Wzgórze Świątynne w Jerozolimie przypomina wulkan przed wybuchem Cachi Hanegbi, minister bezpieczeństwa wewnętrznego Izraela, długo ociągał się z udzieleniem wywiadu telewizyjnej Dwójce. Słusznie podejrzewał, że dziennikarze dowiedzieli się już o nocnych aresztowaniach osadników w Judei i Samarii. Dzień wcześniej w Internecie ukazała się bulwersująca wiadomość, że nieznani sprawcy próbowali wysadzić w powietrze dwa najważniejsze meczety na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie. - To nieprawda - powie później Hanegbi przed kamerą. - Ale prawdą jest, że skrajne organizacje żydowskie mają taki plan.
Wzgórze Świątynne, znane w Starym Testamencie jako góra Moria, od dawna przypomina krater wulkanu przed eksplozją, ale dopiero w ostatnich latach zagrożenie przybrało rozmiary potencjalnej apokalipsy. Z jednej strony Ściana Płaczu, pozostałość po biblijnej świątyni Salomona, z drugiej meczet Omara i meczet Al-Aksa, z którego Mahomet uniósł się do nieba. Właśnie tutaj narodził się naród żydowski. - To nasze żebro Adama - mówi Gerszon Salomon, przywódca ruchu Wierni Górze Moria, który od lat śni, by miejsce wielkiego kadiego muzułmańskiego zajął ha-kohen, wielki kapłan żydowski. - Wcześniej czy później na miejscu meczetów stanie wspaniały dom Boży na miarę naszej historii i naszych potrzeb - dodaje. Makieta imponującej budowli od lat jest przechowywana w sejfie jednego z jerozolimskich banków. Nic jednak nie wskazuje na to, że właśnie na terenie meczetów dojdzie do restauracji Wielkiego Królestwa Judei. To najświętsze miejsce dla judaizmu i tylko nieco mniej święte dla islamu. Na terenie o powierzchni kilometra kwadratowego przepychają się cienie starożytnej przeszłości i ludzkie emocje uzbrojone w megatony fanatyzmu religijnego.
Jeżeli rewelacje ujawnione przez izraelskiego ministra są prawdziwe, żydowscy fundamentaliści nie mogli wybrać lepszego miejsca. Znawcy przedmiotu oceniają, że potencjalnym zamachowcom przyświecają nie tylko cele religijne, ale też polityczne. Wszyscy zdają sobie sprawę, że atak na najważniejsze dla islamu obiekty sakralne na długo zniweczy szansę na wznowienie procesu pokojowego i zdezaktualizuje plan separacji Ariela Szarona, obejmujący m.in. likwidację osiedli żydowskich w Strefie Gazy.
Izrael zastosował bezprecedensowe środki bezpieczeństwa. Żydzi wchodzący na Wzgórze Świątynne są kontrolowani i skrupulatnie rewidowani. Nie wszyscy turyści mogą tam wejść. Restrykcje dotyczą głównie młodych Arabów, którzy mogą prowokować starcia religijne. W jerozolimskiej policji odwołano urlopy, a na Wzgórzu Świątynnym zainstalowano najnowocześniejsze urządzenia elektroniczne, które pozwolą lepiej chronić to miejsce. Niezależnie od tego żydowski wydział służby bezpieczeństwa wznowił inwigilację "starych znajomych", którzy już w 1986 r. zostali skazani za próbę wysadzenia meczetów.
Tożsamość "skrajnych organizacji żydowskich" nie jest jeszcze znana, ale najprawdopodobniej chodzi o fanatyczne grupki mesjanistyczne wywodzące się z nowojorskiej Ligi Samoobrony Żydowskiej (Jewish Defense League) rabina Meira Kahane. Być może chodzi też o kilku "samotnych wilków" powiązanych z chrześcijańskimi fundamentalistami z USA. Ci ostatni kilkakrotnie próbowali przyspieszyć koniec świata. David Koresh, szef sekty The Branch Davidians, zastrzelony wiele lat temu przez FBI w Teksasie, zostawił testament, w którym prosił o wyparcie muzułmanów ze Wzgórza Świątynnego i owinięcie swego ciała we flagę z gwiazdą Dawida. Apokaliptyczne hobby niektórych nawiedzonych chrześcijan ujawniło się przed obchodami drugiego milenium. Wtedy służby specjalne Izraela, współpracując z Interpolem, aresztowały kilku turystów z USA, którzy zamierzali spalić meczet Al-Aksa.
- Jeśli do czegokolwiek dojdzie, wybuchnie światowa intifada, a świat pogrąży się w totalnym chaosie - mówi w rozmowie z "Wprost" Muhammad Barake, arabski deputowany do Knesetu. Podobnie uważają żydowscy politycy. Nawet Avi Dichter, szef służby bezpieczeństwa, robiący dobrą minę do złej gry, zamierza się domagać od rządu uprawnień, które dałoby mu wprowadzenie stanu wyjątkowego. "Na wszelki wypadek" - jak mówi.
Jeżeli rewelacje ujawnione przez izraelskiego ministra są prawdziwe, żydowscy fundamentaliści nie mogli wybrać lepszego miejsca. Znawcy przedmiotu oceniają, że potencjalnym zamachowcom przyświecają nie tylko cele religijne, ale też polityczne. Wszyscy zdają sobie sprawę, że atak na najważniejsze dla islamu obiekty sakralne na długo zniweczy szansę na wznowienie procesu pokojowego i zdezaktualizuje plan separacji Ariela Szarona, obejmujący m.in. likwidację osiedli żydowskich w Strefie Gazy.
Izrael zastosował bezprecedensowe środki bezpieczeństwa. Żydzi wchodzący na Wzgórze Świątynne są kontrolowani i skrupulatnie rewidowani. Nie wszyscy turyści mogą tam wejść. Restrykcje dotyczą głównie młodych Arabów, którzy mogą prowokować starcia religijne. W jerozolimskiej policji odwołano urlopy, a na Wzgórzu Świątynnym zainstalowano najnowocześniejsze urządzenia elektroniczne, które pozwolą lepiej chronić to miejsce. Niezależnie od tego żydowski wydział służby bezpieczeństwa wznowił inwigilację "starych znajomych", którzy już w 1986 r. zostali skazani za próbę wysadzenia meczetów.
Tożsamość "skrajnych organizacji żydowskich" nie jest jeszcze znana, ale najprawdopodobniej chodzi o fanatyczne grupki mesjanistyczne wywodzące się z nowojorskiej Ligi Samoobrony Żydowskiej (Jewish Defense League) rabina Meira Kahane. Być może chodzi też o kilku "samotnych wilków" powiązanych z chrześcijańskimi fundamentalistami z USA. Ci ostatni kilkakrotnie próbowali przyspieszyć koniec świata. David Koresh, szef sekty The Branch Davidians, zastrzelony wiele lat temu przez FBI w Teksasie, zostawił testament, w którym prosił o wyparcie muzułmanów ze Wzgórza Świątynnego i owinięcie swego ciała we flagę z gwiazdą Dawida. Apokaliptyczne hobby niektórych nawiedzonych chrześcijan ujawniło się przed obchodami drugiego milenium. Wtedy służby specjalne Izraela, współpracując z Interpolem, aresztowały kilku turystów z USA, którzy zamierzali spalić meczet Al-Aksa.
- Jeśli do czegokolwiek dojdzie, wybuchnie światowa intifada, a świat pogrąży się w totalnym chaosie - mówi w rozmowie z "Wprost" Muhammad Barake, arabski deputowany do Knesetu. Podobnie uważają żydowscy politycy. Nawet Avi Dichter, szef służby bezpieczeństwa, robiący dobrą minę do złej gry, zamierza się domagać od rządu uprawnień, które dałoby mu wprowadzenie stanu wyjątkowego. "Na wszelki wypadek" - jak mówi.
Więcej możesz przeczytać w 33/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.