Kolejnych prezydentów będziemy wybierać tylko spośród tych, którzy do takiej kariery czują wyraźne obrzydzenie
Polacy, uważajcie w najbliższych dniach na stopy. Zwłaszcza jeśli ktoś ma odciski. Przewidywany jest bowiem gigantyczny wysyp kamieni, które będą się staczać ludziom z serca na wieść, że Włodzimierz Cimoszewicz jednak kandyduje na prezydenta. A wiadomo - co z serca, to na nogi. Proponuję zebrać te kamienie i usypać z nich na krakowskich Błoniach kopiec Cimoszewicza. Z pewnością przewyższy on kopiec Piłsudskiego, a może nawet Kościuszki. Natomiast kamienie szlachetne, utoczone z serc czystych i żarliwych, brylanty z piersi Kwaśniewskiego, rubiny, które wyrwą się Czarzastemu, albo pierwszej czystości szmaragdy z Janika będzie można przeznaczyć - w polskim geście dobrej woli i solidarności - na wsparcie dla budżetu Unii Europejskiej i zasiłki dla francuskich rolników.
Podobno Cimoszewicz jest zasypywany listami od szerokich rzesz społeczeństwa błagającego go, aby kandydował. Proste gospodynie domowe, po wypastowaniu podłóg, zrobieniu przepierki, umyciu okien i obejrzeniu serialu "Plebania", siadają pod lampą i długo w noc piszą listy do Cimoszewicza. To samo robią chłopi po wieczornym udoju. Hutnicy organizują masówki i podejmują rezolucje. Górnicy ogłaszają czyn produkcyjny. Zwykli, szarzy działacze prowincjonalni lewicy grożą głodówką w kościołach, jeśli Cimoszewicz uchyli się od kandydowania. Także z zagranicy płyną słowa zachęty. Eskimosi przysłali depeszę z wyrazami szacunku i przepis na jajecznicę z pingwina na tranie. Odkopana w Egipcie mumia faraona Hemhoreba z pierwszej dynastii zaraz po odwinięciu z bandaży zapytała: czy Włodek kandyduje? Jak się dowiedziała, że nie podjął jeszcze decyzji, kazała się zabandażować z powrotem.
To jest zupełnie jak kryminał. Suspens. Dreszczowiec. Napięcie rośnie. Trudno wytrzymać. Jeśli szczękają wam zęby, drżą łydki i zlewacie się zimnym potem, nie mogąc się doczekać tego fundamentalnego dla Polski i jej losów rozstrzygnięcia, mam dla was pocieszenie. Nie denerwujcie się, będzie kandydował. Nikt w końcu nie może się oprzeć powszechnej woli narodu, wyrażanej w błagalnych listach. Polska zostanie uratowana, a Jerzy Szmajdziński, dotychczasowy kandydat SLD, przeznaczony na odstrzał ze względu na podobieństwo do Johna F. Kennedy'ego.
Mam wrażenie, że jesteśmy świadkami tworzenia się nowego politycznego obyczaju. Przed następnymi wyborami prezydenckimi, za lat pięć, o prezydenturę będą się ubiegać wyłącznie politycy, którzy nie chcą kandydować. Cała kampania wyborcza będzie polegała na przekonywaniu ich, żeby zmienili zdanie, nie zostawiali nas, wyborców, na pastwę i okazali trochę łaskawości. Niekandydaci będą podróżowali po kraju, wszędzie witani na kolanach przez miejscową ludność w odświętnych strojach pieśnią "Przed Twe oblicze zanosim błaganie, Ojczyznę naszą racz ratować, Panie".
Jest to świetny wynalazek, bo zamiast - jak dotychczas - w sposób banalny wybierać prezydenta spośród tych, którzy chcą być prezydentem, wybierzemy sobie głowę państwa spośród tych, którzy nie tylko nie chcą nią zostać, ale nawet czują do takiej kariery wyraźne obrzydzenie.
Na razie Cimoszewicz, który nie chce, będzie rywalizował z całym mnóstwem tych, którzy chcą, choć nie powinni. Ponieważ nad Polską ciąży jakieś fatum, nie jest wykluczone, że w drugiej turze będziemy mieli wybór między Szyszkowską a Tymińskim. I jakkolwiek byśmy zadecydowali, na liście najgłupszych narodów Europy wyprzedzimy ostatecznie Białorusinów. Będziemy sobie mogli na kopcu Cimoszewicza postawić obelisk ku czci własnej z napisem "Narodowi Naród".
Prawdziwy horror to dalsze losy referendum konstytucyjnego. Miało być razem z wyborami, żeby było taniej. Teraz, kiedy może być darmo, bo traktat został zamordowany przez Francuzów i przebity osinowym kołkiem przez Holendrów, grupa oszołomów, którym Europa popsuła plany wyborcze, usiłuje za wszelką cenę doprowadzić do ratyfikacji. Jeśli nie w referendum, to w Sejmie. Najprościej będzie powierzyć ratyfikację Róży Thun, która też mogłaby kandydować, bo od przybytku głowa nie boli. Zwolennicy tego traktatu i jego ratyfikacji wyróżniają się rozumem i przenikliwością, a także rozumieniem problemów europejskich. Na własne uszy słyszałem, jak szef Pedecji Władysław Frasyniuk przypisał załamanie szczytu UE w Brukseli politykom polskiej prawicy, ze szczególnym uwzględnieniem Jana Rokity. Wedle przywódcy partii polskich intelektualistów, Zachód nasłuchuje, co mówi się w Polsce, i dlatego odrzucił budżet dla nas korzystny. Frasyniuk też powinien kandydować, zwłaszcza gdyby nie chciał.
Więcej możesz przeczytać w 25/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.