Kiedy mały Hausnerek bawił się na budowie, jego wujek krzyczał, że skończy pod Belką Wydawca skończył czytanie i wypuszczając strumień powietrza w postaci głośnego sapnięcia, wyłączył komputer. Wyjął ostrożnie dyskietkę i zamknął ją w sejfie. Był pewien, że książka, którą przed chwilą przeczytał, stanie się światowym bestsellerem. "To przebije nawet »Harry`ego Pottera« Zadowolony wykręcił numer do kierownika działu prawnego. - Janek! Pozwól do mojego gabinetu - rzucił do słuchawki. Po chwili w eleganckim pomieszczeniu Wydawcy zjawił się młody, wysportowany mężczyzna pod sześćdziesiątkę. - Słuchaj, to jest niesamowity hit! - krzyknął, gdy tylko kierownik stanął w drzwiach. - Ja tego nie czytałem. Zresztą nikt tego nie czytał oprócz ciebie. Takie były zalecenia Autora. Dostałeś jedyną kopię dyskietki w zalakowanej kopercie. To trochę dziwne, nie uważasz? - prawnik wydawnictwa rozsiadł się w fotelu. Wydawca nalał czarnego Jasia Wędrowniczka do szklanek i z tajemniczym uśmiechem na twarzy powiedział: - Wcale nie dziwi mnie jego ostrożność. Ta książka jest jak bomba. My sprawimy, że ładnie wybuchnie. I to jeszcze przed Wielkanocą! - Niestety, szefie, nic z tego - prawnik wpatrywał się w kostki lodu tańczące w szklance z whisky. - Ten cwaniak zastrzegł, że można to wydać dopiero po jego śmierci. Sekundę później szklanka wypuszczona z rąk Wydawcy, spadając, rozbiła się o kant stołu.
Przez dwa tygodnie trwały tajne negocjacje z Autorem. Wydawca wspiął się na szczyty swych dyplomatycznych umiejętności, by przekonać go do natychmiastowej publikacji. Raz kusił łakociami w postaci bajońskich sum, innym razem poruszał struny patriotyczne i apelował do sumienia. Zapraszał Autora do najlepszych ciastkarni w mieście, chodził z nim do kosmetyczki i do zoo, a raz wspólnie udali się do solarium i na koncert Leszka Możdżera. Mimo tak wyrafinowanych zabiegów Autor pozostał niewzruszony. Fiasko negocjacji dobiło Wydawcę, dla którego idea wydania książki powoli stawała się obsesją.
Po kilku dniach namysłu Wydawca, reprezentujący największe i najbogatsze wydawnictwo w Polsce, podpisał umowę z Autorem, w której zgodził się opublikować książkę dopiero po jego śmierci. Składając swój podpis pod umową, wiedział, że Autor długo nie pożyje. Odczekał kilka miesięcy, aby sprawa podpisania umowy nieco przycichła. Korzystając z pewnego kontaktu w świecie przestępczym, przekazał wiadomość, że jest praca dla zawodowca od mokrej roboty. Nie minął tydzień, jak w pewnej kafejce internetowej mógł przeglądać oferty usług w tej dziedzinie. Do wykonania zadania zgłosili się trzej etatowi cyngle z podwarszawskich gangów, rzeźnik z Białegostoku, bezrobotny student, niedoceniany muzyk jazzowy i wściekła woźna szkolna z Parzęczewa. Wydawca taktycznie wycofał się, odpowiadając wszystkim, że zlecenie nie jest już aktualne. Miesiąc później spróbował ponownie, korzystając z innych kanałów. Tym razem wśród propozycji natrafił na poważną ofertę ze strony sympatycznego oficera wywiadu z Ukrainy. Nie minął tydzień, jak zaufany człowiek Wydawcy spotkał się z płatnym mordercą
w hotelu Sheraton w Warszawie. - Na kogo jest zlecenie? - spytał Ukrainiec, wchodząc w ubraniu pod prysznic dla zagłuszenia podsłuchów. Człowiek Wydawcy wręczył mu teczkę ze zdjęciami Autora i sam też wszedł pod prysznic. - To ma wyglądać na wypadek, rozumie pan? - powiedział, namydlając Ukraińcowi plecy garnituru. - Spokojnie, towarzyszu. Zje obiadek jak Juszczenko, tylko z większą ilością przypraw - jego śmiech zagłuszyła woda z prysznica. Ukrainiec otworzył teczkę. Na fotografii śmiała się do niego pucułowata twarz w tandetnych okularach.
Pół roku później w księgarniach odbyła się huczna premiera książki zmarłego miesiąc wcześniej na ślepą kiszkę wybitnego myśliciela i ekonomisty Jerzego Hausnera "Jak żyć w rajtuzach i nie nabić sobie guza". Było to genialne dzieło hybryda. Z jednej strony pamiętnik, w którym były wicepremier przyznał się, że uwielbia palić trawkę i chodzić po domu w rajtuzach. Z drugiej - namiętny romans (szczególnie te miejsca, w których autor rozpisuje się o porzuceniu legitymacji SLD). Były też wątki komediowe (np. rozdział "Kretyni", w którym autor opisywał wszystkich, którzy uwierzyli w to, co przez lata mówił publicznie) i tragiczne (motyw wujka ze wsi, który gdy mały Hausnerek bawił się na budowie, krzyczał, że skończy pod Belką). - Rozpoczynamy nowy rozdział w dziejach literatury erotycznej - powiedział do mikrofonu Wydawca, otwierając puszkę sardynek zamiast szampana.
Po kilku dniach namysłu Wydawca, reprezentujący największe i najbogatsze wydawnictwo w Polsce, podpisał umowę z Autorem, w której zgodził się opublikować książkę dopiero po jego śmierci. Składając swój podpis pod umową, wiedział, że Autor długo nie pożyje. Odczekał kilka miesięcy, aby sprawa podpisania umowy nieco przycichła. Korzystając z pewnego kontaktu w świecie przestępczym, przekazał wiadomość, że jest praca dla zawodowca od mokrej roboty. Nie minął tydzień, jak w pewnej kafejce internetowej mógł przeglądać oferty usług w tej dziedzinie. Do wykonania zadania zgłosili się trzej etatowi cyngle z podwarszawskich gangów, rzeźnik z Białegostoku, bezrobotny student, niedoceniany muzyk jazzowy i wściekła woźna szkolna z Parzęczewa. Wydawca taktycznie wycofał się, odpowiadając wszystkim, że zlecenie nie jest już aktualne. Miesiąc później spróbował ponownie, korzystając z innych kanałów. Tym razem wśród propozycji natrafił na poważną ofertę ze strony sympatycznego oficera wywiadu z Ukrainy. Nie minął tydzień, jak zaufany człowiek Wydawcy spotkał się z płatnym mordercą
w hotelu Sheraton w Warszawie. - Na kogo jest zlecenie? - spytał Ukrainiec, wchodząc w ubraniu pod prysznic dla zagłuszenia podsłuchów. Człowiek Wydawcy wręczył mu teczkę ze zdjęciami Autora i sam też wszedł pod prysznic. - To ma wyglądać na wypadek, rozumie pan? - powiedział, namydlając Ukraińcowi plecy garnituru. - Spokojnie, towarzyszu. Zje obiadek jak Juszczenko, tylko z większą ilością przypraw - jego śmiech zagłuszyła woda z prysznica. Ukrainiec otworzył teczkę. Na fotografii śmiała się do niego pucułowata twarz w tandetnych okularach.
Pół roku później w księgarniach odbyła się huczna premiera książki zmarłego miesiąc wcześniej na ślepą kiszkę wybitnego myśliciela i ekonomisty Jerzego Hausnera "Jak żyć w rajtuzach i nie nabić sobie guza". Było to genialne dzieło hybryda. Z jednej strony pamiętnik, w którym były wicepremier przyznał się, że uwielbia palić trawkę i chodzić po domu w rajtuzach. Z drugiej - namiętny romans (szczególnie te miejsca, w których autor rozpisuje się o porzuceniu legitymacji SLD). Były też wątki komediowe (np. rozdział "Kretyni", w którym autor opisywał wszystkich, którzy uwierzyli w to, co przez lata mówił publicznie) i tragiczne (motyw wujka ze wsi, który gdy mały Hausnerek bawił się na budowie, krzyczał, że skończy pod Belką). - Rozpoczynamy nowy rozdział w dziejach literatury erotycznej - powiedział do mikrofonu Wydawca, otwierając puszkę sardynek zamiast szampana.
Więcej możesz przeczytać w 8/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.