III RP to bal przebierańców, na którym szubrawcy pasowani są na autorytety, a cynizm przedstawiany jest jako moralność Reportażyk z przyjacielskiego spotkania Adama Michnika z Jerzym Urbanem opublikowany we "Wprost" (nr 6) może budzić wątpliwości, a nawet więcej niż wątpliwości. Na ile gazety mają prawo bez zgody zainteresowanych odsłaniać ich prywatne życie, nawet jeśli są to osoby tak publiczne, jak te pokazane na fotografiach we "Wprost"? Przecież spotkanie powracającego z rekonwalescencji po ciężkiej chorobie redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej", który spieszy do kraju, by spotkać się z niecierpliwie oczekującym go przyjacielem, może wzruszać. Czy jednak nie powinno także skłaniać do refleksji?
Trwała przyjaźń szefów - zdawałoby się - tak różnych gazet, jak tygodnik "Nie" i "Gazeta Wyborcza", mogłaby tylko rozczulać, gdyby nie znaczenie obu person: pierwszej - w Polsce (wydawałoby się) minionej, drugiej - w Polsce (bez wątpliwości) obecnej. W zaprzyjaźnionej "Polityce", którą nawet Michnik lubi czasem podredagować (jego hobby to pomaganie innym mediom), nie byle kto, bo Jacek Żakowski, nazywa III RP Polską Michnika. Czy więc czuła przyjaźń kreatora
III RP z ideologiem PRL Jaruzelskiego nie powinna stać się obiektem zainteresowania mediów? Zresztą osobom tak politycznym nawet niewątpliwa radość obcowania z sobą nie przeszkadza w debacie nad sprawami publicznymi. Świadczą o tym choćby fragmenty odnotowanego przez dziennikarza dialogu, w którym Michnik martwi się, że w telewizji Puls o lustracji i dekomunizacji wypowiadał się "młody gnój". Oburzają go nazwiska tych, którzy dziś pchają się na ekrany i łamy: "Warzecha, Paliwoda, Perzyna, Jeżyna". Troska o to, aby gmin nie wdarł się na salony i aby o sprawach ważnych nie wypowiadał się byle kto, dowodzi odpowiedzialności za polskie sprawy ze strony obu redaktorów.
Zresztą wystąpienie redaktora "Nie", który nazwał podłością przekazanie dziennikarzom katalogu osobowego IPN, ochrzczonego powszechnie moim nazwiskiem, wskazuje, jak łatwo cynizm Urbana przeistacza się w moralizatorstwo Michnika.
Dotychczas wydawało się, że "Gazeta Wyborcza" i "Nie" funkcjonują na oddalonych skrzydłach, które z odległości jedynie wspierają niekiedy ważne i wspólne dla siebie sprawy. Dziś nieomal przemówiły jednym głosem. Barańskiego, Stasińskiego, Urbana czy Pawlaka nie sposób wręcz od siebie odróżnić. Ujednoliceniu ulegają metody. Rumak kultury III RP Kazimierz Kutz zachwyca się w "Przekroju" wystąpieniem Daniela Olbrychskiego, który insynuował, że byłem donosicielem francuskiej policji. Trudno mi zarzucić, że byłem donosicielem polskiej policji, więc trzeba znaleźć inną, a że dużo policji na świecie, to naśladowców Olbrychskiego, przy aprobacie Kutza, może się jeszcze trochę znaleźć. Zwłaszcza że moje oświadczenie o oddaniu sprawy do sądu zostało skomentowane przez Piotra Pacewicza ("Gazeta Wyborcza" z 5-6 lutego) jako skrajna "zapalczywość", która powoduje, że "polemistom [Wildstein] grozi procesami". Dzięki temu wiemy już, jakie dla zastępcy szefa "Wyborczej" istnieją kanony polemiki. Kutz stwierdził natomiast, że w moim działaniu "istnieje nieskrywany wątek antysemicki", co świadczy o - nawet jak na niego - daleko posuniętych problemach z rozumowaniem. Tylko że przecież nie o rozumowanie tu chodzi.
Zajęty dotychczas wyłącznie swoimi alkoholowo-erotycznymi problemami Jerzy Pilch zagrzmiał o "nikczemności Wielkiego Lustratora", przy okazji dyskretnie wskazując na swoje literackie obycie. Wprawdzie naśmiewa się ze wspinających się na cokół lustracyjnego cierpienia Pawlaka i Jagodzińskiego i zauważa - z właściwym sobie wdziękiem - że "listę nazwisk ma głęboko w dupie", ale wstrząsa nim jednak należne oburzenie moralne.
III RP to wieki bal przebierańców, na którym szubrawcy pasowani są na autorytety, cynizm przedstawiany jest jako moralność, a histeria jako roztropność. Nic więc dziwnego, że funkcjonariusze antylustracyjnego frontu, zastraszając ludzi, którzy trafili do katalogu osobowego IPN, występują równocześnie jako obrońcy ich psychicznego komfortu. "W Polsce Michnika rzucanie bezzasadnych podejrzeń było ciężkim grzechem" - rozczula się Żakowski, aby zaraz dać tego dowód, stwierdzając, że "Polska Wildsteina kieruje się logiką podejrzliwości i domniemania winy". Nie zasłużyłem, aby nazywać moim mianem jakąkolwiek Polskę, ale wiem, że w tej, która nie będzie III RP, Żakowski utraci swoją koncesję na autorytet. Lęk jego i jemu podobnych jest więc ze wszech miar uzasadniony.
III RP z ideologiem PRL Jaruzelskiego nie powinna stać się obiektem zainteresowania mediów? Zresztą osobom tak politycznym nawet niewątpliwa radość obcowania z sobą nie przeszkadza w debacie nad sprawami publicznymi. Świadczą o tym choćby fragmenty odnotowanego przez dziennikarza dialogu, w którym Michnik martwi się, że w telewizji Puls o lustracji i dekomunizacji wypowiadał się "młody gnój". Oburzają go nazwiska tych, którzy dziś pchają się na ekrany i łamy: "Warzecha, Paliwoda, Perzyna, Jeżyna". Troska o to, aby gmin nie wdarł się na salony i aby o sprawach ważnych nie wypowiadał się byle kto, dowodzi odpowiedzialności za polskie sprawy ze strony obu redaktorów.
Zresztą wystąpienie redaktora "Nie", który nazwał podłością przekazanie dziennikarzom katalogu osobowego IPN, ochrzczonego powszechnie moim nazwiskiem, wskazuje, jak łatwo cynizm Urbana przeistacza się w moralizatorstwo Michnika.
Dotychczas wydawało się, że "Gazeta Wyborcza" i "Nie" funkcjonują na oddalonych skrzydłach, które z odległości jedynie wspierają niekiedy ważne i wspólne dla siebie sprawy. Dziś nieomal przemówiły jednym głosem. Barańskiego, Stasińskiego, Urbana czy Pawlaka nie sposób wręcz od siebie odróżnić. Ujednoliceniu ulegają metody. Rumak kultury III RP Kazimierz Kutz zachwyca się w "Przekroju" wystąpieniem Daniela Olbrychskiego, który insynuował, że byłem donosicielem francuskiej policji. Trudno mi zarzucić, że byłem donosicielem polskiej policji, więc trzeba znaleźć inną, a że dużo policji na świecie, to naśladowców Olbrychskiego, przy aprobacie Kutza, może się jeszcze trochę znaleźć. Zwłaszcza że moje oświadczenie o oddaniu sprawy do sądu zostało skomentowane przez Piotra Pacewicza ("Gazeta Wyborcza" z 5-6 lutego) jako skrajna "zapalczywość", która powoduje, że "polemistom [Wildstein] grozi procesami". Dzięki temu wiemy już, jakie dla zastępcy szefa "Wyborczej" istnieją kanony polemiki. Kutz stwierdził natomiast, że w moim działaniu "istnieje nieskrywany wątek antysemicki", co świadczy o - nawet jak na niego - daleko posuniętych problemach z rozumowaniem. Tylko że przecież nie o rozumowanie tu chodzi.
Zajęty dotychczas wyłącznie swoimi alkoholowo-erotycznymi problemami Jerzy Pilch zagrzmiał o "nikczemności Wielkiego Lustratora", przy okazji dyskretnie wskazując na swoje literackie obycie. Wprawdzie naśmiewa się ze wspinających się na cokół lustracyjnego cierpienia Pawlaka i Jagodzińskiego i zauważa - z właściwym sobie wdziękiem - że "listę nazwisk ma głęboko w dupie", ale wstrząsa nim jednak należne oburzenie moralne.
III RP to wieki bal przebierańców, na którym szubrawcy pasowani są na autorytety, cynizm przedstawiany jest jako moralność, a histeria jako roztropność. Nic więc dziwnego, że funkcjonariusze antylustracyjnego frontu, zastraszając ludzi, którzy trafili do katalogu osobowego IPN, występują równocześnie jako obrońcy ich psychicznego komfortu. "W Polsce Michnika rzucanie bezzasadnych podejrzeń było ciężkim grzechem" - rozczula się Żakowski, aby zaraz dać tego dowód, stwierdzając, że "Polska Wildsteina kieruje się logiką podejrzliwości i domniemania winy". Nie zasłużyłem, aby nazywać moim mianem jakąkolwiek Polskę, ale wiem, że w tej, która nie będzie III RP, Żakowski utraci swoją koncesję na autorytet. Lęk jego i jemu podobnych jest więc ze wszech miar uzasadniony.
Więcej możesz przeczytać w 8/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.