Live 8 ma uratować nie głodujących, lecz zubożałych, łysiejących i wyklaskiwanych gwiazdorów rocka
Czy można plastrem wyleczyć plagi trawiące kraje Trzeciego Świata? Zachodni show-biznes twierdzi, że można. I takie właśnie quasi-lekarstwo aplikuje tym krajom - raz na dwadzieścia lat. Najpierw ten show-biznes wykreował jednak wizję współczesnej apokalipsy. Oczywiście opartą na faktach: oto w samej tylko Afryce 17 mln ludzi zmarło dotąd na AIDS, rocznie na tę i inne choroby (malaria i gruźlica) umiera 6 mln., a 8-10 mln zgonów rocznie jest skutkiem skrajnej nędzy. Do tego setki tysięcy giną lub są mordowane w mnożących się wojnach plemiennych, czystkach etnicznych, konfliktach religijnych, politycznych bądź dla przyjemności rozmaitych kacyków, co nie jest objęte żadnymi statystykami. Gwiazdy show-biznesu stwierdziły, że rozwiążą problemy, których nie potrafią rozwiązać politycy. Rozwiążą je przy pomocy muzyki. W 1985 r. zorganizowali pierwszą tego typu akcję - Live Aid, w 2005 r. przygotowują następną, o wiele większą - Live 8.
Akcja ratowania spadających gwiazd
Wielki koncert charytatywny Live Aid, rozgrywający się równolegle na londyńskim stadionie Wembley i stadionie JFK w Filadelfii, miał przynieść pomoc 30 mln ginących z głodu Etiopczyków. Choć obejrzało go półtora miliarda widzów, a z biletów, donacji i praw do satelitarnej transmisji zebrano 245 mln dolarów, jakby nie liczyć, wypadło ledwie 8 dolarów i kilka centów na głodującego. Prawdziwymi beneficjantami imprezy było kilka przechodzonych gwiazd rocka, których kariery na chwilę zajaśniały nowym blaskiem. Dla niektórych wykonawców Live Aid stał się trampoliną do światowego sukcesu, by wspomnieć Stinga czy U2. Spiritus movens owej imprezy, dublińczyk Bob Geldof z podupadającego zespołu The Boomtown Rats, otrzymał tytuł szlachecki i z dnia na dzień z przeciętnego rockmana stał się globalną celebrity. I tylko kilku niepokornych, wiernych punkrockowemu etosowi wykonawców, jak Chumbawamba, śpiewając, że "fotografie głodujących dzieci doskonale sprzedają płyty", bezlitośnie wyszydzało całą tę charytatywną gigantomanię. Wytykali hipokryzję choćby łkającemu na zawołanie Eltonowi Johnowi, który w swej legendarnej rozrzutności potrafił kupić kwiaty za 300 tys. funtów.
O nowej superfecie Live 8, zaplanowanej na 2 lipca 2005 r., z ironią napisał Peter Hitchens na łamach "The Mail": "I znowu głodne, sterroryzowane dzieci Afryki łączą się w wysiłku, by pomóc innym. Znowu pojawią się na ekranach naszych telewizorów, by ratować spadającą popularność tej potrzebującej, zubożałej grupy łysiejących, wyklaskiwanych gwiazd rocka, które wciąż marzą o tłumach, jakie kiedyś ich słuchały".
Podatek na Afrykę
Live Aid przeszedł do historii jako największa impreza rockowa wszech czasów. Jednak z praktycznego punktu widzenia był totalną klęską. Część pieniędzy rozpłynęła się, a przez jakąś niepojętą uprzejmość nikt nie wytknął panującemu wówczas w Etiopii marksistowskiemu dyktatorowi pułkownikowi Haile`emu Mengistu, że klęska głodu była nie tylko efektem długoletniej suszy, lecz w dużej mierze efektem jego katastrofalnej polityki rolnej. Po dwudziestu latach Afrykanie żyją w jeszcze większej nędzy niż w epoce Live Aid. To ponure "odkrycie" niezmordowanego Geldofa, który postanowił powrócić z medialnego niebytu i pańskim okiem rzucić na Afrykę (co usłużnie uwiecznione zostało na taśmie filmowej w formie emitowanego przez BBC 1 serialu Johna Maguire`a o skromnym tytule "Geldof in Africa"), okazało się impulsem, by sprokurować kolejny plaster na afrykańską gangrenę. Tym razem na nieporównanie większą skalę. Organizatorzy Live 8 postawili sobie cel o wiele bardziej ambitny niż 20 lat wcześniej: chcą sięgnąć do kieszeni nie tylko dobrowolnych darczyńców, ale wszystkich podatników, głównie eurolandu. O tym zresztą, aby wszystko było jasne, zdecydują nie gwiazdy rocka, popu czy hip-hopu, lecz przywódcy ośmiu najpotężniejszych gospodarek świata, którzy 6-8 lipca będą obradować na szczycie G8 w Gleneagles w Szkocji. Koncerty 2 lipca w Londynie, Filadelfii, Berlinie, Paryżu, Rzymie, Toronto, Tokio i Johannesburgu mają tylko wywrzeć na nich presję, by spełnili swe obietnice. Czyli by umorzyli bezwarunkowo długi najbiedniejszych krajów (co już właśnie uczyniono wobec 18 z przewidzianych 27 państw), do 2015 r. zwiększyli pomoc dla Afryki o 50 mld dolarów rocznie i zaczęli stopniowo znosić bariery celne na import bawełny, cukru, owoców i produktów rolnych, które dotąd starannie odgradzały tanią afrykańską żywność od rynków krajów Unii Europejskiej.
Fajerwerki hipokryzji
Live Aid był w jakimś sensie efektem młodzieńczego idealizmu i wiary, że muzyka może uczynić nasz świat przyjaźniejszym miejscem do życia. Dlatego budził autentyczną sympatię. Live 8 robią ci sami ludzie: niestrudzony Geldof, Midge Ure - za młodu wokalista grupy Ultravox - oraz promotor koncertowy Harvey Goldsmith. Wspiera ich wszechobecny Bono, którego zaangażowanie w światową politykę może się równać tylko z jego próżnością i ego wielkości Syberii. Ale to już nie jest epoka niewinności, lecz rzeczywistość cynicznie kalkulowanych, zorientowanych na medialną oprawę wydarzeń, promujących tak celebrities, jak doskonale zorganizowane agresywne ruchy rozmaitych ekoterrorystów czy antyglobalistów.
Dziś nie ma znaczenia, że na jednej scenie w londyńskim Hyde Parku spotkają się gwiazdy z tak różnych epok i nurtów muzycznych jak Paul McCartney, U2, Coldplay, Scissor Sisters, Keane, Mariah Carey, R.E.M., Madonna czy Snoop Dogg. Nie ma też znaczenia, że specjalnie na tę okazję reaktywowany zostanie Pink Floyd. I nawet nie chodzi o to, czy jakaś część wykonawców bierze udział w tej fecie tylko dlatego, że dobrze im to zrobi na przywiędłą cerę. Mamy do czynienia z jednym wielkim fajerwerkiem hipokryzji. Geldof w imieniu powołanej w ubiegłym roku przez Tony`ego Blaira Commission for Africa występuje w roli maskotki premiera Wielkiej Brytanii i jego ministra skarbu Gordona Browna. Jednym z haseł niedawnej kampanii wyborczej uczynili oni chwytliwe i przemawiające do instynktu społecznikowskiego Brytyjczyków słowa: "Make Poverty History". I wygrali. To, co mają sprawić koncerty z 2 lipca, praktycznie już zostało ustalone w zaciszu gabinetów. A całe gadanie o skuteczności presji muzyków na polityków jest czystą propagandą, z gatunku "partia z ludem". Tu chodzi raczej o ratowanie lecących na łeb, na szyję kursów akcji skompromitowanej europejskiej klasy politycznej pokolenia Chiraców, Schroederów i Berlusconich. Stąd ta nagła - inspirowana światłym przykładem Blaira - troska o Afrykę, za którą zresztą podatnicy ich krajów będą płacić przez długie lata.
Czekoladki dla pogorzelców
Dwie rzeczy w medialnej propagandzie Live 8 są objęte milczeniem. Pierwsza to skrajna nieodpowiedzialność Geldofa, któremu zamarzył się wielki desant aktywistów z całej Europy do Londynu. Byłby on repliką słynnej ewakuacji z Dunkierki przez kanał La Manche brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego. Zamarzyło mu się też, by po koncercie w Hyde Parku zorganizować Długi Marsz po Sprawiedliwość, z Londynu do Edynburga, w sile co najmniej miliona ludzi. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, aby zamiast wpadać w euforię, żarliwie się modlić, by nie doszło do tragedii. Zważywszy na nieuchronną obecność wszelkiego rodzaju antyglobalistycznych zadymiarzy w tym tłumie, można być pewnym, że nie przepuszczą oni okazji, by zwrócić na siebie uwagę. A jakim to będzie kataklizmem dla samej stolicy Szkocji, liczącej 430 tys. mieszkańców, z których wielu żyje z turystyki, nie warto mówić. Nawet królowa Elżbieta II w związku z Live 8 zrezygnowała z wakacji w zamku Holyrood.
Co najważniejsze, wątpliwa jest skuteczność Live 8 w takiej formie, w jakiej jest forsowana. Przypomina o tym sceptycyzm Waszyngtonu. Można zakrzyczeć rodzimych trzeźwogłowych szyderców, można ignorować wyniki ankiety przeprowadzonej przez "The Daily Telegraph", według której 83 proc. Brytyjczyków uważa, że pieniądze z tej akcji zostaną zmarnowane. Nie da się jednak zakrzyczeć George`a W. Busha - najważniejszego gościa na szkockim szczycie - którego kraj, choć łoży o wiele więcej na pomoc dla Trzeciego Świata niż Wielka Brytania, jest wierny myśli ekonomicznej wielkich, a w ojczyźnie jakby zapomnianych Szkotów: Adama Smitha i Davida Hume`a. Z ich nauki wynika prosty wniosek: za pieniądze jednego kraju nie zbuduje się dobrobytu innego kraju.
Ekstatyczne porównania obecnych poczynań Europy pod batutą Blaira, Browna i Geldofa do Planu Marshalla są horrendalną bzdurą. Planem Marshalla były objęte kraje, które przed II wojną światową były największymi gospodarkami światowymi. Tu mamy do czynienia z państwami zacofanymi, trawionymi korupcją i wojnami - efektywnymi jedynie w produkowaniu rozmaitych Idi Aminów, Bokassów, Mengistów, Mobutów i Mugabów. Można im pomóc, znosząc bariery celne na ich produkty, ale nie pompując w nie pieniądze, które zwykle idą na zbrojenia i utrzymanie dworów afrykańskich kacyków, a w znacznej części wracają na prywatne konta w Szwajcarii. Jak powiedział w wywiadzie dla "The Guardian" John O`Shea, prezydent międzynarodowej organizacji charytatywnej Goal: "[Live 8] nie zauważa konieczności poskromienia afrykańskich skorumpowanych reżimów, wysłania sił pokojowych ONZ do Darfuru, Konga i północnej Ugandy. Gdy szaleje pożar, potrzebny jest ktoś, kto by go gasił, a nie rozdawał pogorzelcom czekoladki".
Więcej możesz przeczytać w 25/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.