Niemcy, oddalając się od Ameryki, będą się zbliżać do Rosji Niemcom przestaje się podobać NATO - ten sygnał wysłany przez Gerharda Schroedera na konferencji w Monachium zelektryzował Europę. Wystąpienie niemieckiego kanclerza zawierało dwie wyraziste tezy. Po pierwsze, formuła NATO jako forum partnerstwa USA i Europy Zachodniej przestała być dla Niemiec atrakcyjna. Po drugie, trzeba zmienić stosunki Unii Europejskiej z Ameryką na bardziej partnerskie, co ma oznaczać rozluźnienie więzi.
Tłum publicystów przekonuje, że kanclerzowi chodziło o naprawę NATO i mocniejszą Europę. Jak zwykle słyszymy o nadinterpretowaniu słów i wyrywaniu ich z kontekstu. To wszystko nie zmienia faktu, że przywódca Niemiec publicznie złamał założycielski dogmat RFN, którym od 45 lat był sojusz z USA i traktowanie udziału w NATO jako geopolitycznej kotwicy Niemiec. Robi to ten sam polityk, który w kampanii w 2002 r., walcząc o popularność w warunkach kryzysu ekonomicznego, bez skrupułów sięgnął po kartę antyamerykańską. Tak Schroeder złamał niepisaną zasadę niemieszania imponderabiliów polityki RFN do walki o głosy. Jak się okazuje, po złamaniu jednego tabu kolejne łamie się już znacznie łatwiej. Kanclerz, który stworzył określenie "niemieckiej drogi" jako sposobu powrotu Niemiec do mocarstwowej pozycji, zaczyna wyznaczać kierunek tej drogi. Z monachijskiej mowy wiemy już jedno - Schroeder nie chce podążać w kierunku Atlantyku.
Wszystko to źle wróży zapowiadanej na 22 lutego wizycie Busha w RFN. Niemieckie media z satysfakcją opisują, jak Moguncja - miejsce wizyty prezydenta USA - zamienia się w twierdzę, którą mają szturmować wielotysięczne demonstracje niemieckich pacyfistów.
Drang nach Osten
W Monachium minister Peter Struck w imieniu Gerharda Schroedera wypowiedział znamienne słowa: "Były nieporozumienia, nieufność, a nawet spięcia między Ameryką a Europą w czasie wojny z Irakiem.
NATO nadal jest atrakcyjne, ale to nie tam toczą się najważniejsze dyskusje i nie tam koordynuje się strategie". Jeśli nie w NATO, to gdzie? Nominalnie Niemcom chodzi o wzmocnienie Europy. Rozgrywając europejską partię, Berlin prowadzi własną grę. Niemcy lansują się na stałego członka Rady Bezpieczeństwa z prawem weta, machając ręką na postulaty zbiorowego członkostwa dla zjednoczonej Europy.
Tworzenie poszerzonej unii to nadal oficjalny dogmat RFN, ale - jak u Orwella - na razie realia zmuszają Niemców do uznawania, że w unijnej rodzinie są równi i równiejsi. Zaskakująco szybko Niemcy podchwycili realia "koncertu mocarstw" i dbają, by ich smyczki nadawały ton. Europa, w której mała Dania miała znaczyć tyle, ile duża Francja, to coraz bardziej zakurzony slogan. W praktyce niemieccy politycy lewicowej koalicji liczą się z Paryżem, z trudną do zignorowania Wielką Brytanią, może bratnią ideowo Hiszpanią, ale już zaraz potem z Moskwą. To trójka Schroeder - Chirac - Putin potrafiła się błyskawicznie spotkać w czasie kryzysu irackiego. Nikt z otoczenia Schroedera nie martwił się wtedy o solidarność europejską i uzgadnianie stanowisk. Niemieccy politolodzy wymyślili wygodne rozgrzeszenie dla Berlina: to Ameryka, rozpoczynając po 11 września samodzielną światową krucjatę przeciw terroryzmowi, zlekceważyła i naruszyła atlantyckie więzi. Wiele jednak wskazuje na to, że spór o wojnę w Iraku ujawnił tendencje, które rozwijały się wcześniej.
Musi zastanawiać pasja, z jaką Niemcy zabrały się do zrzucenia więzów aliansu z USA, traktowanego jako upokorzenie wcześniejszych 40 lat. Generacja `68, która dominuje w rządzie Niemiec, wychowała się na kontestacji wojny w Wietnamie. Teraz mogła pokazać figę jankesom. W dziwny sposób lewackie resentymenty łączą się z chęcią odrodzenia mocarstwowego statusu Niemiec. Na taki mentalny grunt doskonale trafiły komplementy Moskwy. Putin wie, że mocarstwowe ambicje Niemiec zdewastują atlantyckie więzi, ale Rosji nie zaszkodzą. W podobny sposób Sowieci podszczuwali kiedyś republikę weimarską przeciw ładowi wersalskiemu.
Wschód jest czerwony
Oś państw, którym działają na nerwy USA i NATO, rozszerza się o Chiny. Rosja i Chiny są kluczowymi partnerami gospodarczymi Niemiec. Wyprawom Schroedera do Moskwy i Pekinu towarzyszą pełne odrzutowce biznesmenów. Ich rosyjscy i chińscy partnerzy obietnicami miliardowych zysków zaczynają tresować niemiecki świat biznesu, a pośrednio i świat polityki. Diamenty są najlepszymi przyjaciółmi kobiet, a miliony chińskich i rosyjskich kontraktów stają się najlepszymi przyjaciółmi niemieckich polityków. Dziwnym trafem to Niemcy najgłośniej nalegają na zniesienie unijnego embarga na eksport broni do Chin. Rząd Schroedera jest zadziwiająco wyrozumiały wobec łamania praw człowieka w Rosji i Chinach. Za to kwiat niemieckiego biznesu lansuje wzrost inwestycji w rosyjski przemysł paliwowy. Miejsce w radzie nadzorczej takich koncernów jak RAO to szczyt marzeń wielu niemieckich polityków i dożywotnia bajkowa synekura. Tyle że pieniądz to dobry sługa, ale surowy pan. Kiedy rosyjski i chiński pieniądz stanie się wymagającym panem niemieckich polityków? A może już się nim staje?
To tylko Schroeder?
Hasło "Drang nach Osten" wraca dziś jako niepokojąca wizja powolnego odwracania drogowskazów polityki RFN. Wschodnie inklinacje w niemieckiej polityce mają wielowiekową tradycję - w Polsce kojarzoną jak najgorzej. Nie tak liczni już niemieccy obrońcy atlantyckich więzi jako racji stanu RFN pocieszają się, że to tylko awanturnicza polityka Schroedera. Nadzieje pokładają w wygranej chadecji w 2006 r. Sondaże nie wykazują jednak wyraźnej tendencji wróżącej wygraną CDU w przyszłym roku. Jeśli Schroeder trzeci raz wygra wybory, to to, co chadecy uznają za chwilową aberrację, może się zmienić w nowy kierunek polityki Niemiec. Tym bardziej że antyamerykanizm już staje się elementem niemieckiej świadomości. To tak, jakby Niemcy nie potrafili wybaczyć Ameryce 40 lat militarnego parasola nad RFN, a sowiecka okupacja nauczyła ich respektu dla Rosji.
Plakat wydany przez władze Drezna w 60. rocznicę bombardowania z 1945 r. wśród miast zmazanych z powierzchni ziemi wymienia Warszawę, Rotterdam i Groz-ny, ale na pierwszej pozycji jest Bagdad, który Amerykanie bombardowali z chirurgiczną precyzją, by uniknąć ofiar cywilnych. Także neonaziści z NPD, czcząc ofiary nalotu, nieśli krzyże z napisami: Drezno, Wietnam, Bagdad. Tak oto antyamerykanizm łączy niemiecką skrajną prawicę z intelektualnymi elitami. Liczby pokazujące gwałtowny spadek zakupów amerykańskich marek, takich jak Marlboro i Coca-Cola, najlepiej pokazują, jak głęboki i powszechny jest antyamerykanizm za Odrą. Tygodnik "Die Zeit" publikuje eseje włoskiego filozofa Paola Floresa d`Arcaisa, który dowodzi, że USA przestały być demokracją i stały się religijną dyktaturą. "Spiegel", opisując sylwetkę Goebbelsa, określa go jako dziecko Marksa i Coca-Coli: "Od komunistów nauczył się sloganów, od Amerykanów totalności". Zasypywany takimi stwierdzeniami Niemiec ma prawo zadać sobie pytanie - jak możemy uważać za sojusznika Busha uprawiającego krwawą dyktaturę?
W szarej strefie?
Niemcy oddalające się do USA i zerkające ku Rosji to dla narodów Europy Środkowej ponura wizja. Niemieccy publicyści lubią wzruszać ramionami nad przeczuleniem Polaków w tej kwestii. Entente cordiale Schroedera i Putina wpasowuje się jednak w najgorsze doświadczenia naszego regionu. Niemcy z adwokata krajów Europy Środkowej mogą się zamienić w spadkobiercę Bismarckowskiego dogmatu sojuszu z "każdą Rosją", także i tą, której prezydent odświeża imperialne i sowieckie tradycje. W zamian Rosja zachęca Niemcy do przyjmowania mocarstwowego stylu i lekceważenia państw regionu - od Estonii po Bułgarię.
Demonstracyjne pojednanie Rosji i Niemiec 9 maja w Moskwie może się stać pośrednim mianowaniem Niemców na głównego partnera europejskiego Kremla. Wielki z wielkim walczył, jeden przegrał, drugi wygrał, ale nic do tego bałtyckim i polskim karłom. Uznanie dla aliantów, nieszczere podkreślanie francuskiej mocarstwowości, szczere wybaczenie Niemcom - na nic więcej może nie starczyć miejsca w scenariuszu moskiewskich uroczystości.
Nic się nie stało?
W monachijskiej mowie Schroedera nie jest najważniejsze to, czy kanclerz w najbliższym czasie spełni zapowiedzi spisania na straty NATO i osłabienia aliansu z USA. O wiele ważniejsze jest to, iż Schroeder uznaje, że może sobie na takie demonstracje pozwolić. Liczni "cukiernicy" polsko-niemieckich relacji milczą z zakłopotaniem lub bagatelizują znaczenie takich wystąpień. Czy jednak zamykanie oczu na zmiany w polityce RFN i łamanie politycznych tabu przynosi lepsze efekty? Na podobnej zasadzie milczeliśmy długo o tym, że traktat polsko-niemiecki z 1991 r. nie rozstrzyga kwestii własnościowych. Z wiadomym skutkiem.
Tyle zaufania, ile odpowiedzialności - ta zasada winna powracać w analizowaniu wzajemnych stosunków. Im bardziej Europa będzie milczeć wobec zwrotu w niemieckiej polityce, tym bardziej nieprzewidywalni będą Niemcy. Nie opowiadajmy sobie bajek. Niemcy oddalające się do Ameryki będą się zbliżać do Rosji.
Wszystko to źle wróży zapowiadanej na 22 lutego wizycie Busha w RFN. Niemieckie media z satysfakcją opisują, jak Moguncja - miejsce wizyty prezydenta USA - zamienia się w twierdzę, którą mają szturmować wielotysięczne demonstracje niemieckich pacyfistów.
Drang nach Osten
W Monachium minister Peter Struck w imieniu Gerharda Schroedera wypowiedział znamienne słowa: "Były nieporozumienia, nieufność, a nawet spięcia między Ameryką a Europą w czasie wojny z Irakiem.
NATO nadal jest atrakcyjne, ale to nie tam toczą się najważniejsze dyskusje i nie tam koordynuje się strategie". Jeśli nie w NATO, to gdzie? Nominalnie Niemcom chodzi o wzmocnienie Europy. Rozgrywając europejską partię, Berlin prowadzi własną grę. Niemcy lansują się na stałego członka Rady Bezpieczeństwa z prawem weta, machając ręką na postulaty zbiorowego członkostwa dla zjednoczonej Europy.
Tworzenie poszerzonej unii to nadal oficjalny dogmat RFN, ale - jak u Orwella - na razie realia zmuszają Niemców do uznawania, że w unijnej rodzinie są równi i równiejsi. Zaskakująco szybko Niemcy podchwycili realia "koncertu mocarstw" i dbają, by ich smyczki nadawały ton. Europa, w której mała Dania miała znaczyć tyle, ile duża Francja, to coraz bardziej zakurzony slogan. W praktyce niemieccy politycy lewicowej koalicji liczą się z Paryżem, z trudną do zignorowania Wielką Brytanią, może bratnią ideowo Hiszpanią, ale już zaraz potem z Moskwą. To trójka Schroeder - Chirac - Putin potrafiła się błyskawicznie spotkać w czasie kryzysu irackiego. Nikt z otoczenia Schroedera nie martwił się wtedy o solidarność europejską i uzgadnianie stanowisk. Niemieccy politolodzy wymyślili wygodne rozgrzeszenie dla Berlina: to Ameryka, rozpoczynając po 11 września samodzielną światową krucjatę przeciw terroryzmowi, zlekceważyła i naruszyła atlantyckie więzi. Wiele jednak wskazuje na to, że spór o wojnę w Iraku ujawnił tendencje, które rozwijały się wcześniej.
Musi zastanawiać pasja, z jaką Niemcy zabrały się do zrzucenia więzów aliansu z USA, traktowanego jako upokorzenie wcześniejszych 40 lat. Generacja `68, która dominuje w rządzie Niemiec, wychowała się na kontestacji wojny w Wietnamie. Teraz mogła pokazać figę jankesom. W dziwny sposób lewackie resentymenty łączą się z chęcią odrodzenia mocarstwowego statusu Niemiec. Na taki mentalny grunt doskonale trafiły komplementy Moskwy. Putin wie, że mocarstwowe ambicje Niemiec zdewastują atlantyckie więzi, ale Rosji nie zaszkodzą. W podobny sposób Sowieci podszczuwali kiedyś republikę weimarską przeciw ładowi wersalskiemu.
Wschód jest czerwony
Oś państw, którym działają na nerwy USA i NATO, rozszerza się o Chiny. Rosja i Chiny są kluczowymi partnerami gospodarczymi Niemiec. Wyprawom Schroedera do Moskwy i Pekinu towarzyszą pełne odrzutowce biznesmenów. Ich rosyjscy i chińscy partnerzy obietnicami miliardowych zysków zaczynają tresować niemiecki świat biznesu, a pośrednio i świat polityki. Diamenty są najlepszymi przyjaciółmi kobiet, a miliony chińskich i rosyjskich kontraktów stają się najlepszymi przyjaciółmi niemieckich polityków. Dziwnym trafem to Niemcy najgłośniej nalegają na zniesienie unijnego embarga na eksport broni do Chin. Rząd Schroedera jest zadziwiająco wyrozumiały wobec łamania praw człowieka w Rosji i Chinach. Za to kwiat niemieckiego biznesu lansuje wzrost inwestycji w rosyjski przemysł paliwowy. Miejsce w radzie nadzorczej takich koncernów jak RAO to szczyt marzeń wielu niemieckich polityków i dożywotnia bajkowa synekura. Tyle że pieniądz to dobry sługa, ale surowy pan. Kiedy rosyjski i chiński pieniądz stanie się wymagającym panem niemieckich polityków? A może już się nim staje?
To tylko Schroeder?
Hasło "Drang nach Osten" wraca dziś jako niepokojąca wizja powolnego odwracania drogowskazów polityki RFN. Wschodnie inklinacje w niemieckiej polityce mają wielowiekową tradycję - w Polsce kojarzoną jak najgorzej. Nie tak liczni już niemieccy obrońcy atlantyckich więzi jako racji stanu RFN pocieszają się, że to tylko awanturnicza polityka Schroedera. Nadzieje pokładają w wygranej chadecji w 2006 r. Sondaże nie wykazują jednak wyraźnej tendencji wróżącej wygraną CDU w przyszłym roku. Jeśli Schroeder trzeci raz wygra wybory, to to, co chadecy uznają za chwilową aberrację, może się zmienić w nowy kierunek polityki Niemiec. Tym bardziej że antyamerykanizm już staje się elementem niemieckiej świadomości. To tak, jakby Niemcy nie potrafili wybaczyć Ameryce 40 lat militarnego parasola nad RFN, a sowiecka okupacja nauczyła ich respektu dla Rosji.
Plakat wydany przez władze Drezna w 60. rocznicę bombardowania z 1945 r. wśród miast zmazanych z powierzchni ziemi wymienia Warszawę, Rotterdam i Groz-ny, ale na pierwszej pozycji jest Bagdad, który Amerykanie bombardowali z chirurgiczną precyzją, by uniknąć ofiar cywilnych. Także neonaziści z NPD, czcząc ofiary nalotu, nieśli krzyże z napisami: Drezno, Wietnam, Bagdad. Tak oto antyamerykanizm łączy niemiecką skrajną prawicę z intelektualnymi elitami. Liczby pokazujące gwałtowny spadek zakupów amerykańskich marek, takich jak Marlboro i Coca-Cola, najlepiej pokazują, jak głęboki i powszechny jest antyamerykanizm za Odrą. Tygodnik "Die Zeit" publikuje eseje włoskiego filozofa Paola Floresa d`Arcaisa, który dowodzi, że USA przestały być demokracją i stały się religijną dyktaturą. "Spiegel", opisując sylwetkę Goebbelsa, określa go jako dziecko Marksa i Coca-Coli: "Od komunistów nauczył się sloganów, od Amerykanów totalności". Zasypywany takimi stwierdzeniami Niemiec ma prawo zadać sobie pytanie - jak możemy uważać za sojusznika Busha uprawiającego krwawą dyktaturę?
W szarej strefie?
Niemcy oddalające się do USA i zerkające ku Rosji to dla narodów Europy Środkowej ponura wizja. Niemieccy publicyści lubią wzruszać ramionami nad przeczuleniem Polaków w tej kwestii. Entente cordiale Schroedera i Putina wpasowuje się jednak w najgorsze doświadczenia naszego regionu. Niemcy z adwokata krajów Europy Środkowej mogą się zamienić w spadkobiercę Bismarckowskiego dogmatu sojuszu z "każdą Rosją", także i tą, której prezydent odświeża imperialne i sowieckie tradycje. W zamian Rosja zachęca Niemcy do przyjmowania mocarstwowego stylu i lekceważenia państw regionu - od Estonii po Bułgarię.
Demonstracyjne pojednanie Rosji i Niemiec 9 maja w Moskwie może się stać pośrednim mianowaniem Niemców na głównego partnera europejskiego Kremla. Wielki z wielkim walczył, jeden przegrał, drugi wygrał, ale nic do tego bałtyckim i polskim karłom. Uznanie dla aliantów, nieszczere podkreślanie francuskiej mocarstwowości, szczere wybaczenie Niemcom - na nic więcej może nie starczyć miejsca w scenariuszu moskiewskich uroczystości.
Nic się nie stało?
W monachijskiej mowie Schroedera nie jest najważniejsze to, czy kanclerz w najbliższym czasie spełni zapowiedzi spisania na straty NATO i osłabienia aliansu z USA. O wiele ważniejsze jest to, iż Schroeder uznaje, że może sobie na takie demonstracje pozwolić. Liczni "cukiernicy" polsko-niemieckich relacji milczą z zakłopotaniem lub bagatelizują znaczenie takich wystąpień. Czy jednak zamykanie oczu na zmiany w polityce RFN i łamanie politycznych tabu przynosi lepsze efekty? Na podobnej zasadzie milczeliśmy długo o tym, że traktat polsko-niemiecki z 1991 r. nie rozstrzyga kwestii własnościowych. Z wiadomym skutkiem.
Tyle zaufania, ile odpowiedzialności - ta zasada winna powracać w analizowaniu wzajemnych stosunków. Im bardziej Europa będzie milczeć wobec zwrotu w niemieckiej polityce, tym bardziej nieprzewidywalni będą Niemcy. Nie opowiadajmy sobie bajek. Niemcy oddalające się do Ameryki będą się zbliżać do Rosji.
Antonio Prlenda ekspert militarny największego bośniackiego dziennika "Oslobodjenje" |
---|
Wypowiedź Schroedera jest w gruncie rzeczy paradoksalna. Przez niemieckiego kanclerza przemawia antyamerykańska fobia: chcąc osłabić Amerykę, dąży do osłabienia NATO. Niemcy wychodzą z założenia, że głównym rozgrywającym w sojuszu są USA, a zatem zmniejszając kompetencje NATO, ograniczy się możliwości Waszyngtonu. To błędne rozumienie problemu. Ameryka - będąc w NATO - musi się liczyć z opiniami sojuszników. Gdyby pakt osłabiono, USA miałyby większe możliwości samodzielnego działania. NATO odgrywa ważną, stabilizującą rolę. Jest gwarantem przynajmniej względnego porządku w regionie. |
Richard Perle były szef Rady Polityki Obronnej Pentagonu |
---|
Jedynym powodem tego, że w NATO nie ma miejsca na dyskusję o kluczowych sprawach polityki światowej, jest niechęć do niej Francuzów i Niemców. W tym sensie Schroeder powiedział prawdę. Może w dwuznaczny sposób zwrócił uwagę na coś niezwykle ważnego - obowiązuje polityka, której ton nadaje Francja, a Niemcy w pełni ją aprobują, zmierzająca do marginalizacji roli USA w Europie przez marginalizację NATO. NATO zawsze było centralnym elementem stosunków transatlantyckich. Francuzi chcą, by to miejsce zajęła UE, która nie jest sojuszem wojskowym. Jeśli stanie się ona głównym ogniwem pośredniczącym w stosunkach między USA i Europą, to nie będzie sojuszu atlantyckiego. Š 2005 Global Viewpoint |
Dominique Moisi politolog z Francuskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (IFRI) |
---|
Od pewnego czasu słychać głosy, że NATO wymaga reformy i monachijskie oświadczenie Schroedera było tego wynikiem. Jego propozycja powołania rady mędrców, którzy zaproponują kierunek zmian, jest słuszna. Propozycję złożył kanclerz we właściwym czasie, między wizytami w Europie najważniejszych amerykańskich polityków, ale w złej formie - oświadczenie odczytał minister Struk. Może dlatego spotkało się ono z tak ostrą reakcją Rumsfelda. Ważne jest, że propozycję reform wysunęły Niemcy. Od dawna ten kraj nie próbował odgrywać głównej roli w rozwiązywaniu problemów dyplomatycznych dzielących świat - do tej pory była to domena Francji. Zobaczymy, czy deklarację Schroedera należy traktować jako chęć poważniejszego zaangażowania się w światową politykę. |
Więcej możesz przeczytać w 8/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.