Jedna piłka, dwie bramki, długów - miliony
Zdobędziemy ten puchar" - miał stwierdzić 12 października 2002 r. Bogusław Cupiał, właściciel myślenickiej Tele-Foniki Kable i Wisły Kraków SSA. Tamtego wieczoru Cupiał był gwiazdą bankietu, który w niemieckim Gelsenkirchen wydano po meczu III rundy piłkarskiego Pucharu UEFA. Wprawdzie fetę szykowano dla miejscowego Schalke 04, ale wiślacy rozgromili niemiecką drużynę 4:1. Cupiał nie zobaczył Pucharu Europy, bo w kolejnej rundzie wyeliminowało ich rzymskie Lazio. Nigdy później krakowski klub nie zbliżył się tak bardzo do źródła wielkich pieniędzy, jakim jest udział w Pucharze UEFA lub Lidze Mistrzów. Dziś, po prawie siedmiu latach od zakupu Wisły i wydaniu 100 mln zł, Cupiał faktycznie wycofuje się z polskiej ekstraklasy: wyprzedaje najlepszych zawodników "Białej Gwiazdy", poszukuje chętnych na co najmniej część akcji klubu.
Jeden z najbogatszych Polaków, jak tysiące zamożnych inwestorów przed nim, w chwili uniesienia uwierzył nie tylko w sukces sportowy, ale też w to, że na piłce nożnej zrobi dobry interes - na przekór faktom. Tylko kluby piłkarskie z czołowych lig europejskich są zadłużone na astronomiczną kwotę 7 mld euro. W rankingu 20 najbogatszych klubów świata w sezonie 2003/2004, opracowanym przez Deloitte, roi się od drużyn w poważnych tarapatach. Jest wśród nich na przykład londyński Arsenal, który na konto budowy nowego stadionu zadłużył się na mniej więcej 300 mln euro, są faktyczni bankruci jak Borussia Dortmund. Dla posiadaczy akcji około 30 klubów notowanych na europejskich giełdach kilkunastoprocentowe spadki kursów to chleb powszedni. Na przykład papiery Lazio potrafiły potanieć przez rok o 60 proc. - wartość, która skłoniłaby do skoku z wieżowca wielu udziałowców zwykłych spółek. Największym sukcesem finansowym drużyn z czołówki polskiej ekstraklasy stało się powstrzymanie narastania długów wobec ich właścicieli.
Właściciele drużyn piłkarskich nie chcą już dłużej "płacić i płakać": ograniczają zakupy nowych graczy, tną pensje gwiazd, podwyższają ceny biletów na mecze. Do lokalnych klubów nie chcą też dokładać samorządy. W awangardzie zmian znalazł się Malcolm Glazer, miliarder z Florydy, który dopiero co wyłożył 1,2 mld euro na przejęcie Manchesteru United. Słynne "Czerwone Diabły" to prawdziwy rodzynek: najbogatszy klub piłkarski świata (o przychodach 260 mln euro rocznie), który jako jeden z nielicznych przynosi zysk netto. Glazer chce jednak udowodnić, że MU może zarabiać jeszcze więcej, że europejska piłka nożna powinna być taką żyłą złota jak futbol amerykański (Glazer jest właścicielem drużyny Tampa Bay Buccaneers).
Futbol - najgorszy biznes świata?
"Można powiedzieć, że trener Wojciech Stawowy jest jak Mourinho [Jose, trener londyńskiej Chelsea], ale ja nie jestem Abramowiczem [Roman, rosyjski miliarder i właściciel Chelsea]" - stwierdził podczas konferencji 15 czerwca Janusz Filipiak, prezes i współwłaściciel Cracovii SSA (jest twórcą i właścicielem firmy informatycznej ComArch). W ten sposób docenił pracę trenera "Pasów", które zajęły piąte miejsce w ekstraklasie, lecz dał do zrozumienia, że kibice nie powinni liczyć na spektakularne zakupy graczy przez nowym sezonem. - Nie stać mnie na gwiazdy. Chcę, by Cracovia była przedsiębiorstwem sportowym z prawdziwego zdarzenia, a to wymaga dyscypliny finansowej - mówi "Wprost" Filipiak. Gdy w 2002 r. kupował 49 proc. akcji klubu (reszta należy do gminy), Cracovia grała w III lidze i miała spore długi; wszystkie jej wydatki sfinansował ComArch. Obecnie budżet klubu na następny sezon to 12,5 mln zł, z czego spółka Filipiaka zapewnia 5,5 mln zł.
Choć roczne budżety najbogatszych nawet polskich klubów, takich jak Legia (26 mln zł w następnym sezonie), której 80 proc. akcji w kwietniu 2004 r. kupił koncern ITI, są mniejsze niż dochody MU ze sprzedaży biletów na jeden, dwa mecze, nawet krezusi europejskiego futbolu muszą zaciskać pasa.
Tragiczna jest sytuacja klubów włoskiej Serie A, gdzie w długach toną takie potęgi, jak Lazio, AS Roma, należący do premiera Włoch Silvio Berlusconiego AC Milan i Juventus. Na przykład długi rzymskiego Lazio sięgają 140 mln euro, Interu - 98 mln euro. O tym, jak inwestorzy oceniają włoską piłkę, przekonują notowania akcji tych nielicznych drużyn, które kilka lat temu weszły na giełdę. W ciągu ostatnich pięciu lat cena akcji "Starej Damy", obecnego mistrza Włoch, spadła z 3,5 euro do 1,3 euro; w tym czasie papiery AS Romy potaniały ośmiokrotnie, do 50 eurocentów za akcję.
Niemiecka Bundesliga do dziś otrząsa się z szoku, jakim było bankructwo w 2002 r. medialnego imperium Leo Kircha, właściciela praw do transmisji telewizyjnych spotkań wielu jej klubów. Sześciokrotny mistrz Niemiec Borussia Dortmund, jedyny klub zza Odry notowany na giełdzie, w lutym 2005 r. uznała swą sytuację finansową za "zagrażającą życiu" (jej długi sięgną za rok niemal 135 mln euro).
Biznes ekstremalny
Wisła Kraków w minionym sezonie ligowym miała do dyspozycji 25 mln zł rocznego budżetu. - To wystarczająco dużo, by robić karierę w Polsce, ale zbyt mało, by zaistnieć w Europie - twierdzi prezes klubu Janusz Basałaj. Gdy w grudniu 1997 r. Tele-Fonika kupiła ten balansujący na krawędzi bankructwa drugoligowy klub, dosłownie zalała go pieniędzmi. Firma Cupiała w dwa miesiące wpompowała w Wisłę 20 mln zł, kupując m.in. 13 nowych graczy z polskiej czołówki. Wiślacy weszli do ekstraklasy, pięciokrotnie zdobywali od tego czasu mistrzostwo Polski. Ale Cupiał chciał, by Wisła regularnie grała w Lidze Mistrzów, której uczestników hojnie nagradza UEFA - im wyżej zajdą, tym więcej zarabiają (tegoroczny zwycięzca FC Liverpool zarobił w ten sposób 30,6 mln euro). Tego celu drużyna nie potrafiła zrealizować.
- W biznesie, pod warunkiem że się go dobrze prowadzi, można wszystko lepiej zaplanować. W sporcie nawet wzorcowo prowadzony klub jest nieprzewidywalny - przyznaje Zbigniew Drzymała, właściciel Inter Groclin Auto, a zarazem obecnego wicemistrza Polski Groclinu Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski. Pensje i premie piłkarzy pochłaniają 50-85 proc. klubowych budżetów, tymczasem są oni najsłabszym elementem biznesplanu, bo grają nierówno, ulegają kontuzjom. Nawet Real Madryt, który płaci swoim galacticos, jak David Beckham, Raul, Ronaldo czy Zinedine Zidane, prawie po 6,5 mln euro rocznie, nie osiągnął wiele w tegorocznej Lidze Mistrzów, a w Hiszpanii musiał się zadowolić wicemistrzostwem.
Długi po transferowych hitach pozostały zaś do dziś. - Wielu inwestorom ciężko też zaakceptować fakt, że każda ich decyzja staje się przedmiotem publicznej debaty. Fani mają często swoich pupilów w klubach i bronią ich posad jak niepodległości, żądają co rusz zakupu najdroższych na rynku piłkarzy - tłumaczy Filipiak. Miesiącami trwała publiczna wojna podjazdowa byłego trenera Wisły Kraków Henryka Kasperczaka z Cupiałem, który nie potrafił pozbyć się z klubu niechcianego szkoleniowca (ma wysoki kontrakt do 2008 r.). W Wielkiej Brytanii tematem numer jeden dla mediów stała się wojna Glazera z fanami MU.
Piłka nożna to również biznes pożerający sam siebie. Jonathan Michie i Christine Oughton, wykładowcy uniwersytetów w Birmingham i Londynie, opracowujący raporty o konkurencyjności w angielskiej Premiership, alarmują, że ligę zdominowały MU, Arsenal i Chelsea. Co roku ta grupa zdobywa coraz więcej punktów, zabiera coraz większą część wpływów z opłat od telewizji, ma coraz większy udział w całości przychodów angielskiej ekstraklasy. Według autorów raportu, Premiership przebyła już 60 proc. drogi dzielącej ją od ligi szkockiej, gdzie z góry wiadomo, że mistrzem kraju będzie Celtic albo Rangers. Nuda i przewidywalność oznaczają natomiast mniej widzów na stadionach i przed telewizorami, a tym samym mniejsze wpływy do klubowych kas.
Złotówki za markę
- Klub piłkarski w ostatnich latach odegrał istotną rolę dla biznesowego marketingu całej grupy Inter Groclin Auto - mówi Drzymała. Dla Filipiaka zakup najstarszej polskiej drużyny był taką samą próbą rozreklamowania ComArchu jak nabycie słynnej krakowskiej restauracji Wierzynek. Wielu przedsiębiorców uważa, że rozgłos gwarantowany w ten sposób ich firmom to jedyny racjonalny ekonomicznie powód do wyłożenia pieniędzy na piłkę nożną. Ale właściciele nie zamierzają bez końca dokładać do klubów. Czas mocarstwowych planów - takich jak Tele-Foniki w Wiśle Kraków - mija. Groclin, Amica Wronki czy Cracovia postawiły na strategię drobnych kroków: inwestują w szkolenie juniorów, modernizują stadiony, tną zbędne wydatki i nie szaleją z zakupami zawodników. Drużyny mają powoli uniezależniać się od zastrzyków gotówki od właścicieli (ważnym źródłem zasilania kas klubów z I i II ligi są pieniądze od Canal+ za prawa do transmisji spotkań).
W Wielkiej Brytanii wymierne efekty przyniosły m.in. inwestycje w bezpieczeństwo na stadionach. W ostatnim sezonie średnia widownia meczów MU wyniosła prawie 68 tys. osób; spotkania najmniej popularnego Fulham oglądało przeciętnie niemal 20 tys. osób (w Polsce norma to 4 tys. kibiców na trybunach). Ponad 20 angielskich drużyn zagościło dotychczas na londyńskiej giełdzie (pierwszy - w 1983 r. - Tottenham Hotspurs). Wprawdzie kilka klubów z powodu kłopotów finansowych opuściło parkiet - m.in. Sunderland, Leicester i Leeds - ale wymuszona przez giełdę konieczność uporządkowania finansów, zapewnienia przejrzystości działania zarządów i rad nadzorczych, na ogół owocuje. Tylko od 1992 r. do 2003 r. przychody angielskich klubów z Premiership wzrosły sześć i pół razy! Dwa lata temu zarabiały one na biletach na mecze ponad 540 mln euro, na sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych - 814 mln euro, na sprzedaży powierzchni reklamowej, klubowych gadżetów, inwestycjach itp. - łącznie 510 mln euro. Problemem, choć nie tak dużym jak w innych ligach, pozostaje sprawa zysków. W piłce nożnej tak duży skok przychodów jak w Premiership oznacza tylko, że można wydać jeszcze więcej na nowych graczy. Dlatego rentowne kluby należą do rzadkości. - Kluby z lig kontynentalnych powinny szukać sposobów powiększania przychodów głównie z meczów: ze sprzedaży biletów, napojów, przekąsek. Dla przykładu, w niemieckiej Bundeslidze w poprzednim sezonie przeciętna widownia meczu liczyła 35 tys. osób, a i tak oznaczało to znacznie mniejsze wypełnienie stadionów (średnio w 78 proc.) niż w angielskiej Premiership (95 proc.) - radzi Władysław Szwoch, partner zarządzający Deloitte. Szwoch wskazuje na potrzebę zróżnicowania źródeł dochodów klubów. Zwłaszcza drużyny włoskie są uzależnione od dochodów z transmisji: AC Milan, Inter lub Juventus uzyskują z tego tytułu aż 60 proc. przychodów. W sytuacji gdy stacje telewizyjne ostro naciskają na obniżenie stawek, jest to zarzewie kłopotów finansowych drużyn z Serie A.
W Hiszpanii sygnał do naprawy finansów dała FC Barcelona. Po fatalnym dla katalońskiego klubu sezonie posadę prezesa w 2003 r. stracił wszechwładny Joan Gaspart. Audyt wykazał 164 mln euro rocznego deficytu w budżecie drużyny i aż 294 mln euro długów. Obecnie nowy prezes Joan Laporta dwoi się i troi, by zwiększyć dochody klubu. Poszukuje m.in. sponsora, który zapłaciłby 18-19 mln euro rocznie za umieszczenie swoich reklam na koszulkach graczy Barcy - jednego z ostatnich klubów, który unikał takiej formy zarobkowania.
Niektóre kluby, takie jak francuski Auxerre, Ajax Amsterdam lub norweski Rosenborg, znalazły własną receptę na stabilność finansową, specjalizując się w wychowywaniu piłkarskich talentów i ich sprzedaży. Ciężko wówczas o spektakularne sukcesy pucharowe, ale na przykład Rosenborg dość regularnie kwalifikuje się do Ligi Mistrzów, a gdy wartość rynkowa jego wychowanków wzrośnie, inkasuje spore pieniądze za ich transfery. Na przykład w 2000 r. z Rosenborga do Valencii odszedł za rekordowe 9,4 mln euro John Carew.
Futbol amerykański?
Rewolucji w finansach europejskich klubów może dokonać nowy właściciel Manchesteru United. Malcolm Glazer pokazał, że wie, jak w sporcie zarabiać pieniądze. Drużyna futbolu amerykańskiego Tampa Bay Buccaneers, którą w 1995 r. kupił za 192 mln USD, dziś jest warta 800 mln USD. Zresztą Amerykanie do perfekcji opanowali ogranizację sportowego show: w 2004 r. aż 31 z 32 drużyn Narodowej Ligi Futbolu (NFL) osiągnęło zysk operacyjny.
Amerykańską receptę na sukces Glazer z marszu próbuje zastosować w MU. Po skupieniu ponad 90 proc. akcji klubu ogłosił, że bilety na mecze "Czerwonych Diabłów" w ciągu pięciu lat mają podrożeć o 54 proc., drużyna co roku będzie grała płatny pokazowy mecz w Tampie, rodzinnym mieście Glazera, klub ma zarabiać na transmisjach o 13 proc. więcej, zwiększyć wpływy ze sprzedaży reklam, gadżetów itp. o 76 proc. Wszystko po to, by do 2010 r. Manchester United osiągnął prawie 370 mln euro rocznych przychodów, czyli o ponad 100 mln euro więcej niż obecnie. Amerykanin chce też skończyć z drenującymi kasę klubu megatransferami. Dlatego zamierza ustalić z bankami kredytującymi MU roczny limit wydatków, jakie klub może ponieść na zakup graczy. W ciągu najbliższych pięciu lat MU mógłby przeznaczać na ten cel rocznie 37,5 mln euro (nie licząc wpływów ze sprzedaży własnych zawodników), czyli mniej, niż kosztował go sam tylko Wayne Rooney (około 40,5 mln euro).
Jeśli Glazerowi uda się przerobić najsłynniejszy klub piłkarski świata w superdochodową firmę, za jego przykładem mogą podążyć właściciele innych europejskich drużyn. Jeśli nie, "bogaci bankruci" europejskiej piłki bez wątpienia znajdą nowych hojnych darczyńców, łożących na kluby miliony euro bez nadziei na ich odzyskanie. Przedstawienie musi przecież trwać.
Więcej możesz przeczytać w 25/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.