Iran wybiera chińską drogę reform
Gdy Irańczycy biorą udział w niby-wyborach prezydenckich, świat próbuje rozbroić bombę ajatollahów, którzy z jej pomocą chcą nie dopuścić do demokratyzacji kraju. ONZ właśnie oskarżyła Teheran o oszukiwanie społeczności międzynarodowej w kwestii programu nuklearnego. Iran oficjalnie oświadczył, że zaprzestał nad nim prac w 1993 r. Tymczasem inspektorzy ONZ odkryli, że irańscy naukowcy jeszcze 5 lat później eksperymentowali z plutonem.
Masło zamiast bomby
Do tej pory Teheran zaprzeczał wszelkim sugestiom, że irański program atomowy ma prowadzić do zbudowania bomby jądrowej. "To bardzo możliwe, że prowadziliśmy prace nad plutonem po oficjalnym wycofaniu się z programu atomowego" - przyznał były prezydent Akbar Haszemi Rafsandżani. Ten 70-letni pragmatyk, który jest faworytem obecnych wyborów prezydenckich, daje Zachodowi pewną nadzieję na demokratyczne przemiany w tym kraju. "Irańskie elity są podzielone między twardogłowych, którzy kwestie bezpieczeństwa stawiają na pierwszym miejscu, oraz pragmatyków skłonnych do rezygnacji z programu nuklearnego w zamian za pomoc w naprawianiu gospodarki. Trzeba tylko przekonać Teheran, by wybrał masło zamiast bomby" - twierdzą Kenneth Pollack i Ray Takeyh w "Foreign Affairs".
Wybory prezydenckie (drugą rundę zaplanowano na 24 czerwca) nie sprawią, że do władzy w Iranie natychmiast dojdą zwolennicy przyjaźni z Zachodem. Wybory to nic innego jak demokratyczna przykrywka dla autorytarnych rządów Rady Strażników, na której czele stoi ajatollah Ali Chamenei, następca Chomeiniego. Szyicki teokrata organizuje bezpośrednie wybory prezydenckie i parlamentarne, by uwiarygodnić swe rządy. Te elekcje nic nie znaczą - kandydaci do parlamentu (medżlis) oraz na prezydenta na kandydowanie muszą mieć pozwolenie rady, co pozwala wykluczyć osoby mogące doprowadzić do zmian. Wśród ponad tysiąca kandydatów chcących wziąć udział w wyborach prezydenckich znajdowało się kilkanaście kobiet - sytuacja niezwykła w ortodoksyjnym kraju islamskim. Do pierwszej rundy rada zakwalifikowała jednak tylko siedmiu mężczyzn.
Irańczycy dali się nabrać w 1997 r., gdy w wyborach prezydenckich wystartował Mohammad Chatami, obiecując szybkie reformy. Wtedy i cztery lata później zmiótł politycznych rywali, zdobywając 80 proc. głosów. Chatami nie zdołał jednak przełamać niechęci Rady Strażników do zmian. Nic nie zrobił, gdy latem 1999 r. i 2003 r. studenci zostali brutalnie spacyfikowani przez policję podczas protestów ulicznych przeciwko brakowi reform.
Odstraszanie szatana
Nikt nie spodziewa się cudu podczas wyborów. Faworyt Rafsandżani to stary lis irańskiej polityki, który jako prezydent w latach 1989-1997 nie zmienił w kraju właściwie nic. Jego niespodziewany rywal w drugiej turze Mahmud Ahmadinejad, twardogłowy burmistrz Teheranu może co najwyżej umacniać teokratyczny reżim.
Irańczycy, którzy obalali wspierany przez "wielkiego szatana" reżim szacha w 1979 r., dziś mają dość rewolucji. Są pogrążeni w apatii, nie widzą szans na wyrwanie się ich kraju ze stagnacji. Dlatego tak ważną rolę mają tam do odegrania USA oraz kraje UE, angażujące się w negocjacje z Teheranem - podkreśla dla "Wprost" Judith Kipper, dyrektor Centrum Bliskiego Wschodu w waszyngtońskiej Radzie Stosunków Międzynarodowych. Świat nie może sobie pozwolić na pozostawienie Iranu własnemu losowi - to najludniejsze państwo w regionie. Iran ma 11 proc. globalnych rezerw ropy naftowej, jest drugim na świecie producentem gazu naturalnego.
Rozwiązanie kwestii Iranu to dla Ameryki sprawa prestiżu - Teheran jest symbolem fiaska polityki Waszyngtonu na Bliskim Wschodzie i w rejonie Zatoki Perskiej. Popierany przez USA reżim sprowokował wybuch szyickiej rewolucji ajatollaha Chomeiniego w 1979 r. i pogrążył Iran w odmęcie teokratycznej dyktatury. Wspólne działanie z Białym Domem jest dla Brukseli szansą odbudowania więzi transatlantyckiej nadwerężonej po sporze o wojnę w Iraku.
- USA cieszą się wśród Irańczyków dużym poważaniem, to dla nich kraj sukcesu, gdzie wygodnie żyje się wielu ich rodakom. Działania Ameryki, wspierane przez pokojowo nastawioną UE, są w stanie doprowadzić do demokratycznych przemian w Iranie - uważa Fariba Adelkhah z paryskiego Centrum Studiów i Badań Międzynarodowych.
Kością niezgody między Teheranem a Waszyngtonem i Brukselą jest irański program atomowy. Rada Strażników marzy o broni jądrowej, uważając ją za jedyny skuteczny straszak na "wielkiego szatana", zniechęcający go przed próbami demokratyzacji Iranu. Iran chce dorównać sąsiedniemu Pakistanowi, który dysponuje technologią jądrową. - Dla mieszkańców Iranu posiadanie bomby atomowej to kwestia dumy i prestiżu. Bronią programu nuklearnego niczym niepodległości - mówi Adelkhah.
Kontrrewolucja małych kroków
Twarde działanie Waszyngtonu w Bagdadzie przywodzi Irańczykom na myśl rok 1953, gdy USA wsparły przewrót wojskowy, doprowadzając do objęcia władzy w Iranie przez szacha Mohammada Rezę Pahlawiego. Ten okres, gdy szach zamieniał kraj w świeckie, prozachodnie państwo, zaowocował rewolucją Chomeiniego. - Nie da się zaprowadzić demokracji w Iranie za pomocą wojska. Trzeba wspierać pozarządowe organizacje, stosować bodźce gospodarcze, przyjąć metodę małych kroczków, pilnując tylko, by każdy prowadził we właściwym kierunku - uważa Kipper. - Moi rodacy nie pozwolą, by ktoś za nich zmienił ich system władzy, są zbyt dumni - mówi "Wprost" prof. Ali Sheikholeslami z Uniwersytetu Oksfordzkiego, Irańczyk od 45 lat żyjący w Europie i USA. - Pod wpływem Europy sami ogłosiliśmy w 1906 r. pierwszą konstytucję na Bliskim Wschodzie. Teraz przejdziemy na demokrację. Rada Strażników sama się rozpadnie, jak rozpadł się komunizm w Europie Wschodniej - twierdzi.
USA i UE w zamian za reformy mogą obiecać pomoc w przyjęciu Iranu do Światowej Organizacji Handlu i udzielić wsparcia ekonomicznego. Wykupić pokój i stopniowe zmiany. Teheran sam nie uzdrowi gospodarki. By dać pracę 10 mln bezrobotnych, trzeba tam inwestować 18 mld dolarów rocznie. Rafsandżaniego porównuje się do Denga Xiaopinga. Gdy ten chiński przywódca doszedł do władzy, nie dokonał przełomu politycznego, ale ożywił gospodarkę. Irańczycy liczą przynajmniej na to i dlatego Rafsandżani ma szansę wygrać.
Więcej możesz przeczytać w 25/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.