Dawno, dawno temu, w czasach gdy jedynym sprawnym komputerem w okolicy był Orgazm z Rotterdamu, istniało takie (z gruntu fałszywe) powiedzenie "Myślę, więc jestem". Myślenie - jak powszechnie wiadomo - ma wspaniałą przeszłość. Tandetny slogan "Myślę, więc jestem" przez lata uważany był za perłę umysłową ludzkości, niemalże za diamentową sentencję godną literackiej Nagrody Nobla oraz sumy nagród wszystkich zdrapek i wygranych w konkursach audiotele. Wypisywano go na sztandarach, klepano na szkolnych akademiach i przyczepiano szpilkami na gazetkach ściennych. Hasło "Myślę, więc jestem" przerabiano złośliwie na bardziej sensowne "Jem, więc tyję", "Piję, więc żyję", "Czuję, więc kocham" czy "Płaczę, więc szlocham". Tymczasem każdy polityk czy artysta wie, że do zaistnienia wcale nie jest potrzebne myślenie. Co więcej, historia dostarcza nam licznych przykładów na to, że myślenie często wręcz przeszkadza w zaistnieniu. Niektórzy władcy, gdy tylko zaczynali samodzielnie myśleć, natychmiast przestawali być. I to w dość konkretny sposób. Znikali zabici lub otruci przez własne, dworskie otoczenie. Działała raczej zasada "Myślę, więc mnie nie ma". Zaistnieć przez myślenie jest nie tylko niebezpiecznie, ale i trudno. Żeby zaistnieć dzięki myśleniu, trzeba mieć przemyślenia. Zdaniem ornitologów, najwięcej przemyśleń mają osoby z Przemyśla i okolic. Większość ludzi nie przemyślała do końca swoich decyzji, o czym świadczy rekordowa liczba zadłużonych i setki tysięcy spraw rozwodowych, nie tylko w rejonie Skierniewic. Ostatnią kobietą, która zaistniała i powiedziała coś naprawdę mądrego, była Maria Skłodowska-Curie. Dzisiaj muszą nam wystarczyć mądrości Kingi Dunin, która wkłada tenisówki, żeby zaistnieć. Sposobów na zaistnienie jest wiele i wcale nie jest potrzebne do tego myślenie. Monika Kuszyńska, 153. wokalistka zespołu Varius Manx, w jednym z wywiadów telewizyjnych na pytanie dziennikarza, o czym jest śpiewany przez nią przebój "Jestem twoją Afryką", odpowiedziała, że nie wie, bo tekst pisał kolega. Piosenka Moniki i sama Monika zaistniały i żadne myślenie nie było do tego potrzebne. Pewnie politycy, tacy jak Bush, Kwaśniewski, Chirac i inni, nie kapują, co mówią w oficjalnych wystąpieniach, bo przecież teksty też piszą im koledzy z zespołów (prasowych). Jednym z najmodniejszych sposobów zaistnienia w ostatnich czasach stało się zrobienie sobie zbiorowego zdjęcia. Fotografia - podobnie jak gwałt - może być indywidualna lub zbiorowa. Fotografia zbiorowa to nic nowego. Już przed wojną robiono sobie zbiorowe portrety rodzinne, ustawiając się w tzw. piramidkę. Później styl ten przejęli partyzanci. Robienie zbiorowego zdjęcia trwa dość długo, w związku z tym na wszystkich fotkach partyzantów z tamtego okresu widzimy, jak - leżąc, kucając i wreszcie stojąc - opalają się na łące. Obecna moda na zbiorowe foty zaczęła się w Gdańsku, gdzie ktoś wpadł na pomysł uwiecznienia wszystkich mieszkańców miasta na wspólnej fotografii. Zdaniem fachowców, zdjęcie zbiorowe jest lepsze od zdjęcia z posad czy zdjęcia butów. Wszyscy chętni zebrali się w jednym miejscu, a fotograf na podnośniku trzas-nął im z góry fotkę tak wyraźną, że każdemu widać było twarz. Fotki opublikowały gazety i każdy mógł pokazać rodzinie, że zaistniał w środkach masowego przekazu. Od tego czasu co drugie miasto w Polsce robi sobie zbiorowe zdjęcia w myśl hasła "Mam zdjęcie, więc jestem". Moda ta opanowała także poszczególne grupy społeczne. Są już masowe fotografie tegorocznych maturzystów i zeszłorocznych blondynek. Niebawem planowane są wspólne fotografie łysych i chorych na padaczkę. Istnieje teoria, że modę na zbiorowe fotografie wylansowali ludzie ministra Janika, aby w sprytnej formie każdemu zrobić gotowy portret pamięciowy. n
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.