Roman Giertych, radykalizując polską politykę, pomaga przetrwać SLD W polskiej polityce zaczynają dominować radykałowie. A coraz mniej miejsca zostaje dla polityków zasad. Tych nazywa się kunktatorami bądź ludźmi słabymi. Po zmierzchu gwiazdy Andrzeja Leppera na pierwszego radykała wyrósł Roman Giertych. Narzuca on ton publicznej dyskusji w Polsce, bo ma po temu narzędzia. Pracuje w komisji śledczej, opublikował swój wstępny raport z jej prac, żąda teczek świadków, rzuca hasło powszechnej lustracji, neguje europejską konstytucję.
Dlaczego Giertych triumfuje? Bo często są u nas mylone dwie postawy polityczne: radykalizmu i polityki zasad. Obie te postawy łączy zdecydowana i jednoznaczna niechęć do tzw. pragmatyzmu. W najlepszym wypadku oznacza on dostosowanie poglądów i decyzji do aktualnej chwili. W gorszym wypadku bywa zwykłym, banalnym i bezideowym oportunizmem. Radykał twierdzi, że ma zdecydowane poglądy i chce je, mimo głosów sprzeciwu i rozlicznych problemów, wprowadzić bezpośrednio w życie. Dla niego istnieją wysokie cele i rzeczywistość, którą chce do tych celów sprowadzić. Bywa stanowczy i surowy, dlatego wygląda na człowieka niezłomnego. Polityk zasad ma silne przekonania (dotyczące na przykład gospodarki czy polityki), ale wie zarazem, że nie sposób całej złożoności świata tym zasadom podporządkować. Dlatego między wysokimi ideami a praktyką politycznego działania potrzebuje ogniwa pośredniczącego. Słusznie bywa ono nazywane rozwagą czy roztropnością. Człowiek roztropny projekty poważne i mocne tłumaczy na konkretne posunięcia, bacząc, by swoje racje godzić z innymi racjami, biorąc pod uwagę nieuchronną komplikację rzeczy.
Za Giertychem politycy sznurem
Jak Giertych zaczyna dominować na polskiej scenie? Po pierwsze, jest świetnym punktem odniesienia dla jawnych przeciwników lustracji. Ze słusznej zasady lider LPR robi karykaturę, a to czyni argumenty przeciwników bardziej wiarygodnymi. Po drugie, pozostałe partie prawicowe, nie chcąc uchodzić za miękkie, zaczynają powtarzać jego hasła. Można przeto odnieść nie całkiem nieuzasadnione wrażenie, że PiS oraz PO opowiadają się za LPR-owską koncepcją publikacji zasobów teczkowych i mają też daleko idące wątpliwości co do sposobu naszej obecności w strukturach europejskich. Pokazało to zarówno głosowanie w Parlamencie Europejskim, jak i wypowiedzi liderów PO oraz PiS (często mało czytelne, a więc łatwo nadające się do przeinaczenia) na temat Unii Europejskiej.
Giertych urasta niemal do roli dyrygenta prawicy, tego kto narzuca jej ton i styl wypowiedzi. Co gorsza, cała tzw. prawica niebezpiecznie upodabnia się do skrajnych wystąpień lidera LPR. Czytając gazety, trudno się połapać, gdzie kończą się poglądy jednej partii, a zaczynają drugiej. Konsekwencje radykalizacji polskiej polityki pod dyktando Giertycha są dwie i obie nie są dobre dla wyborców. Po pierwsze, w miarę czytelne dotychczas podziały między prawicowymi orientacjami ulegają niebezpiecznemu rozmyciu. Widać to tym bardziej, im mocniej prawica jest atakowana en bloc i traktowana jako całość. Po drugie - i to wydaje się o wiele ważniejsze - prawicy, szczególnie platformie, grozi to, że zostanie odciągnięta od centrum sceny politycznej, a dokładniej - że to nie ona będzie wskazywać, gdzie lokuje się owo centrum. Tymczasem wielu obywateli poszukuje partii środka. Partii poglądów zrównoważonych, umiarkowanych, co nie znaczy słabych. Można rzec, że istnieje w Polsce głód politycznej wiarygodności, ale również głód polityków zasad, kierujących się w praktyce regułami roztropności, a nie typową dla radykałów zasadą akcji bezpośredniej.
Umiarkowanie nie musi oznaczać, że ktoś jest obły i oślizły. Oznacza, że wie, czego chce, i jest do swej misji merytorycznie przygotowany. Musi jednak dokazać swojej przezorności i mówić w zgodzie ze społecznymi nastrojami. Centrum wymaga argumentów. Wszelka droga na skróty zbliża polityka do radykałów i populistów w stylu Giertycha lub Leppera.
Przeciw czerwonemu, czyli z czerwonym
Walka polityczna toczy się i toczyć będzie wokół centrum, czyli wokół pytania, jak ono zostanie zdefiniowane i kto w nim zajmie miejsce. Politycy centrum wskazują, kto jest w danym momencie radykałem, skrajnością, a co jest postawą odpowiedzialną. W mediach przez lata dyrygentem była gazeta Adama Michnika. Jej sukces polega na tym, że sytuując się w centrum, mogła prowadzić publiczną debatę i kierować nią; centrum przesunęło się na prawo, ale nie na stronę nacjonalistów czy hiperradykalnych lustratorów.
Jeżeli część prawej strony zostanie wypchnięta z centrum, oznaczać to będzie, że opróżnione miejsce może zająć jakaś formacja lewicowo-liberalna. Choćby nowe ugrupowanie tworzone przez Unię Wolności, Partię Centrum i Jerzego Hausnera albo partia pod patronatem prezydenta Kwaśniewskiego. Tym silniejsza będzie przetargowa pozycja takiej grupy, gdy zostawi na boku SLD i zdoła skupić nowe twarze, łącząc ich z politykami znanymi z liberalizmu, wiarygodnymi i w miarę spokojnymi.
Batalia wyborcza będzie się toczyć wokół pytania o przebudowę zasadniczych instytucji państwa (system sprawiedliwości, kontrola nad deficytem budżetowym). I wszyscy zgodnie będą mówili, że jest to potrzebne. Dzielić w sposób istotny będą dwie kwestie. Pierwsza to stosunek do Europy: lewica i centrolewica, jeśli taka się pojawi, będą się zapewne przedstawiać jako twardzi obrońcy naszej pełnej obecności w unii, spychając pozostałe partie prawicowe na pozycje nieczytelne, z niemiłym antyeuropejskim zapaszkiem. A pamiętajmy, że większość Polaków jest za obecnością w Europie, a ponad połowa za unijną konstytucją. Większość z nas może opowiada się za elastyczną polityką, ale nie da się zepchnąć na postawy pachnące giertyzmem.
Gorącą kwestią staje się problem dziedzictwa przeszłości, w tym stosunku do PRL i III RP. Głosy obywateli są w kwestii lustracji mocno podzielone, podobnie jak w sprawie oceny dokonań ostatnich 15 lat. Krytykujemy model transformacji, ale nie odrzucamy odniesionych sukcesów. Tym łatwiej jest zrobić ze zwolenników lustracji czy dekomunizacji oszołomów bądź nieobliczalnych awanturników. Partia lewicowo-centrowa nie wygra wyborów. To pewne, ale może odebrać sporo głosów SLD, Unii Lewicy (jeżeli jeszcze istnieje), SDPL, a przede wszystkim wejść na pole Platformy Obywatelskiej. Im ostrzej wzywa się do rozprawy z czerwonym, tym liczniejszy jest - co już widać - elektorat SLD.
LPR jak Grunwald
Polska polityka jest przez Giertycha (kilka miesięcy temu przez Leppera) wciągana w grę radykalizmu. Wygrywa na tym lewa strona i Giertych dobrze o tym wie. Bo tylko w ten sposób LPR jest w stanie neutralizować pozycję pozostałych partii prawicowych. W tym wyścigu radykalizmu wygrać może demagogia, a w tej dyscyplinie wódz ligi wraz ze swoją Młodzieżą Wszechpolską jest trudny do pokonania. Dlatego prawicowym partiom nie jest potrzebny radykalizm, ale polityka zasad. Choćby w imię solidarności ludzi, którzy - w przeciwieństwie do takich posłów, jak Wrzodak czy Stryjewski - potrafią czytać i pisać. Wolałbym usłyszeć od liderów tej rozsądniejszej prawicy nie tyle proste poparcie dla koncepcji lustracji autorstwa LPR, ile jasne reguły ujawniania zasobów archiwalnych IPN. Wolałbym, by prawica, która wyjątkowo dużo zrobiła dla wejścia Polski do unii, nie dała się pozbawić europejskich aspiracji. Wreszcie nie podoba mi się to, że teraz Kwaśniewski i jego ludzie stają się jedynymi obrońcami III RP i występują niemal w roli ojców założycieli nowej Polski. III RP nie powstała dzięki cyniczno-pragmatycznym działaczom PZPR, ale dzięki szeroko pojętej "Solidarności". Krytykując politykę i styl sprawowania władzy przez polityczne elity, nie wolno się prawicy pozbyć odpowiedzialności i dumy z tego, że w ogóle doszło do demokratyzacji Polski, a potem wybicia się na niepodległość.
Jeżeli prawica chce zachować swój rozsądny styl politykowania, nie może ulec LPR, która jawi się jako cichy sojusznik SLD w osłabianiu umiarkowanej prawej strony. Jak niektórzy pamiętają, PRL pozwalała na istnienie w czasach pierwszej "Solidarności" skrajnie nacjonalistycznego tygodnika "Rzeczywistość" i ugrupowania faszyzującego Grunwald. Po co? Po to właśnie, by część aparatu partyjnego PZPR mogła się prezentować jako ludzie rozsądni. Wtedy straszono nas czarną sotnią. Teraz, chcąc nie chcąc, SLD może nas straszyć LPR.
Wolałbym, aby posłowie Miodowicz i Wassermann nie dali się wykorzystywać Giertychowi i nie głosowali pod nieobecność reszty członków komisji śledczej. Sam Giertych robi zresztą wrażenie osoby, która w kwestiach merytorycznych ma niewiele do powiedzenia, natomiast używa forum komisji do prowadzenia własnej gry. Wolałbym, by Jarosław Kaczyński, który pierwszy przekonywająco mówił o potrzebie dekomunizacji i lustracji, mocniej bronił swojego stanowiska. Wolałbym wreszcie, by prawicowe partie, zamiast angażować się w ostre bójki, odsłaniały swoje programy i racjonalnie ich broniły. Jak wielu wyborców chciałbym znać zdanie platformy na temat ograniczenia podatków czy reformy służby zdrowia.
Nie jest tak, że nie doceniam znaczenia lustracji i dekomunizacji, ale twierdzę, że należy zachować we wszystkim proporcje. Wyrzucenie przekupnych i powiązanych z agenturą sędziów czy prokuratorów nie usprawni nagle systemu prawa. Usprawnią go zasadnicze, przemyślane i dobrze przygotowane zmiany.
Za Giertychem politycy sznurem
Jak Giertych zaczyna dominować na polskiej scenie? Po pierwsze, jest świetnym punktem odniesienia dla jawnych przeciwników lustracji. Ze słusznej zasady lider LPR robi karykaturę, a to czyni argumenty przeciwników bardziej wiarygodnymi. Po drugie, pozostałe partie prawicowe, nie chcąc uchodzić za miękkie, zaczynają powtarzać jego hasła. Można przeto odnieść nie całkiem nieuzasadnione wrażenie, że PiS oraz PO opowiadają się za LPR-owską koncepcją publikacji zasobów teczkowych i mają też daleko idące wątpliwości co do sposobu naszej obecności w strukturach europejskich. Pokazało to zarówno głosowanie w Parlamencie Europejskim, jak i wypowiedzi liderów PO oraz PiS (często mało czytelne, a więc łatwo nadające się do przeinaczenia) na temat Unii Europejskiej.
Giertych urasta niemal do roli dyrygenta prawicy, tego kto narzuca jej ton i styl wypowiedzi. Co gorsza, cała tzw. prawica niebezpiecznie upodabnia się do skrajnych wystąpień lidera LPR. Czytając gazety, trudno się połapać, gdzie kończą się poglądy jednej partii, a zaczynają drugiej. Konsekwencje radykalizacji polskiej polityki pod dyktando Giertycha są dwie i obie nie są dobre dla wyborców. Po pierwsze, w miarę czytelne dotychczas podziały między prawicowymi orientacjami ulegają niebezpiecznemu rozmyciu. Widać to tym bardziej, im mocniej prawica jest atakowana en bloc i traktowana jako całość. Po drugie - i to wydaje się o wiele ważniejsze - prawicy, szczególnie platformie, grozi to, że zostanie odciągnięta od centrum sceny politycznej, a dokładniej - że to nie ona będzie wskazywać, gdzie lokuje się owo centrum. Tymczasem wielu obywateli poszukuje partii środka. Partii poglądów zrównoważonych, umiarkowanych, co nie znaczy słabych. Można rzec, że istnieje w Polsce głód politycznej wiarygodności, ale również głód polityków zasad, kierujących się w praktyce regułami roztropności, a nie typową dla radykałów zasadą akcji bezpośredniej.
Umiarkowanie nie musi oznaczać, że ktoś jest obły i oślizły. Oznacza, że wie, czego chce, i jest do swej misji merytorycznie przygotowany. Musi jednak dokazać swojej przezorności i mówić w zgodzie ze społecznymi nastrojami. Centrum wymaga argumentów. Wszelka droga na skróty zbliża polityka do radykałów i populistów w stylu Giertycha lub Leppera.
Przeciw czerwonemu, czyli z czerwonym
Walka polityczna toczy się i toczyć będzie wokół centrum, czyli wokół pytania, jak ono zostanie zdefiniowane i kto w nim zajmie miejsce. Politycy centrum wskazują, kto jest w danym momencie radykałem, skrajnością, a co jest postawą odpowiedzialną. W mediach przez lata dyrygentem była gazeta Adama Michnika. Jej sukces polega na tym, że sytuując się w centrum, mogła prowadzić publiczną debatę i kierować nią; centrum przesunęło się na prawo, ale nie na stronę nacjonalistów czy hiperradykalnych lustratorów.
Jeżeli część prawej strony zostanie wypchnięta z centrum, oznaczać to będzie, że opróżnione miejsce może zająć jakaś formacja lewicowo-liberalna. Choćby nowe ugrupowanie tworzone przez Unię Wolności, Partię Centrum i Jerzego Hausnera albo partia pod patronatem prezydenta Kwaśniewskiego. Tym silniejsza będzie przetargowa pozycja takiej grupy, gdy zostawi na boku SLD i zdoła skupić nowe twarze, łącząc ich z politykami znanymi z liberalizmu, wiarygodnymi i w miarę spokojnymi.
Batalia wyborcza będzie się toczyć wokół pytania o przebudowę zasadniczych instytucji państwa (system sprawiedliwości, kontrola nad deficytem budżetowym). I wszyscy zgodnie będą mówili, że jest to potrzebne. Dzielić w sposób istotny będą dwie kwestie. Pierwsza to stosunek do Europy: lewica i centrolewica, jeśli taka się pojawi, będą się zapewne przedstawiać jako twardzi obrońcy naszej pełnej obecności w unii, spychając pozostałe partie prawicowe na pozycje nieczytelne, z niemiłym antyeuropejskim zapaszkiem. A pamiętajmy, że większość Polaków jest za obecnością w Europie, a ponad połowa za unijną konstytucją. Większość z nas może opowiada się za elastyczną polityką, ale nie da się zepchnąć na postawy pachnące giertyzmem.
Gorącą kwestią staje się problem dziedzictwa przeszłości, w tym stosunku do PRL i III RP. Głosy obywateli są w kwestii lustracji mocno podzielone, podobnie jak w sprawie oceny dokonań ostatnich 15 lat. Krytykujemy model transformacji, ale nie odrzucamy odniesionych sukcesów. Tym łatwiej jest zrobić ze zwolenników lustracji czy dekomunizacji oszołomów bądź nieobliczalnych awanturników. Partia lewicowo-centrowa nie wygra wyborów. To pewne, ale może odebrać sporo głosów SLD, Unii Lewicy (jeżeli jeszcze istnieje), SDPL, a przede wszystkim wejść na pole Platformy Obywatelskiej. Im ostrzej wzywa się do rozprawy z czerwonym, tym liczniejszy jest - co już widać - elektorat SLD.
LPR jak Grunwald
Polska polityka jest przez Giertycha (kilka miesięcy temu przez Leppera) wciągana w grę radykalizmu. Wygrywa na tym lewa strona i Giertych dobrze o tym wie. Bo tylko w ten sposób LPR jest w stanie neutralizować pozycję pozostałych partii prawicowych. W tym wyścigu radykalizmu wygrać może demagogia, a w tej dyscyplinie wódz ligi wraz ze swoją Młodzieżą Wszechpolską jest trudny do pokonania. Dlatego prawicowym partiom nie jest potrzebny radykalizm, ale polityka zasad. Choćby w imię solidarności ludzi, którzy - w przeciwieństwie do takich posłów, jak Wrzodak czy Stryjewski - potrafią czytać i pisać. Wolałbym usłyszeć od liderów tej rozsądniejszej prawicy nie tyle proste poparcie dla koncepcji lustracji autorstwa LPR, ile jasne reguły ujawniania zasobów archiwalnych IPN. Wolałbym, by prawica, która wyjątkowo dużo zrobiła dla wejścia Polski do unii, nie dała się pozbawić europejskich aspiracji. Wreszcie nie podoba mi się to, że teraz Kwaśniewski i jego ludzie stają się jedynymi obrońcami III RP i występują niemal w roli ojców założycieli nowej Polski. III RP nie powstała dzięki cyniczno-pragmatycznym działaczom PZPR, ale dzięki szeroko pojętej "Solidarności". Krytykując politykę i styl sprawowania władzy przez polityczne elity, nie wolno się prawicy pozbyć odpowiedzialności i dumy z tego, że w ogóle doszło do demokratyzacji Polski, a potem wybicia się na niepodległość.
Jeżeli prawica chce zachować swój rozsądny styl politykowania, nie może ulec LPR, która jawi się jako cichy sojusznik SLD w osłabianiu umiarkowanej prawej strony. Jak niektórzy pamiętają, PRL pozwalała na istnienie w czasach pierwszej "Solidarności" skrajnie nacjonalistycznego tygodnika "Rzeczywistość" i ugrupowania faszyzującego Grunwald. Po co? Po to właśnie, by część aparatu partyjnego PZPR mogła się prezentować jako ludzie rozsądni. Wtedy straszono nas czarną sotnią. Teraz, chcąc nie chcąc, SLD może nas straszyć LPR.
Wolałbym, aby posłowie Miodowicz i Wassermann nie dali się wykorzystywać Giertychowi i nie głosowali pod nieobecność reszty członków komisji śledczej. Sam Giertych robi zresztą wrażenie osoby, która w kwestiach merytorycznych ma niewiele do powiedzenia, natomiast używa forum komisji do prowadzenia własnej gry. Wolałbym, by Jarosław Kaczyński, który pierwszy przekonywająco mówił o potrzebie dekomunizacji i lustracji, mocniej bronił swojego stanowiska. Wolałbym wreszcie, by prawicowe partie, zamiast angażować się w ostre bójki, odsłaniały swoje programy i racjonalnie ich broniły. Jak wielu wyborców chciałbym znać zdanie platformy na temat ograniczenia podatków czy reformy służby zdrowia.
Nie jest tak, że nie doceniam znaczenia lustracji i dekomunizacji, ale twierdzę, że należy zachować we wszystkim proporcje. Wyrzucenie przekupnych i powiązanych z agenturą sędziów czy prokuratorów nie usprawni nagle systemu prawa. Usprawnią go zasadnicze, przemyślane i dobrze przygotowane zmiany.
Więcej możesz przeczytać w 8/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.