Wielbiciele filmu "Być jak John Malkovich" mogą być pewni, że "Adaptacja" jest równie zakręcona i udana artystycznie
Rozmawiają ZYGMUNT KAŁUŻYŃSKI i TOMASZ RACZEK
Tomasz Raczek: Panie Zygmuncie, "Adaptacja" Spike'a Jonze'a otrzymała do tej pory 33 nagrody (w tym Oscara). Wielbiciele filmu "Być jak John Malkovich", nakręconego cztery lata temu przez tych samych twórców, powinni więc być w siódmym niebie. Nareszcie coś równie zakręconego i zarazem udanego artystycznie!
Zygmunt Kałużyński: W "Być jak John Malkovich" uczestniczyliśmy w przeżyciach osobistych Johna, jakich doznawał na przykład, gdy się golił. Odbijaliśmy się jak on w lustrze i słyszeliśmy chrobot żyletki po jego brodzie. W "Adaptacji" natomiast wchodzimy w myśli pisarza, który ma ambicję napisać oryginalny scenariusz, co przychodzi mu z trudem. Jesteśmy spontanicznymi świadkami jego prób, również tych, z których nie jest zadowolony. Są one inscenizowane jako obraz jego pomysłów. Oglądamy je, zarówno dobre, jak i złe, jako zaskakujące, sfilmowane wizje. Pisarz wraca w nich do przeszłości, planując sceny, które dopiero nastąpią. W rezultacie, zarówno jego prywatne, codzienne życie, jak i jego fantazje zlewają się w ciąg świadomości, bywa że wbrew logice i z lekceważeniem dającego się uchwycić porządku. Tkwimy bez reszty wewnątrz charakteru - oto na czym polega niezwykły styl tego filmu.
TR: Ani słowem nie zająknął się pan, że cała sprawa dotyczy roślinki, która w szczególny sposób jest panu bliska jako autorowi książki "Pamiętnik orchidei". W "Adaptacji" wszystko kręci się właśnie wokół orchidei, pewnej rzadkiej jej odmiany mającej działanie halucynogenne. Mam nadzieję, że nie ją miał pan na myśli, pisząc swoją książkę?
ZK: Pan jest kochany, panie Tomaszu, że traktuje mnie pan tak poważnie. W "Adaptacji" pretekstem całej intrygi stała się jednak całkiem inna książka autentycznej pisarki na temat rzadkiego gatunku dzikiej orchidei, z której pewien maniak botanista wyrabia środek halucynogenny.
TR: Ta pisarka to dziennikarka prestiżowego "New Yorkera" Susan Orlean, którą Meryl Streep zagrała tak znakomicie, że została nominowana do Oscara.
ZK: Nicholas Cage jako scenarzysta usiłuje przerobić ten książkowy reportaż na ambitny film, mimo że jego brat bliźniak, również scenarzysta, kpi z niego i bez skrupułów fabrykuje komercyjną szmirę. Tę postać również gra Cage. Dlaczego? Bo bracia reprezentują rozdwojenie tej samej osobowości. Cage ze swoim wyrafinowanym scenariuszem naraża się wszystkim: autorce powieści, jej bohaterowi - dziwakowi, kolekcjonerowi roślin, a także własnemu bratu oportuniście. Oglądamy to wszystko jako ciąg scen filmowych, odpowiadających strumieniowi świadomości Cage'a czy raczej granemu przez niego scenarzyście Charliemu Kaufmanowi, który napisał scenariusz "Adaptacji"!
TR: Nie dość tego: podpisał się pod nim wraz ze swoim wyimaginowanym bratem bliźniakiem Donaldem! Chyba po to, żeby wątpliwości na temat granicy między prawdą a złudzeniem nie kończyły się w momencie wyjścia z kina. Wszystko tutaj zaczyna się i kończy na orchidei, bo to przez nią dochodzi do gigantycznego zamieszania w finale. Wcześniej jej halucynogennym właściwościom poddana jest także Meryl Streep. Dzięki temu możemy oglądać brawurowe komiczne sceny w wykonaniu aktorki. Jeszcze nigdy nie była ona tak śmieszna, jak podczas rozmowy telefonicznej, którą prowadzi, będąc pod działaniem owej orchidei.
ZK: Tutaj nasuwa mi się ironiczna refleksja, panie Tomaszu. W pewnym momencie nasz bohater, rozpaczliwie szukając sposobu, by wybrnąć ze swojej pisaniny, zwraca się do specjalisty od scenariuszy Roberta McKee, który daje mu niepokojące rady. Sugeruje na przykład, że akcja powinna być żywa, a finał wystrzałowy.
TR: I tak się staje!
ZK: Pytanie tylko, czy ten finał rzeczywiście się zdarzył? Może on również jest tylko częścią scenariusza Cage'a i Kaufmana. A to oznaczałoby rezygnację z ambicji. Akcja sprowadzałaby się do strzelaniny z bieganiną na tle egzotycznej okolicy. I tu wyłania się bolesnoironiczna uwaga, że cały ten wysiłek i rozterki duchowe autora kończą się tak, jak radzili mu jego braciszek oraz ów spec od mechanicznego komercjalizmu.
TR: A jednak "Adaptację" wyprodukowano w Hollywood. I jeszcze nominowano ją do Oscarów, m.in. za scenariusz, zgłaszając do nagrody zarówno postać rzeczywistą, jak i fikcyjną! Niewiele brakowało, a Oscar dołączyłby do listy bohaterów tego filmu, co do których mamy wątpliwości, czy istnieją naprawdę, czy są tylko przywidzeniem.
ZK: Być może to wszystko symbolizuje stan ducha Hollywoodu, który jest tak samo rozdarty, jak Cage w naszym filmie.
Więcej możesz przeczytać w 19/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.