Całe szczęście, że mamy „Gwiezdne wojny”, czyli świat, w którym dobro jest dobrem, a zło złem. Wiadomo, że Jedi są ucieleśnieniem cnót, których tak bardzo brakuje nam w codziennym życiu. Może czasem drażni u nich brak luzu, ale wybaczamy im, bo stoją na straży moralnego porządku, czyli jasnej strony mocy.
Zadziwiające jest to, że ten ład, który tak bardzo kochamy na ekranie, w życiu codziennym staje się symbolem obciachu. Jednym z największych zarzutów, jakie lewica stawiała uczestnikom wspieranego przez PiS marszu, był fakt, że jego uczestnicy mieli ze sobą różańce. Ci sami ludzie, którzy zachwycają się cnotami i siłą charakteru Obi-Wana Kenobiego, uznają, że modlitwa chrześcijańska, która wielu daje moc postępowania w sposób przyzwoity, jest powodem do drwin. Pewnie śmiejący się z chrześcijańskich symboli nie dostrzegają tej sprzeczności i z zachwytem kupują swoim dzieciom miecze świetlne, które jakoś dziwnie przypominają ognisty miecz Michała Archanioła. Ale ten rozdźwięk między zasadami świata realnego i fikcyjnego ma jeszcze wiele innych twarzy. Słuchając z dziećmi „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren, byłem szczerze zaskoczony, że feministkom oraz innym siłom postępowym nie udało się jeszcze wykreślić tej książki z kanonu lektur szkolnych. Dzieci są tam szczęśliwe mimo tego, że chłopcy i dziewczynki mają inne zainteresowania. Dziewczynki – o zgrozo – cieszą się z tego, że opiekując się młodszą siostrzyczką, przygotowują się w ten sposób do macierzyństwa. W książce jest to oczywiste, w realnym życiu byłoby zamachem na wolność osoby płci żeńskiej, która zresztą też jest umowna, bo wynika z roli społecznej przypisanej przez złe paternalistyczne wychowanie. Zgodnie z tymi wytycznymi dziewczynki z Bullerbyn nie powinny być szczęśliwe, a przez jakieś niedopatrzenie są. Równie niebezpieczne jest „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza, nie wiedzieć czemu polscy uczniowie mają ciągle obowiązek czytania także tej książki. Fikcyjnego Stasia, który chroni małą Nel, strzela do złych Arabów i jednoznacznie budzi sympatię, chciałaby mieć za męża lub zięcia pewnie każda Polka. Pewnie nawet przyznaje rację ojcu Stasia, który mówi, że jak ktoś zagraża bezpieczeństwu bliskich, krajowi, chce pohańbić kobietę lub znieważyć biało-czerwoną, to trzeba takiemu człowiekowi po prostu palnąć w łeb.
Ale gdy ktoś zaczyna takie same rzeczy mówić na poważnie, to wielbiciele nowoczesności dostają gęsiej skórki. Grzmią o szowinizmie, seksizmie czy faszyzmie. Mówią, że nie wolno nikomu palnąć w łeb – aby tak się nie stało, trzeba wszystkim broń odebrać. Nieistotne, że w ten sposób zapewniają przewagę przestępcom, którzy i tak giwery mają nielegalnie, dla nich ważne jest powtarzanie w nieskończoność, że należy wyplenić agresję z życia społecznego. Jakby nie zauważyli, że gdyby Staś Tarkowski był wypranym z agresji i przyjaznym wszystkim ludziom – bez względu na ich kolor skóry, religię i przekonania oraz wrażliwym na ich trudne dzieciństwo – genderystą, kości jego i biednej Nel bielałyby na pustyni po dziś dzień.
Jeśli więc kochamy świat prostych wartości, to dlaczego tak bardzo na co dzień moderniści wciskają nam, że wszystko, co kochamy, jest złe, wsteczne i nieodpowiednie? Powodów może być kilka: nie starcza im odwagi, by stawać przeciwko złu – jak Staś Tarkowski – nie godzą się ze swoją biologią – jak dzieci z Bullerbyn – i nie wiedzą – jak Jedi – że bycie po dobrej stronie mocy jest całkiem miłe. ■
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.