Stańko uwodzi jazzową Amerykę Gdyby Tomasz Stańko był Amerykaninem i miał ciemny kolor skóry, to z pewnością on, a nie Wynton Marsalis prowadziłby od lat w corocznych prestiżowych ankietach "Down Beatu" czy "Playboya" na najlepszego trębacza świata. W przeciwieństwie do wielu swoich znakomitych rówieśników i współpracowników - Zbigniewa Seiferta, Michała Urbaniaka, Adama Makowicza czy Zbigniewa Namysłowskiego - Stańko nigdy nie odczuwał podszytego kompleksem niższości dyskomfortu jako jazzmen europejski. Dobrze i swojsko czuje się bowiem w krajach skandynawskich, Niemczech, Austrii i Francji, a od pewnego czasu także w Wielkiej Brytanii, która wita jego kolejne albumy i koncerty z wielkim uznaniem.
Krytyk "The Guardian" słusznie zauważył, pisząc o najnowszej płycie kwartetu Stańki "Suspended Night": "Gdyby każdy, kto kiedykolwiek posiadał i lubił 'Kind Of Blue' Milesa Davisa, kupił 'Suspended Night', album ten strąciłby z wierzchołka listy jazzowej Katie Meluę i zająłby jej miejsce na cały rok. A tak naprawdę, znalazłby się na szczycie listy bestsellerów z muzyką pop". W czerwcu Stańko po raz drugi odwiedził USA, by w ciągu dwóch tygodni zagrać w jedenastu klubach. "The New Yorker" po jego występie w Nowym Jorku nazwał go "jednym z najbardziej oryginalnych i kreatywnych trębaczy jazzowych na świecie".
Jazzowy klimat Krakowa
Wzmianka o "Kind Of Blue" w "The Guardian" sytuuje Stańkę w tradycji Milesa Davisa, choć nie sposób nie wspomnieć o wprawdzie mniej ważnym, ale uwielbianym w Europie amerykańskim trębaczu Checie Bakerze - grającym z uwodzicielską elegancją i naznaczonym tragedią, tak jak inna legenda lat 50. - James Dean. To był czas, gdy Ameryka narzuciła światu free jazz i jazzowy, lekko straceńczy tryb życia. Europa umiała - m.in. za sprawą Krzysztofa Komedy - owe amerykańskie propozycje przykroić do własnego klimatu tamtych lat. A był to, przypomnijmy, klimat filmów francuskiej Nowej Fali, "Przygody" i "Zaćmienia" Michelangelo Antonioniego i dzieł Federico Felliniego.
Szkoła Komedy
Stańko rozpoczął karierę w najlepszym momencie dla światowego jazzu, na którym piętno odcisnęły osobowości Milesa Davisa, Johna Coltrane'a, Ornette'a Colemana i Cecila Taylora. A także Komedy, którego album "Astigmatic" (1965) zrewolucjonizował jazz europejski, a dziś zaliczany jest do światowych arcydzieł gatunku.
Stańko rozpoczął współpracę z Komedą w 1963 r. Jego grę słyszymy m.in. w muzyce do teatralnej adaptacji "Śniadania u Tiffany'ego", na płycie "Jazz i poezja", czy w filmie "Nóż w wodzie". Po tragicznej śmierci Komedy w USA w kwietniu 1969 r., Stańce przypadł honor doprowadzenia do końca pracy mistrza nad muzyką do telewizyjnego serialu "Profesor Tutka". Jeśli nigdy nie wyparł się swej pierwszej miłości do "Kind Of Blue", tym bardziej wierny jest pamięci swego nieżyjącego przyjaciela i mentora. Dowiódł tego rok po jego śmierci, nagrywając elegijną autorska płytę "Music For K". Do dziedzictwa Komedy Stańko sięgnął raz jeszcze w 1997 r., przypominając nieprzemijajacą urodę jego muzyki na płycie "Litania: Music Of Krzysztof Komeda".
Kluczem do zrozumienia popularności Stańki jest chyba to, że nauczył się godzić pociąg do eksperymentowania z szacunkiem dla tradycji. "Free jazz był zawsze dla mnie filozofią życia, sposobem na życie. Czymś, co określa moją osobowość i to, kim jestem, ale nie decyduje o tym, jaką gram muzykę".
Mając na koncie ponad 50 płyt studyjnych i koncertowych, soundtracków teatralnych i filmowych oraz tysiące występów z wieloma wybitnymi muzykami, Stańko wszedł do światowej superligi jazzu. Z właściwą sobie skromnością i humorem przypisuje swój sukces ciężkiej pracy i rezygnacji z jazzowego stylu życia, co dało mu mnóstwo wolnego czasu na codzienne wielogodzinne ćwiczenia. "Nie można tego właściwie nazwać ćwiczeniami - dodaje po chwili. - To bardziej przypomina medytacje".
Jazzowy klimat Krakowa
Wzmianka o "Kind Of Blue" w "The Guardian" sytuuje Stańkę w tradycji Milesa Davisa, choć nie sposób nie wspomnieć o wprawdzie mniej ważnym, ale uwielbianym w Europie amerykańskim trębaczu Checie Bakerze - grającym z uwodzicielską elegancją i naznaczonym tragedią, tak jak inna legenda lat 50. - James Dean. To był czas, gdy Ameryka narzuciła światu free jazz i jazzowy, lekko straceńczy tryb życia. Europa umiała - m.in. za sprawą Krzysztofa Komedy - owe amerykańskie propozycje przykroić do własnego klimatu tamtych lat. A był to, przypomnijmy, klimat filmów francuskiej Nowej Fali, "Przygody" i "Zaćmienia" Michelangelo Antonioniego i dzieł Federico Felliniego.
Szkoła Komedy
Stańko rozpoczął karierę w najlepszym momencie dla światowego jazzu, na którym piętno odcisnęły osobowości Milesa Davisa, Johna Coltrane'a, Ornette'a Colemana i Cecila Taylora. A także Komedy, którego album "Astigmatic" (1965) zrewolucjonizował jazz europejski, a dziś zaliczany jest do światowych arcydzieł gatunku.
Stańko rozpoczął współpracę z Komedą w 1963 r. Jego grę słyszymy m.in. w muzyce do teatralnej adaptacji "Śniadania u Tiffany'ego", na płycie "Jazz i poezja", czy w filmie "Nóż w wodzie". Po tragicznej śmierci Komedy w USA w kwietniu 1969 r., Stańce przypadł honor doprowadzenia do końca pracy mistrza nad muzyką do telewizyjnego serialu "Profesor Tutka". Jeśli nigdy nie wyparł się swej pierwszej miłości do "Kind Of Blue", tym bardziej wierny jest pamięci swego nieżyjącego przyjaciela i mentora. Dowiódł tego rok po jego śmierci, nagrywając elegijną autorska płytę "Music For K". Do dziedzictwa Komedy Stańko sięgnął raz jeszcze w 1997 r., przypominając nieprzemijajacą urodę jego muzyki na płycie "Litania: Music Of Krzysztof Komeda".
Kluczem do zrozumienia popularności Stańki jest chyba to, że nauczył się godzić pociąg do eksperymentowania z szacunkiem dla tradycji. "Free jazz był zawsze dla mnie filozofią życia, sposobem na życie. Czymś, co określa moją osobowość i to, kim jestem, ale nie decyduje o tym, jaką gram muzykę".
Mając na koncie ponad 50 płyt studyjnych i koncertowych, soundtracków teatralnych i filmowych oraz tysiące występów z wieloma wybitnymi muzykami, Stańko wszedł do światowej superligi jazzu. Z właściwą sobie skromnością i humorem przypisuje swój sukces ciężkiej pracy i rezygnacji z jazzowego stylu życia, co dało mu mnóstwo wolnego czasu na codzienne wielogodzinne ćwiczenia. "Nie można tego właściwie nazwać ćwiczeniami - dodaje po chwili. - To bardziej przypomina medytacje".
Więcej możesz przeczytać w 33/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.