Obecny kryzys może tchnąć nowe życie w obumierającą Unię Europejską
Unia Europejska przeżywa największy kryzys w swojej historii. Jest to jednak kryzys twórczy, ożywczy. Znaleźliśmy się w punkcie zero, od którego można zacząć nowe życie Europy, o jakiej Polacy marzyli przez tyle lat. Wolnej, demokratycznej, nowoczesnej, w której każdy może pracować, gdzie chce, i gdzie chce mieszkać. Myśleć i mówić, co chce, bez obawy, że narazi się ideologom poprawności politycznej, zwolennikom małżeństw homoseksualnych i przeciwnikom USA.
Pisk Belki
Horst Koehler, prezydent RFN, nie podpisze ratyfikacji traktatu konstytucyjnego, dopóki Federalny Trybunał Konstytucyjny nie rozpatrzy skargi chadeckiego posła Petera Gauweilera, którego zdaniem, nadrzędność traktatu nad niemiecką ustawą zasadniczą jest sprzeczna z konstytucją. Gauweiler domaga się też prawa do przeprowadzenia w RFN referendum. Gdyby się odbyło dziś, za głosowałoby 42 proc., przeciwko - 44 proc.
I tak jest wszędzie, gdzie jeszcze nie było referendum. Nic dziwnego, że na brukselskim szczycie postanowiono odłożyć dalszą ratyfikację na półkę, aby oszczędzić sobie wstydu.
Żaden europejski rząd nie może już ręczyć za swoich obywateli. Ani niemiecki, ani duński, ani tym bardziej brytyjski.
Z wyjątkiem naszego premiera, który upiera się przy referendum w październiku, ale my wiemy, że chodzi o sprawy wewnątrzpolityczne i dlatego jego głos rozległ się w Brukseli jak pisk myszy.
Drogi elit i społeczeństw rozeszły się. Obywatele Europy nie są stadem bezwolnych owieczek, godzących się na wszystko, co zgotują im politycy i brukselscy eurokraci. Nie zgodzą się na utworzenie "europejskiego państwa narodowego", na zaczadzenie ideą "patriotyzmu konstytucyjnego" i wiele innych pomysłów nie mających nic wspólnego z europejską rzeczywistością.
Fiasko konstytucji europejskiej dowodzi, że obywatele unii nie utracili instynktu zachowawczego, że choć późno, to jednak się zorientowali, że oto odbiera im się prawo do samostanowienia, do obrony narodowych interesów i do współdecydowania o losach Europy. Wbrew założeniom twórców konstytucji europejskiej, dokument zamiast osłabić instynkt narodowy, ożywił poczucie narodowej godności, a w niektórych krajach przyczynił się nawet do wzrostu nastrojów nacjonalistycznych. Tak było w wypadku Holandii.
Adam Rotfeld, szef polskiej dyplomacji, zauważył, że ta konstytucja wcale nie jest konstytucją, nie jest nawet traktatem konstytucyjnym. Gdyby dokument nazwano traktatem europejskim, zostałby przyjęty bez większych perturbacji, tak jak inne traktaty. Skoro wszystko jest tylko kwestią nomenklatury, czyli oszustwa pojęciowego, dobrze się stało, że akurat ten traktat nazwano konstytucją, bo mógłby niezauważenie doprowadzić do powstania nowego tworu w niczym nie przypominającego unii, a więc dobrowolnej wspólnoty państw. Obudzilibyśmy się w imperium europejskim sterowanym przez armię 400 tys. urzędników rozlokowanych w Brukseli i państwach członkowskich, czuwających nad wspólną polityką podatkową, socjalną, zagraniczną i obronną. Wszystko zostałoby ponumerowane - ludzie, krowy, jaskółki i klozety.
Nowy imperializm urzędniczy, w którym uczestniczą i z którego czerpią korzyści polityczne aktualne ekipy, istnieje od dawna i ma się dobrze. Trzeba było awantury o konstytucję, francuskiego non, by wyszły na jaw jego mechanizmy - te, które rozumiemy, i te, które pozostaną zagadką. Jak u Orwella.
Zachodnia prasa nie pozostawia wątpliwości - konstytucja europejska jest zła, a poczynania eurokratów - szkodliwe. Lewicowy "Der Spiegel" druzgocąco ocenił działalność Komisji Europejskiej, wskazując najbardziej skrajne przykłady samowoli urzędników oraz skutki ich radosnej twórczości na polu paragrafów, dyrektyw i wskazań. "Lud przemówił, eurokraci reprezentowani przez trzy wielkie instytucje unijne trzęśli się i szczękali zębami, jak gdyby zostali zmieceni przez wielką falę powodziową" - napisał "Der Spiegel". 29 maja brukselski moloch zatrząsł się w posadach.
Boris Johnson, brytyjski członek Izby Gmin, wyliczył na łamach "The Daily Telegraph", czego Europa na pewno nie potrzebuje: kwalifikowanej większości przy podejmowaniu decyzji niszczącej demokratyczne procesy w poszczególnych krajach, wspólnej polityki obronnej i zagranicznej w sytuacji kiedy 16 z 25 krajów po cichu albo otwarcie nie zgadza się z francusko-niemiecką linią, na przykład w sprawie wojny w Iraku, armii europejskiej albo europejskiego ministra spraw zagranicznych z europejskimi ambasadami na całym świeciej. Nie potrzebujemy wszystkiego, co zawiera konstytucja, nie potrzebujemy konstytucji.
Okazuje się, na co także zwraca uwagę "Der Spiegel", że brukselski zapał do regulowania wszystkiego w krajach unii w zasadzie nie podlega żadnej kontroli. Parlament Europejski nie jest do tego zdolny. Zatem kontrolę powinny sprawować parlamenty krajowe, którym konstytucja właśnie miała odebrać większość uprawnień, przekazując je Brukseli. Możliwości Parlamentu Europejskiego widać na przykładzie problemów, którymi się zajmuje. Oto na porządku dziennym staje "nowy impuls dla młodzieży europejskiej" albo "jak lepiej poznać i zrozumieć młodzież". Albo sprawa wybuchu zagadkowej choroby w Portugalii. Są to plany naprawy świata wzięte z księżyca.
Rzekoma solidarność
Najzłośliwiej o eurokratach, o konstytucji i o rzekomej solidarności europejskiej pisze brytyjska prasa. Jedna z gazet opublikowała rysunek, na którym szyper cumującego kutra mówi do pracownika portu: wyłowiłem z kanału Francuza, ale zaczęliśmy dyskutować o dopłatach dla rolnictwa i wyrzuciłem go za burtę. Zdaniem Brytyjczyków, konstytucja europejska zmniejsza szanse na rozwój gospodarczy Unii Europejskiej i wzrost jej konkurencyjności na światowym rynku. Wolny rynek, ograniczenie opiekuńczości socjalnej i ingerencji państwa w gospodarkę są, ich zdaniem, niezbędnym warunkiem postępu. Dla Francuzów wręcz przeciwnie. W myśl powiedzenia "po nas choćby potop" są gotowi pójść na dno, byleby nie musieli więcej pracować i mniej się bogacić. I być może należy Francuzów zostawić z tą ich socjalistyczno-gaullistowską ideologią, bo innej nie zaznali. Jedno jest pewne - nie będą w stanie sami się z tej topieli wyciągnąć za włosy. Nie pomoże im w tym nawet wiara, że są wielkim narodem.
Unia Europejska wraz z całym aparatem władzy nie jest zdolna w krótkim czasie wystawić armii do obrony własnych granic. Traci czas na propagandową walkę z Microsoftem i Boeingiem, lewactwo intelektualne z Danielem Cohn-Benditem i lewactwo instytucjonalne, zmaga się z największym europejskim wrogiem - Stanami Zjednoczonymi - bez widoków na zwycięstwo. Podczas gdy walą się budżety i spada liczba miejsc pracy, parlamenty w europejskich stolicach bezmyślnie zatwierdzają receptury wiedeńskiego sznycla i zasady budowania kolejek linowych na terenach nizinnych. Konstytucja europejska mogłaby im odebrać nawet te kompetencje.
Ostatnie wydarzenia pokazały, jak krucha jest jedność krajów UE, ich poczucie solidarności i gotowość do wzajemnej pomocy. Ukoronowaniem narodowych egoizmów jest spór o unijny budżet. I nie jest on wywołany kryzysem konstytucji, za każdym razem, kiedy dochodzi do uchwalania budżetu, walka jest bezwzględna. Tym razem chodzi o brytyjski rabat i finansowanie francuskiego rolnictwa. My chcielibyśmy, żeby nasze rolnictwo było finansowane w tym samym stopniu co francuskie, i jest to zrozumiałe. Jeśli jednak myślimy o przyszłości wspólnej Europy, to znacznie rozsądniejsze wydaje się stanowisko brytyjskie. Argument Londynu, że jeśli każdy kraj będzie sam odpowiedzialny za rozwój własnego rolnictwa, budżet unii będzie można zmniejszyć o połowę i nie będzie potrzeby utrzymywania brytyjskiego rabatu. Mimo tego rabatu Wielka Brytania jest jednym z największych płatników netto do unijnego budżetu, podczas gdy kraje o zbliżonym lub wyższym poziomie PKB per capita (Luksemburg, Dania, czy Szwecja) łożą mniej do wspólnej kasy.
Unia wymaga reform, które wyprowadzą ją z gospodarczego i społecznego marazmu. Fiasko konstytucji może ułatwić reformy. Wielka Brytania przejmuje od 1 lipca prezydenturę w unii. Celem Londynu jest powrót do ideałów, które legły u podstaw idei Unii Europejskiej, głównie czterech podstawowych swobód: wolności przepływu dóbr, ludzi, usług i kapitału. Z takich reform skorzystamy przede wszystkim my, już korzystamy, pracując bez przeszkód w Wielkiej Brytanii. "Powinniśmy mieć pozytywną wizję Europy, zbudowanej na stałej wymianie ludzi i języków, kultury i idei. Aż stworzymy szeroką, swobodną, szlachetną Europę" - napisał Boris Johnson. Pozostaje tylko się podpisać pod taką ideą Europy.
Więcej możesz przeczytać w 25/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.