Silni nie obawiają się prawdy, nawet gdy świadczy o ich winie Zachodzę w głowę, co przeszkodziło Rosji dać Polakom należną satysfakcję w sprawie tak bolesnej i znamiennej jak zbrodnia katyńska. Łatwe do przewidzenia umorzenie sprawy przez moskiewski sąd uznane będzie powszechnie przez Rosjan nie za wybieg w formalnym sporze o kwalifikację prawną stwierdzonego już przez obie strony faktu zbrodni, ale za jego nowe podważenie. Dla opinii międzynarodowej będzie to niechybnie dowód dwóch okoliczności nadwątlających pozycję Rosji. Po pierwsze, stosunek Rosji do Polski jako członka UE i NATO staje się coraz prostszym miernikiem stosunku Moskwy do całej wspólnoty. Geopolityka ma swoje żelazne prawa, jesteśmy najdalej na wschód wysuniętym krajem obu zespołów wielopaństwowych, z którymi Rosja chce i powinna współpracować. Po drugie, wykrętny stosunek do sprawy tak znanej i drastycznej nie tylko odbierze stronie rosyjskiej szansę na wykazanie się wielkodusznością, ale też będzie dowodem jej słabości. Silni nie obawiają się prawdy, nawet gdy świadczy o ich winie. Anglicy skazali jak należy sprawcę masakry Hindusów w Amritsarze. De Gaulle nie dał spokoju swoim najlepszym dowódcom - Raoulowi Salanowi oraz Jacques'owi Massu - i zamknął dla świata bitwę o Algier. Co więcej, gdyby do takiego zakończenia dochodzeń w sprawie katyńskiej w Rosji doszło, byłby to dowód niejakiej słabości władzy centralnej w stosunku do peryferyjnych sił politycznych, trzymających się pazurami sowieckiego modelu prawdy i sowieckiego sposobu na współżycie z sąsiadami.
Mit Rosjanina polakożercy
To nieprawda, że przeciętny Rosjanin jest polakożercą i ma Polskę za dyżurnego wroga. Wiem coś o tym jako redaktor "Nowej Polszy" - to czasopismo stało się forum dialogu. Nie duetu, lecz dialogu: wśród kilkuset jej autorów mamy 130 Rosjan - pisarzy, publicystów, filozofów i filologów, w tym 65 tłumaczy najświetniejszych poetów i prozaików polskich. Wciąż jednak dochodzą nas ze wschodu odgłosy wrogich uprzedzeń i przesądów. Czasem biorą się z buntu przeciw własnemu sumieniu, częściej - po prostu z ignorancji.
Otóż sprawa Katynia daje tu o sobie znać. Niekiedy jest objawem patologii, jak w książkach Jurija Muchina ("Katynskij kriminał" i "Antirossijskaja podłost"), który wszystkie dowody sowieckiej winy (zebrane przez rosyjskich badaczy!) uważa za fałszerstwa sporządzone przez NKWD na pohybel... sobie. Gorzej, gdy staje się pretekstem do tzw. antykatyńskich kampanii historyków, sięgających do dziejów wojny 1920 r., aby wykazać, że los internowanych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie (do którego - uwaga! - Niemcy nigdy nie dotarli) był tylko zwierciadlanym odwetem za los sowieckich jeńców Piłsudskiego i Sikorskiego. Zamiast się spierać o liczbę ofiar rzeczywistej poniewierki bolszewików i rzekomej ich zagłady, wystarczy przytoczyć dowody znalezione w archiwum smoleńskiego NKWD: wśród ofiar totalnej czystki lat 1937-1938 figurują na pierwszych miejscach byli jeńcy z 1920 r., bo zetknęli się z Polakami i - sobie na zgubę - wrócili.
Gilotynowanie inteligencji
Nie wiem, jakich argumentów użył prof. Leon Kieres, aby dowieść, że chodzi o ludobójstwo. Sądzę wszelako, że argumentacja byłaby może bardziej przekonująca, gdyby termin ten poszerzyć o zjawisko szczególnie dobrze znane Rosjanom. Mieszkańcy ZSRR poznali pod rządami Stalina sposób likwidacji substancji narodowej nie przez fizyczną, masową eliminację, ale przez gilotynowanie społeczności, pozbawianie jej elity, inteligencji, warstwy aktywnej, a także środków i organizmów zdolnych ją reprodukować. Całe narody - przykładem Czuwasze - zostały pozbawione warstwy wykształconej, wszystkich nauczycieli, kapłanów, artystów. To samo próbowano zrobić w latach 30. na Ukrainie; po całym pokoleniu poetów została tylko antologia "Rozstrilanne widrożdenije" wydana przez Giedroycia. Sami Rosjanie ucierpieli najsrożej: Leningrad, stolica kultury rosyjskiej, przeżyła najwięcej śmiercionośnych czystek, obozy zapełniali okularnicy - i oni ginęli najprędzej. Więcej, zamiast tej warstwy mędrków i wichrzycieli postanowiono kształcić tylko tzw. wąskich specjalistów, co - na szczęście - wyszło komunistom bokiem i przesądziło o klęsce we współzawodnictwie z Zachodem nawet w dziedzinie zbrojeń. Spokój społeczny zapewniło jednak Stalinowi także w godzinie klęski i popłochu, gdy Niemcy oglądali już Kreml przez lornetę.
Plan pełzającego ludobójstwa
Leżący w Katyniu, Piatichatkach, Miednoje (i Bóg wie, gdzie jeszcze) byli dla Stalina przede wszystkim przedstawicielami czołówki narodu, który miał być pozbawiony prawa do samostanowienia. Przecież ponad połowa internowanych polskich oficerów to byli rezerwiści - inteligenci, którzy porzucili szpitale, sztalugi, katedry nauczycielskie, biurka urzędnicze, aby w starych, przyciasnych mundurach iść na wojnę o prawo do ojczyzny.
Tu też widzę iunctim między sprawą Katynia a kwestią powstania. Nie chodziło o wyniszczenie ludności, zmniejszenie liczby Polaków, ale o likwidację warstwy dynamicznej, wykształconej, zdolnej do myśli samodzielnej. I to też trzeba powiedzieć - ten plan pełzającego ludobójstwa był identyczny po obu stronach ówczesnego frontu.
Tyle że był to plan globalny, nie dla samych Polaków wymyślony. I na Rosjanach wypróbowany z całym stalinowskim rozmachem. Niech tedy nie bronią nam wyjaśnienia do końca sprawy Katynia. To jest w ich własnym interesie - i moralnym, i praktycznym. A kto z nich myśli inaczej - niech przypomni sobie słowa wielkiego Rosjanina, Aleksandra Sołżenicyna, że największym upokorzeniem jest żyć w kłamstwie.
To nieprawda, że przeciętny Rosjanin jest polakożercą i ma Polskę za dyżurnego wroga. Wiem coś o tym jako redaktor "Nowej Polszy" - to czasopismo stało się forum dialogu. Nie duetu, lecz dialogu: wśród kilkuset jej autorów mamy 130 Rosjan - pisarzy, publicystów, filozofów i filologów, w tym 65 tłumaczy najświetniejszych poetów i prozaików polskich. Wciąż jednak dochodzą nas ze wschodu odgłosy wrogich uprzedzeń i przesądów. Czasem biorą się z buntu przeciw własnemu sumieniu, częściej - po prostu z ignorancji.
Otóż sprawa Katynia daje tu o sobie znać. Niekiedy jest objawem patologii, jak w książkach Jurija Muchina ("Katynskij kriminał" i "Antirossijskaja podłost"), który wszystkie dowody sowieckiej winy (zebrane przez rosyjskich badaczy!) uważa za fałszerstwa sporządzone przez NKWD na pohybel... sobie. Gorzej, gdy staje się pretekstem do tzw. antykatyńskich kampanii historyków, sięgających do dziejów wojny 1920 r., aby wykazać, że los internowanych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie (do którego - uwaga! - Niemcy nigdy nie dotarli) był tylko zwierciadlanym odwetem za los sowieckich jeńców Piłsudskiego i Sikorskiego. Zamiast się spierać o liczbę ofiar rzeczywistej poniewierki bolszewików i rzekomej ich zagłady, wystarczy przytoczyć dowody znalezione w archiwum smoleńskiego NKWD: wśród ofiar totalnej czystki lat 1937-1938 figurują na pierwszych miejscach byli jeńcy z 1920 r., bo zetknęli się z Polakami i - sobie na zgubę - wrócili.
Gilotynowanie inteligencji
Nie wiem, jakich argumentów użył prof. Leon Kieres, aby dowieść, że chodzi o ludobójstwo. Sądzę wszelako, że argumentacja byłaby może bardziej przekonująca, gdyby termin ten poszerzyć o zjawisko szczególnie dobrze znane Rosjanom. Mieszkańcy ZSRR poznali pod rządami Stalina sposób likwidacji substancji narodowej nie przez fizyczną, masową eliminację, ale przez gilotynowanie społeczności, pozbawianie jej elity, inteligencji, warstwy aktywnej, a także środków i organizmów zdolnych ją reprodukować. Całe narody - przykładem Czuwasze - zostały pozbawione warstwy wykształconej, wszystkich nauczycieli, kapłanów, artystów. To samo próbowano zrobić w latach 30. na Ukrainie; po całym pokoleniu poetów została tylko antologia "Rozstrilanne widrożdenije" wydana przez Giedroycia. Sami Rosjanie ucierpieli najsrożej: Leningrad, stolica kultury rosyjskiej, przeżyła najwięcej śmiercionośnych czystek, obozy zapełniali okularnicy - i oni ginęli najprędzej. Więcej, zamiast tej warstwy mędrków i wichrzycieli postanowiono kształcić tylko tzw. wąskich specjalistów, co - na szczęście - wyszło komunistom bokiem i przesądziło o klęsce we współzawodnictwie z Zachodem nawet w dziedzinie zbrojeń. Spokój społeczny zapewniło jednak Stalinowi także w godzinie klęski i popłochu, gdy Niemcy oglądali już Kreml przez lornetę.
Plan pełzającego ludobójstwa
Leżący w Katyniu, Piatichatkach, Miednoje (i Bóg wie, gdzie jeszcze) byli dla Stalina przede wszystkim przedstawicielami czołówki narodu, który miał być pozbawiony prawa do samostanowienia. Przecież ponad połowa internowanych polskich oficerów to byli rezerwiści - inteligenci, którzy porzucili szpitale, sztalugi, katedry nauczycielskie, biurka urzędnicze, aby w starych, przyciasnych mundurach iść na wojnę o prawo do ojczyzny.
Tu też widzę iunctim między sprawą Katynia a kwestią powstania. Nie chodziło o wyniszczenie ludności, zmniejszenie liczby Polaków, ale o likwidację warstwy dynamicznej, wykształconej, zdolnej do myśli samodzielnej. I to też trzeba powiedzieć - ten plan pełzającego ludobójstwa był identyczny po obu stronach ówczesnego frontu.
Tyle że był to plan globalny, nie dla samych Polaków wymyślony. I na Rosjanach wypróbowany z całym stalinowskim rozmachem. Niech tedy nie bronią nam wyjaśnienia do końca sprawy Katynia. To jest w ich własnym interesie - i moralnym, i praktycznym. A kto z nich myśli inaczej - niech przypomni sobie słowa wielkiego Rosjanina, Aleksandra Sołżenicyna, że największym upokorzeniem jest żyć w kłamstwie.
Więcej możesz przeczytać w 33/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.