowiska, ale z rzetelnym uwzględnieniem argumentów drugiej strony, jest przez społeczeństwo dobrze oceniana. Często jednak przybiera ona wypaczoną formę postawy aroganckiej, przejawiającej się w wypowiedziach nacechowanych wyższością i lekceważeniem. To wzbudza w odbiorcy chęć zakwestionowania tak ostentacyjnej buty - mówi Milska-Wrzosińska. Arogancko zachował się Włodzimierz Czarzasty także wtedy, gdy odpowiadał na apel prezydenta Kwaśniewskiego, żeby wraz z całą Krajową Radą Radiofonii i Telewizji podał się do dymisji. "Mam swój rozum i nie muszę chodzić do prezydenta, by pytać go, co mam robić" - stwierdził Czarzasty.
Tak jak w wypadku Edith Cresson, wyrazem arogancji jest niechęć do odpowiadania na pytania komisji lub zaczepki w reakcji na nie. Aleksandra Jakubowska na jedno z pytań Jana Rokity odpowiedziała: "Nie mówiłam o tym, bo wiedziałam, że pan o to zapyta". Zdaniem psychologów, taka wypowiedź jest demonstracją poczucia wyższości bądź lekceważenia. Arogancją popisał się też Robert Kwiatkowski: gdy Anna Popowicz z rady nadzorczej telewizji publicznej podała się do dymisji, kpił on w liście otwartym: "Pani rezygnacja oznacza zmniejszenie upolitycznienia rady nadzorczej TVP. Witam to z radością".
Język Lenina
Jarosław Kaczyński, lider PiS, twierdzi, że jego partia wykorzysta wszelkie sposoby prawne, aby ukarać Leszka Millera za obraźliwe słowa wypowiedziane wobec Zbigniewa Ziobry. - To było po prostu zachowanie niesłychane: nie tylko obraźliwe, ale i raniące godność osoby zaatakowanej - mówi Kaczyński. Niestety, Leszek Miller mimowolnie nawiązał do fatalnych wzorów stosowanych przez Lenina i bolszewików. Lenin często nazywał swoich przeciwników "zerami", "gnidami", "pasożytami", "karłami" czy "łajdakami". Podobną retorykę stosował Benito Mussolini: polityczni rywale byli dla niego "debilami", "rzygowinami", "śmierdzącym moczem historii". - Wina była po obu stronach, ale od premiera oczekuje się czegoś więcej niż od posła. Tak nie można odpowiadać nawet na najbardziej irytujące pytania - mówi Roman Giertych, lider LPR. - Premier nie powinien sobie pozwolić na takie zachowanie bez względu na to, jakie pytania stawiał poseł Zbigniew Ziobro - zauważa Jarosław Kalinowski, prezes PSL.
Arogancja w polityce się nie opłaca, czego dowodem może być badanie PBS przeprowadzone na zlecenie "Rzeczpospolitej": 60 proc. Polaków źle oceniło wystąpienie premiera przed komisją śledczą. Podczas pierwszomajowej manifestacji Ligi Republikańskiej w Szczecinie pojawiły się transparenty i okrzyki: "Lepiej być zerem niż Leszkiem Millerem". Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie?
Co wolno politykowi?
Wymiana epitetów w sali parlamentu czy podczas kampanii wyborczej nie jest niczym nadzwyczajnym. Do historii parlamentaryzmu przeszedł dialog prowadzony w Wielkiej Brytanii w połowie XVIII wieku, kiedy to lord Sandwich, ówczesny sekretarz stanu, atakując Johna Wilkesa, liberalnego polityka, powiedział: "Pan albo skończy na szubienicy, albo na syfilis". Wilkes spokojnie odparował: "To będzie zależeć od tego, czy przejmę pana lordowskie zasady, czy kochankę". Przed wyborami we wrześniu 2002 r. kanclerz Schröder ostrzegał przed premierem Bawarii Edmundem Stoiberem, by "wyborcy nie mianowali kozła ogrodnikiem". Z kolei na billboardach chadeków Gerhard Schröder wystąpił w roli przestępcy ściganego listem gończym. Po protestach plakat wycofano. Angela Merkel, przewodnicząca CDU, twierdziła, że plakat miał zwrócić uwagę na kłamstwa SPD. Po tej wypowiedzi ówczesny sekretarz generalny socjaldemokratów Franz Müntefering stwierdził: "Pani Merkel jest wyczerpana umysłowo i fizycznie".
W demokratycznych krajach nigdy i nigdzie nie zdarzyła się jednak wymiana epitetów przed parlamentarnymi komisjami śledczymi. - Korupcyjna afera, jaką jest sprawa Rywina, jest tak poważna, że nie wyobrażam sobie, aby podczas przesłuchań ktoś kogoś obrażał czy używał wulgarnych porównań. W zachodnich parlamentach taka osoba zostałaby wyproszona z sali - ocenia dla "Wprost" Bernard Bulcke, dziennikarz belgijskiej gazety "De Standaard". Edith Cresson, byłej premier Francji i unijnej komisarz, przesłuchiwanej przed Parlamentem Europejskim (w sprawie kontraktów, jakie Komisja Europejska zawarła z jej osobistym dentystą), zaszkodziły nie słowa, lecz aroganckie milczenie i wzruszanie ramionami. Parlamentarzyści uznali, że takie zachowanie ich obraża. W parlamencie brytyjskim osoba nazywająca kogoś kłamcą jest wypraszana przez spikera z sali posiedzeń. Gdy sekretarz generalny berlińskiej CDU Ingo Schmitt powiedział do senatora Klausa Bögera (po tym, jak ten głosował za zerwaniem przez socis koalicji rządowej w Berlinie): "Jest pan największą dziwką polityczną, jaką znam", został zmuszony do dymisji przez własną partię.
Agresja kontra stanowczość
"Nie mogłem milczeć, kiedy śmierć mojego przyjaciela i tragedię jego rodziny wykorzystuje się w haniebny sposób do walki politycznej. Być może państwo oczekują, że będę miał nerwy ze stali, ale jestem tylko człowiekiem" - tak Leszek Miller tłumaczył użycie ostrych słów przeciwko posłowi Zbigniewowi Ziobrze. Halina Dakowska, psycholog, kierownik Oddziału Leczenia Nerwic WAT w Warszawie, uważa, że Leszek Miller, a także Aleksandra Jakubowska, Włodzimierz Czarzasty czy Robert Kwiatkowski celowo zachowywali się przed komisją agresywnie, bo agresja z reguły powoduje wycofanie się przeciwnika. - Ta zasada sprawdziła się w wypadku kilku członków komisji, ale nie w wypadku Jana Rokity i Zbigniewa Ziobry, który zachował spokój - mówi Halina Dakowska. Zdaniem psychoterapeutki Zofii Milskiej-Wrzosińskiej, szefowej Laboratorium Psychoedukacji, politycy zdają się mylić stanowczość z arogancją. - Stanowczość jako umiejętność rzeczowej obrony własnego stanowiska, ale z rzetelnym uwzględnieniem argumentów drugiej strony, jest przez społeczeństwo dobrze oceniana. Często jednak przybiera ona wypaczoną formę postawy aroganckiej, przejawiającej się w wypowiedziach nacechowanych wyższością i lekceważeniem. To wzbudza w odbiorcy chęć zakwestionowania tak ostentacyjnej buty - mówi Milska-Wrzosińska. Arogancko zachował się Włodzimierz Czarzasty także wtedy, gdy odpowiadał na apel prezydenta Kwaśniewskiego, żeby wraz z całą Krajową Radą Radiofonii i Telewizji podał się do dymisji. "Mam swój rozum i nie muszę chodzić do prezydenta, by pytać go, co mam robić" - stwierdził Czarzasty.
Tak jak w wypadku Edith Cresson, wyrazem arogancji jest niechęć do odpowiadania na pytania komisji lub zaczepki w reakcji na nie. Aleksandra Jakubowska na jedno z pytań Jana Rokity odpowiedziała: "Nie mówiłam o tym, bo wiedziałam, że pan o to zapyta". Zdaniem psychologów, taka wypowiedź jest demonstracją poczucia wyższości bądź lekceważenia. Arogancją popisał się też Robert Kwiatkowski: gdy Anna Popowicz z rady nadzorczej telewizji publicznej podała się do dymisji, kpił on w liście otwartym: "Pani rezygnacja oznacza zmniejszenie upolitycznienia rady nadzorczej TVP. Witam to z radością".
Język Lenina
Jarosław Kaczyński, lider PiS, twierdzi, że jego partia wykorzysta wszelkie sposoby prawne, aby ukarać Leszka Millera za obraźliwe słowa wypowiedziane wobec Zbigniewa Ziobry. - To było po prostu zachowanie niesłychane: nie tylko obraźliwe, ale i raniące godność osoby zaatakowanej - mówi Kaczyński. Niestety, Leszek Miller mimowolnie nawiązał do fatalnych wzorów stosowanych przez Lenina i bolszewików. Lenin często nazywał swoich przeciwników "zerami", "gnidami", "pasożytami", "karłami" czy "łajdakami". Podobną retorykę stosował Benito Mussolini: polityczni rywale byli dla niego "debilami", "rzygowinami", "śmierdzącym moczem historii". - Wina była po obu stronach, ale od premiera oczekuje się czegoś więcej niż od posła. Tak nie można odpowiadać nawet na najbardziej irytujące pytania - mówi Roman Giertych, lider LPR. - Premier nie powinien sobie pozwolić na takie zachowanie bez względu na to, jakie pytania stawiał poseł Zbigniew Ziobro - zauważa Jarosław Kalinowski, prezes PSL.
Arogancja w polityce się nie opłaca, czego dowodem może być badanie PBS przeprowadzone na zlecenie "Rzeczpospolitej": 60 proc. Polaków źle oceniło wystąpienie premiera przed komisją śledczą. Podczas pierwszomajowej manifestacji Ligi Republikańskiej w Szczecinie pojawiły się transparenty i okrzyki: "Lepiej być zerem niż Leszkiem Millerem". Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie?
Plaskacze polityki |
---|
Włodzimierz Lenin twórca państwa sowieckiego "Tak zwani przyjaciele ludu z partii socjaldemokratycznych to zwykłe gnidy i tchórze, które swoją postępową retoryką próbują zakryć łajdactwa i zdrady wobec klasy robotniczej. To polityczne zera" Benito Mussolini twórca włoskiego faszyzmu, dyktator Włoch "Debile mówiący o tym, że ograniczamy demokrację, powinni się za te łgarstwa udusić własnymi rzygowinami" Józef Stalin sekretarz generalny KC KPZR "Władza ludowa tym się różni od burżuazyjnej, że przywódcy nie muszą się zachowywać jak prostytutki, a lud pracujący nie jest traktowany niczym krowie łajno" Nikita Chruszczow sekretarz generalny KC KPZR "Przywódcy tzw. demokratycznego Zachodu są czasem głupsi niż kury w kołchozie i tak samo jak one potrafią się grzebać we własnym łajnie" Władysław Gomułka I sekretarz KC PZPR "Człowiek o mentalności alfonsa" [o Januszu Szpotańskim, autorze satyry "Cisi i gęgacze"] Józef Piłsudski naczelnik państwa i premier w II RP "Wam kury szczać prowadzić, a nie politykę robić" [o socjalistycznym rządzie powołanym w 1918 r.] "Pierdziel, serdel, burdel" [o sytuacji w Polsce] Lech Wałęsa były prezydent RP "Małpa z brzytwą" [o Janie Olszewskim] "Wchodzi pan tu jak do stodoły, ani be, ani me, ani kukuryku" [do Aleksandra Kwaśniewskiego] "Panu to mogę podać nogę" [do Aleksandra Kwaśniewskiego] Hugo Chavez prezydent Wenezueli "Związki zawodowe tworzą grupy kanciarzy, mafijnych bossów i faszystów" |
Więcej możesz przeczytać w 19/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.