Przyszłość Polski zależy od tego, ilu ludzi powie "nie" cynikom i szarlatanom garnącym się do polityki
Zbierałem się do napisania artykułu podsumowującego miniony rok, ale pomyślałem sobie, że takich tekstów o tej porze roku będzie mnóstwo, może więc lepiej odłożyć ten temat na inną okazję. Czyniąc tak, chciałbym się podzielić z państwem kilkoma obserwacjami o innowacjach w naszym publicznym języku. Mam wrażenie, że dzięki temu możemy co nieco wydedukować o minionym roku, a może nawet o całym piętnastoleciu.
Transformacja nie narodzona
Z tym okresem wiąże się określenie "transformacja". W socjalizmie mówiono o dalszym doskonaleniu (doskonałego ustroju). Z użyciem słowa "transformacja" związane są pewne myślowe pułapki. Zacznę od przykładu: niedawno słyszałem w radiu, jak pani profesor demografii opowiadała o spadku liczby urodzeń w Polsce po 1989 r. "Z czego to wynika?" - zapytał dziennikarz, po czym zasugerował: "Z transformacji?". "Tak" - potwierdziła pani profesor. Jak można rozumieć twierdzenie, że spadek liczby urodzeń w Polsce wynika z transformacji? To oczywiście zależy od tego, jak w ogóle pojmuje się słowo wytrych "transformacja". Moja analiza użycia tego określenia wskazuje, że często oznacza ono wszystko to, co zdarzyło się w Polsce po 1989 r., lub szerzej - w Europie Środkowo-Wschodniej po rozpadzie Związku Radzieckiego. Użyta w tym znaczeniu "transformacja" odnosi się do ostatnich kilkunastu lat zarówno w Polsce, jak i na Białorusi. Przy takim pojmowaniu tego słowa nie mamy do czynienia z żadnym wyjaśnieniem, dlaczego zjawisko X (w naszym przykładzie: spadek liczby urodzeń) wystąpiło po 1989 r., lecz z pseudowyjaśnieniem: "transformacja", czyli okres po 1989 r., jest przyczyną, że dane zjawisko wystąpiło po 1989 r. Ma to mniej więcej tyle sensu, co stwierdzenie, że przyczyną choroby jest ciało.
Słowo "transformacja" jest jednak również rozumiane jako synonim antysocjalistycznych reform, czyli wszelkich zmian prowadzących do wolnego rynku i ograniczonego państwa. Jeśli ktoś tak je pojmuje, to jak zareaguje na tezę, że spadek liczby urodzeń wynika z transformacji? Ano, że polski naród się kurczy, bo zerwaliśmy z socjalizmem. I gotowy następny akt oskarżenia pod adresem wolnorynkowych reform - jak na zamówienie dla naszych prawicowych socjalistów. Ten akt oskarżenia ma jednak zasadniczą słabość: dane empiryczne wskazują, że istnieje jedynie słaba ujemna korelacja między zakresem reform a przyrostem naturalnym w krajach posocjalistycznych. A ponadto u jej podłoża kryje się jeden podstawowy mechanizm: większy zakres reform prowadzi do wyższych dochodów, a wyższe dochody - zgodnie z teorią tzw. transformacji demograficznej - powodują ograniczenie liczby dzieci przypadających na rodzinę (dlatego w bogatych krajach Europy Zachodniej liczba ludności nie rośnie lub nawet spada). Konserwowanie socjalizmu może zatem przeciwdziałać spadkowi liczby urodzin dlatego, że utrzymywałoby społeczeństwo w biedzie. Co do tego, że socjalizm jest gwarancją biedy, nie można mieć wątpliwości - wystarczy porównać sytuację w Polsce i na Białorusi. Można się też rozejrzeć po świecie i zobaczyć, gdzie jeszcze utrzymuje się socjalizm - na Kubie, w Korei Północnej, w Birmie, w wielu krajach Afryki.
Terapia demagogiczna
Nie tylko za pomocą słowa "transformacja" robi się ludziom wodę z mózgu. Innym destruktorem świadomości społecznej było i jest wyrażenie "terapia szokowa". Język potoczny zapożyczył je z żargonu ekonomii, gdzie miało w miarę ścisły i raczej neutralny sens. Gdy jednak trafiło do mowy potocznej, to za sprawą demagogów nabrało złowrogiego wydźwięku. Populiści zagrali na potocznym pojmowaniu słowa "szok" jako nagłego i nieprzyjemnego stanu psychicznego, a cała demagogia oparta na eksploatowaniu owego przykrego skojarzenia była skierowana przeciw strategii szybkiego wychodzenia z galopującej inflacji i zdecydowanych reform, które przełamywałyby siły bezwładu socjalizmu i uruchamiały w ludziach inicjatywę i pracowitość. Dziś wiemy, że te kraje dawnego bloku radzieckiego, które terapii szokowej nie przeprowadziły na początku, pogrążały się w marazmie i musiały ją przeprowadzić później w gorszych warunkach.
Leninowska dwuwładza
Z debat nad pozycją Narodowego Banku Polskiego zapamiętałem m.in. oskarżycielskie słowo "dwuwładza", używane przez leninowsko nastawionych przeciwników niezależności banku. Czy zdawali sobie oni sprawę, że zasada podziału władz, uświęcona w tradycji Zachodu i w naszej konstytucji, prowadzi - o zgrozo - do wielowładzy? I czy taką wielowładzę skłonni są tolerować?
Do językowego dorobku minionego roku trzeba niewątpliwie zaliczyć wyrażenie "najbogatszy Polak". Do absolutnych wyjątków należeli dziennikarze i politycy, którzy nie używali tego określenia w wiadomym znaczeniu. Można tu wręcz mówić o istnym owczym pędzie. Czy jednak - biorąc pod uwagę negatywne emocje, jakie miało wywoływać owo określenie - był to pęd owieczek czy innych, mniej sympatycznych zwierząt?
A skoro wspomniałem o politykach, to na koniec odniosę się i do polityki. Otóż mam wrażenie, że miniony rok, zwłaszcza w parlamencie, stał pod znakiem czystej polityki, to znaczy obliczonej wyłącznie na efekt medialny i zupełnie oderwanej od zasadniczych reform państwa i od reguł porządnego zachowania. Taka czysta polityka bywała, niestety, bardzo brudna. W minionym roku prowadzono gry nie tylko słowne. Nie możemy sobie jednak pozwolić, by jakiekolwiek małe gry zafałszowały nam obraz minionego piętnastolecia. Polska otworzyła sobie drogę do wolności i - na tle innych krajów - nieźle ją wykorzystała. Jak będzie dalej, zależy od tego, ilu ludzi poczuje odpowiedzialność za własne państwo i powie "nie" cynikom i szarlatanom garnącym się do polityki.
Transformacja nie narodzona
Z tym okresem wiąże się określenie "transformacja". W socjalizmie mówiono o dalszym doskonaleniu (doskonałego ustroju). Z użyciem słowa "transformacja" związane są pewne myślowe pułapki. Zacznę od przykładu: niedawno słyszałem w radiu, jak pani profesor demografii opowiadała o spadku liczby urodzeń w Polsce po 1989 r. "Z czego to wynika?" - zapytał dziennikarz, po czym zasugerował: "Z transformacji?". "Tak" - potwierdziła pani profesor. Jak można rozumieć twierdzenie, że spadek liczby urodzeń w Polsce wynika z transformacji? To oczywiście zależy od tego, jak w ogóle pojmuje się słowo wytrych "transformacja". Moja analiza użycia tego określenia wskazuje, że często oznacza ono wszystko to, co zdarzyło się w Polsce po 1989 r., lub szerzej - w Europie Środkowo-Wschodniej po rozpadzie Związku Radzieckiego. Użyta w tym znaczeniu "transformacja" odnosi się do ostatnich kilkunastu lat zarówno w Polsce, jak i na Białorusi. Przy takim pojmowaniu tego słowa nie mamy do czynienia z żadnym wyjaśnieniem, dlaczego zjawisko X (w naszym przykładzie: spadek liczby urodzeń) wystąpiło po 1989 r., lecz z pseudowyjaśnieniem: "transformacja", czyli okres po 1989 r., jest przyczyną, że dane zjawisko wystąpiło po 1989 r. Ma to mniej więcej tyle sensu, co stwierdzenie, że przyczyną choroby jest ciało.
Słowo "transformacja" jest jednak również rozumiane jako synonim antysocjalistycznych reform, czyli wszelkich zmian prowadzących do wolnego rynku i ograniczonego państwa. Jeśli ktoś tak je pojmuje, to jak zareaguje na tezę, że spadek liczby urodzeń wynika z transformacji? Ano, że polski naród się kurczy, bo zerwaliśmy z socjalizmem. I gotowy następny akt oskarżenia pod adresem wolnorynkowych reform - jak na zamówienie dla naszych prawicowych socjalistów. Ten akt oskarżenia ma jednak zasadniczą słabość: dane empiryczne wskazują, że istnieje jedynie słaba ujemna korelacja między zakresem reform a przyrostem naturalnym w krajach posocjalistycznych. A ponadto u jej podłoża kryje się jeden podstawowy mechanizm: większy zakres reform prowadzi do wyższych dochodów, a wyższe dochody - zgodnie z teorią tzw. transformacji demograficznej - powodują ograniczenie liczby dzieci przypadających na rodzinę (dlatego w bogatych krajach Europy Zachodniej liczba ludności nie rośnie lub nawet spada). Konserwowanie socjalizmu może zatem przeciwdziałać spadkowi liczby urodzin dlatego, że utrzymywałoby społeczeństwo w biedzie. Co do tego, że socjalizm jest gwarancją biedy, nie można mieć wątpliwości - wystarczy porównać sytuację w Polsce i na Białorusi. Można się też rozejrzeć po świecie i zobaczyć, gdzie jeszcze utrzymuje się socjalizm - na Kubie, w Korei Północnej, w Birmie, w wielu krajach Afryki.
Terapia demagogiczna
Nie tylko za pomocą słowa "transformacja" robi się ludziom wodę z mózgu. Innym destruktorem świadomości społecznej było i jest wyrażenie "terapia szokowa". Język potoczny zapożyczył je z żargonu ekonomii, gdzie miało w miarę ścisły i raczej neutralny sens. Gdy jednak trafiło do mowy potocznej, to za sprawą demagogów nabrało złowrogiego wydźwięku. Populiści zagrali na potocznym pojmowaniu słowa "szok" jako nagłego i nieprzyjemnego stanu psychicznego, a cała demagogia oparta na eksploatowaniu owego przykrego skojarzenia była skierowana przeciw strategii szybkiego wychodzenia z galopującej inflacji i zdecydowanych reform, które przełamywałyby siły bezwładu socjalizmu i uruchamiały w ludziach inicjatywę i pracowitość. Dziś wiemy, że te kraje dawnego bloku radzieckiego, które terapii szokowej nie przeprowadziły na początku, pogrążały się w marazmie i musiały ją przeprowadzić później w gorszych warunkach.
Leninowska dwuwładza
Z debat nad pozycją Narodowego Banku Polskiego zapamiętałem m.in. oskarżycielskie słowo "dwuwładza", używane przez leninowsko nastawionych przeciwników niezależności banku. Czy zdawali sobie oni sprawę, że zasada podziału władz, uświęcona w tradycji Zachodu i w naszej konstytucji, prowadzi - o zgrozo - do wielowładzy? I czy taką wielowładzę skłonni są tolerować?
Do językowego dorobku minionego roku trzeba niewątpliwie zaliczyć wyrażenie "najbogatszy Polak". Do absolutnych wyjątków należeli dziennikarze i politycy, którzy nie używali tego określenia w wiadomym znaczeniu. Można tu wręcz mówić o istnym owczym pędzie. Czy jednak - biorąc pod uwagę negatywne emocje, jakie miało wywoływać owo określenie - był to pęd owieczek czy innych, mniej sympatycznych zwierząt?
A skoro wspomniałem o politykach, to na koniec odniosę się i do polityki. Otóż mam wrażenie, że miniony rok, zwłaszcza w parlamencie, stał pod znakiem czystej polityki, to znaczy obliczonej wyłącznie na efekt medialny i zupełnie oderwanej od zasadniczych reform państwa i od reguł porządnego zachowania. Taka czysta polityka bywała, niestety, bardzo brudna. W minionym roku prowadzono gry nie tylko słowne. Nie możemy sobie jednak pozwolić, by jakiekolwiek małe gry zafałszowały nam obraz minionego piętnastolecia. Polska otworzyła sobie drogę do wolności i - na tle innych krajów - nieźle ją wykorzystała. Jak będzie dalej, zależy od tego, ilu ludzi poczuje odpowiedzialność za własne państwo i powie "nie" cynikom i szarlatanom garnącym się do polityki.
Więcej możesz przeczytać w 1/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.