Czy Polacy wybrali wygraną?
Głosowanie to instrument i symbol władzy wolnego człowieka, dzięki któremu robi on z siebie głupca, a ze swojego kraju ruinę" - zażartował kiedyś amerykański pisarz i satyryk Ambrose Gwinnet Bierce. Większość Polaków w ostatnich latach robiła z siebie głupców, a z kraju ruinę. Tak jak niegdyś Nowozelandczycy, którzy dopuścili do władzy nieudolnych polityków. Szybki rozwój polskiej gospodarki po upadku komunizmu został wyhamowany od połowy lat 90. przez tchórzy, nieudaczników lub wprost złodziei, którym co cztery lata powierzaliśmy władzę. Z państwa wprowadzającego odważne reformy i poprawiającego byt obywateli Polska przeistoczyła się w państwo śpiocha. Cywilizacyjny Indeks "Wprost" (CIW), który mierzy poziom rozwoju gospodarczego i zamożności oraz jakości życia obywateli, pokazuje, za jakich rządów Polska była na fali, a za jakich dryfowała. Dowodzi też, że od rządów jednak wiele zależy. Podczas gdy my spaliśmy (w latach 1995-2004 Polska w CIW zyskała zaledwie 0,7 pkt), dynamicznie rozwijały się takie kraje, jak: Urugwaj (przyrost o 10,5 pkt), Hiszpania (przyrost o 11,3 pkt), Bułgaria (przyrost o 10,3 pkt), Estonia (przyrost o 7,9 pkt) czy Węgry (przyrost o 7,4 pkt). I nie ma się co porównywać do krajów wysoko rozwiniętych, gdzie wzrost CIW jest niewielki (Wielka Brytania - przyrost o 0,7 pkt - czy Japonia - spadek o 1,5 pkt), bo od nich dzieli nas ogromny cywilizacyjny dystans.
CIW dowodzi, że rację ma większość Polaków uważających (w sierpniowym badaniu CBOS), że Polska nie rozwija się dobrze. Znamienne, że przeciwnego zdania jest - podobnie jak 10 lat temu - tylko czwarta część badanych. Z Cywilizacyjnego Indeksu "Wprost" jasno wynika, że Polska jest obecnie mniej więcej tam, gdzie była w 1995 r. Czy wyborcze zwycięstwo Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości sprawi, że Polska będzie się rozwijać równie dynamicznie jak Hiszpania czy Estonia? Czy nowy rząd zakończy dekadę marazmu, rosnącego fiskalizmu i braku perspektyw mierzonego ponad dwoma milionami Polaków pracujących za granicą? Z deklaracji Donalda Tuska, Jana Rokity oraz Lecha i Jarosława Kaczyńskich wynika, że bliżej im do kwitnącej Nowej Zelandii epoki reformatora Lange'a i jego następców niż do zacofanej Nowej Zelandii z epoki populisty Muldoona.
Nowozelandzki patent
Co można zrobić z państwem, które zajmuje dwie wyspy na końcu świata, ma mniej mieszkańców niż Śląsk, 50 mln owiec i żadnych cennych złóż? Robert Muldoon, premier Nowej Zelandii w latach 70., uznał, że nic, więc skupił się na utrzymaniu status quo - państwa opiekuńczego. Gdy znaczona rosnącą inflacją, bezrobociem i dziurawym budżetem rzeczywistość nie chciała się dopasować do jego planu, konserwatysta (sic!) Muldoon usiłował kontrolować wysokość cen, pensji, inicjował bezsensowne projekty robót publicznych. Mimo to wybrano go na następne dwie kadencje. Dopiero gdy Nowa Zelandia stoczyła się do poziomu najbiedniejszego z tzw. zachodnich państw, jej obywatele odważyli się powierzyć władzę reformatorom. W 1984 r. rząd Davida Lange'a wprowadził "kiwi-reformy" autorstwa ministra finansów Rogera Douglasa, które całkowicie odmieniły kraj. Zniesiono subsydia dla rolników, ograniczono pomoc społeczną, sprywatyzowano państwowe zakłady, obniżono i uproszczono podatki. Dziś Nowa Zelandia jest uznawana za najlepsze na świecie miejsce do prowadzenia biznesu i jedno z najlepszych do życia. Nic dziwnego, że przoduje w Cywilizacyjnym Indeksie "Wprost".
Wielki światowy wyścig
Około 30-40 proc. Polaków deklarowało, że nie weźmie udziału w niedzielnych wyborach, czyli nie przyłoży się do powtórzenia nad Wisłą nowozelandzkiego, jakże udanego eksperymentu. Dlaczego? Bo ostatnie rządy SLD, a wcześniej AWS sprawiły, że Polacy stracili zaufanie do państwa, polityków, stracili wiarę w to, że ich głos coś znaczy. Cywilizacyjny Indeks "Wprost" dowodzi tymczasem, że głosując, współdecydujemy, czy będziemy pędzić do przodu jak Nowozelandczycy, Australijczycy, Irlandczycy, Chilijczycy, Estończycy bądź Słowacy, czy tylko dreptać - jak Rumuni, Turcy bądź Wenezuelczycy. W wyborach nie chodzi tylko o polską politykę, a wręcz o nią chodzi najmniej. Wybór rządu i prezydenta to swoista selekcja trenerów, którzy przygotują nas do zaciętej rywalizacji z najlepszymi na świecie.
Słowacy w 1998 r. uznali, że mają dość równości w biedzie, gwarantowanej przez populistę Vladimira Meciara. Koalicja pod wodzą premiera Mikulasa Dzurindy, która zdobyła władzę, wprowadziła m.in. podatek liniowy (19 proc. PIT, CIT i VAT), zlikwidowała zasiłek rodzinny (zastąpiony bardziej celową i efektywną pomocą), umożliwiła obywatelom lokowanie składek emerytalnych w prywatnych funduszach, przyciągnęła warte setki milionów euro zagraniczne inwestycje (jak fabryki Toyoty lub PSA). Wzrost gospodarczy sięga tam obecnie 4,5 proc., a Słowacja w rankingu najlepszych miejsc dla biznesu na świecie, opracowanym przez Bank Światowy, wyprzedza nas niemal o 20 miejsc. W najbliższych latach znajdzie to na pewno odbicie w Cywilizacyjnym Indeksie "Wprost". W Polsce, gdzie pracy (dodajmy, legalnej) nie ma prawie jedna piąta dorosłych obywateli, powinno się pokazywać słowackie reformy wicepremiera Ivana Miklosa, bo zmniejszyły one bezrobocie z 19,2 proc. do 12,7 proc.!
Spektakularny może się okazać cywilizacyjny skok Gruzji. Będzie to trwała tendencja, o ile władze tego kraju wytrwają w realizacji ultraliberalnej rewolucji. - W trzy lata możemy zbudować fundamenty normalnego państwa i zlikwidować mój, wtedy niepotrzebny resort - stwierdził w ubiegłym roku Kacha Bendukidze, gruziński minister gospodarki. Gruzini, mieszkańcy jednego z biedniejszych państw świata, próbują w ekspresowym tempie nadrobić kilkanaście lat straconych za prezydentury Eduarda Szewardnadzego. W 2003 r. pokojowa "rewolucja róż" do władzy wyniosła reformatorską ekipę prezydenta Micheila Saakaszwilego. Bendukidze, któremu powierzono pieczę nad całością reform ekonomicznych, zniósł większość parapodatków, wprowadził liniowy PIT (12 proc.), CIT (20 proc.) i VAT (18 proc.), ograniczył liczbę koncesji z 909 do 159, państwowe zakłady wystawił na sprzedaż... na stronie internetowej. Czas rejestracji nowej firmy w Gruzji skrócił się o 75 proc., a koszty jej założenia zmalały o 70 proc.
Haracz stagnacji
W czasie, który obejmuje Cywilizacyjny Indeks "Wprost", Polska zafundowała sobie dekadę straconych szans. Ponad 800 najnowocześniejszych myśliwców, 12,5 tys. kilometrów autostrad, 500 uniwersytetów można by kupić lub wybudować za 250 mld zł, za które kolejne rządy III RP kupiły spokój społeczny i trwanie na urzędach - pisaliśmy na łamach "Wprost" w 2003 r. Niedawno politycy dorzucili do tego rachunku kolejne miliardy złotych na wcześniejsze emerytury górnicze. Najlepszą okazję do kontynuowania i dokończenia reform zapoczątkowanych przez Leszka Balcerowicza zaprzepaściliśmy, powierzając
władzę pierwszej koalicji SLD-PSL (1993-1997). Dzięki szybkiemu wówczas wzrostowi gospodarczemu łatwiej było ciąć wydatki państwa i obniżać podatki. Wprawdzie postawiliśmy potem na koalicję AWS-UW, która usiłowała zrealizować ambitniejsze plany (pamiętne cztery reformy), ale wszystko zniweczyła nieskuteczność rządu Jerzego Buzka. Triumf SLD przed czterema laty oznaczał potwierdzenie, że zamiast doganiać najzamożniejszych, będziemy dryfować. Końcowym stadium ewolucji w kierunku uśpionego państwa stał się rząd Marka Belki, który przypomina yeti - ponoć istnieje, ale nikt go nie widział.
Rachunkiem za krótką pamięć i miłosierdzie wyborców dla "przeżeraczy" czasu i podatków nie jest brak rozwoju, lecz regres. Wśród państw "zwijających się", które ograniczają swobodę prowadzenia biznesu, a poziom życia w nich się pogarsza, jest m.in. Wenezuela - rządzona od 1998 r. przez lewicowego demagoga Hugona Chaveza. Są w tym gronie Czechy, gdzie od siedmiu lat u władzy są socjaldemokraci z SSD. Jest nawet zamożna Francja, gdzie kolejni bojaźliwi zwolennicy "trzeciej drogi" od lat rozmiękczają niezbędne reformy gospodarcze pod naciskiem związkowców. Znamienny jest przykład Argentyny. Obywatele tego kraju kilkakrotnie słono płacili za bezgraniczną miłość do populistycznych zaklinaczy rzeczywistości. Juan Peron wprawdzie przejął w 1943 r. władzę w drodze zamachu stanu, ale trzy lata później została ona uprawomocniona dzięki poparciu związków zawodowych w wyborach prezydenckich. Skutki jego polityki opartej na nacjonalizmie połączonym ze "sprawiedliwością społeczną" i planowaniem gospodarczym były straszliwe. Argentyna, która w latach 30. należała do 10 najbogatszych państw świata (PKB per capita był tylko o jedną trzecią mniejszy niż w USA), na początku lat 50. była już o połowę biedniejsza niż Stany Zjednoczone. Mimo to obalany zamachami stanu Peron powracał dzięki zwycięskim wyborom w 1951 r. i 1973 r. Carlos Menem, były dwukrotny prezydent, który najpierw dokonał cudu gospodarczego, a następnie roztrwonił zyski z niego i doprowadził de facto do bankructwa państwa w 2001 r. (nagle niemal 60 proc. obywateli znalazło się poniżej granicy ubóstwa), dwa lata później ze sporym poparciem dotarł aż do drugiej tury wyborów prezydenckich. Polscy politycy powinni zaliczyć obowiązkową lekcję rządzenia w argentyńskim stylu. Żeby ich nie kusiło.
Oportunizm stosowany
Niektórzy ekonomiści dawno spostrzegli, że konstruowane przez ich kolegów modele uwzględniające istnienie "partii ideowych" coraz słabiej opisują rzeczywistość. W połowie lat 80. pojawiły się opinie, że istniejące partie nie są jednoznacznie determinowane przez prezentowane ideologie, ale także (a czasem przede wszystkim) są grupami koniunkturalnych oportunistów, których jedynym celem jest przejęcie władzy. To sprawia, że klasyczny cykl polityczny ulega znacznemu spłaszczeniu, a zmiany gospodarcze związane ze zmianą rządów są dość płytkie i krótkookresowe. Tak jest w Niemczech, gdzie ostatnie 20 lat przemiennych rządów CDU i SPD nie wprowadziło żadnych istotnych zmian w powszechnie krytykowaną i przynoszącą fatalne efekty politykę gospodarczą, której ukoronowaniem staje się wizja "wielkiej koalicji" dwóch impotentnych ugrupowań.
Dlatego wpływ obywateli na los państwa nie kończy się z momentem oddania głosów w wyborach, ale polega też na stałej kontroli rządów. Paradoks sukcesów gospodarczych takich państw jak Nowa Zelandia czy Australia polega na tym, że obywatele potrafili zmusić laburzystów do rozpoczęcia radykalnych reform, które dziś kontynuują konserwatyści. Na przykład w Australii początek reformom dał laburzystowski rząd Boba Hawke'a (z ministrem skarbu i późniejszym premierem Paulem Keatingiem), który w 1983 r. upłynnił kurs australijskiego dolara. Obniżono cła, otworzono rynki na zagraniczną konkurencję, sprywatyzowano państwowe przedsiębiorstwa i wiele usług komunalnych. Od 1996 r. reformy kontynuuje rząd konserwatystów premiera Johna Howarda. Zliberalizował on rynek pracy, ograniczył przywileje związkowców, otwiera kolejne rynki (m.in. telekomunikacyjny). Gospodarka nie doświadczyła recesji od 14 lat (rozwija się w tempie 3,3 proc. rocznie), a bezrobocie jest najniższe od 1970 r. "W państwie rządzonym dobrze wstyd być biednym. W państwie rządzonym źle wstyd być bogatym" - nauczał Konfucjusz. Niestety, w Polsce wciąż wstyd być bogatym.
Współpraca: Aleksander Piński
Małgorzata Zdziechowska
CIW dowodzi, że rację ma większość Polaków uważających (w sierpniowym badaniu CBOS), że Polska nie rozwija się dobrze. Znamienne, że przeciwnego zdania jest - podobnie jak 10 lat temu - tylko czwarta część badanych. Z Cywilizacyjnego Indeksu "Wprost" jasno wynika, że Polska jest obecnie mniej więcej tam, gdzie była w 1995 r. Czy wyborcze zwycięstwo Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości sprawi, że Polska będzie się rozwijać równie dynamicznie jak Hiszpania czy Estonia? Czy nowy rząd zakończy dekadę marazmu, rosnącego fiskalizmu i braku perspektyw mierzonego ponad dwoma milionami Polaków pracujących za granicą? Z deklaracji Donalda Tuska, Jana Rokity oraz Lecha i Jarosława Kaczyńskich wynika, że bliżej im do kwitnącej Nowej Zelandii epoki reformatora Lange'a i jego następców niż do zacofanej Nowej Zelandii z epoki populisty Muldoona.
Nowozelandzki patent
Co można zrobić z państwem, które zajmuje dwie wyspy na końcu świata, ma mniej mieszkańców niż Śląsk, 50 mln owiec i żadnych cennych złóż? Robert Muldoon, premier Nowej Zelandii w latach 70., uznał, że nic, więc skupił się na utrzymaniu status quo - państwa opiekuńczego. Gdy znaczona rosnącą inflacją, bezrobociem i dziurawym budżetem rzeczywistość nie chciała się dopasować do jego planu, konserwatysta (sic!) Muldoon usiłował kontrolować wysokość cen, pensji, inicjował bezsensowne projekty robót publicznych. Mimo to wybrano go na następne dwie kadencje. Dopiero gdy Nowa Zelandia stoczyła się do poziomu najbiedniejszego z tzw. zachodnich państw, jej obywatele odważyli się powierzyć władzę reformatorom. W 1984 r. rząd Davida Lange'a wprowadził "kiwi-reformy" autorstwa ministra finansów Rogera Douglasa, które całkowicie odmieniły kraj. Zniesiono subsydia dla rolników, ograniczono pomoc społeczną, sprywatyzowano państwowe zakłady, obniżono i uproszczono podatki. Dziś Nowa Zelandia jest uznawana za najlepsze na świecie miejsce do prowadzenia biznesu i jedno z najlepszych do życia. Nic dziwnego, że przoduje w Cywilizacyjnym Indeksie "Wprost".
Wielki światowy wyścig
Około 30-40 proc. Polaków deklarowało, że nie weźmie udziału w niedzielnych wyborach, czyli nie przyłoży się do powtórzenia nad Wisłą nowozelandzkiego, jakże udanego eksperymentu. Dlaczego? Bo ostatnie rządy SLD, a wcześniej AWS sprawiły, że Polacy stracili zaufanie do państwa, polityków, stracili wiarę w to, że ich głos coś znaczy. Cywilizacyjny Indeks "Wprost" dowodzi tymczasem, że głosując, współdecydujemy, czy będziemy pędzić do przodu jak Nowozelandczycy, Australijczycy, Irlandczycy, Chilijczycy, Estończycy bądź Słowacy, czy tylko dreptać - jak Rumuni, Turcy bądź Wenezuelczycy. W wyborach nie chodzi tylko o polską politykę, a wręcz o nią chodzi najmniej. Wybór rządu i prezydenta to swoista selekcja trenerów, którzy przygotują nas do zaciętej rywalizacji z najlepszymi na świecie.
Słowacy w 1998 r. uznali, że mają dość równości w biedzie, gwarantowanej przez populistę Vladimira Meciara. Koalicja pod wodzą premiera Mikulasa Dzurindy, która zdobyła władzę, wprowadziła m.in. podatek liniowy (19 proc. PIT, CIT i VAT), zlikwidowała zasiłek rodzinny (zastąpiony bardziej celową i efektywną pomocą), umożliwiła obywatelom lokowanie składek emerytalnych w prywatnych funduszach, przyciągnęła warte setki milionów euro zagraniczne inwestycje (jak fabryki Toyoty lub PSA). Wzrost gospodarczy sięga tam obecnie 4,5 proc., a Słowacja w rankingu najlepszych miejsc dla biznesu na świecie, opracowanym przez Bank Światowy, wyprzedza nas niemal o 20 miejsc. W najbliższych latach znajdzie to na pewno odbicie w Cywilizacyjnym Indeksie "Wprost". W Polsce, gdzie pracy (dodajmy, legalnej) nie ma prawie jedna piąta dorosłych obywateli, powinno się pokazywać słowackie reformy wicepremiera Ivana Miklosa, bo zmniejszyły one bezrobocie z 19,2 proc. do 12,7 proc.!
Spektakularny może się okazać cywilizacyjny skok Gruzji. Będzie to trwała tendencja, o ile władze tego kraju wytrwają w realizacji ultraliberalnej rewolucji. - W trzy lata możemy zbudować fundamenty normalnego państwa i zlikwidować mój, wtedy niepotrzebny resort - stwierdził w ubiegłym roku Kacha Bendukidze, gruziński minister gospodarki. Gruzini, mieszkańcy jednego z biedniejszych państw świata, próbują w ekspresowym tempie nadrobić kilkanaście lat straconych za prezydentury Eduarda Szewardnadzego. W 2003 r. pokojowa "rewolucja róż" do władzy wyniosła reformatorską ekipę prezydenta Micheila Saakaszwilego. Bendukidze, któremu powierzono pieczę nad całością reform ekonomicznych, zniósł większość parapodatków, wprowadził liniowy PIT (12 proc.), CIT (20 proc.) i VAT (18 proc.), ograniczył liczbę koncesji z 909 do 159, państwowe zakłady wystawił na sprzedaż... na stronie internetowej. Czas rejestracji nowej firmy w Gruzji skrócił się o 75 proc., a koszty jej założenia zmalały o 70 proc.
Haracz stagnacji
W czasie, który obejmuje Cywilizacyjny Indeks "Wprost", Polska zafundowała sobie dekadę straconych szans. Ponad 800 najnowocześniejszych myśliwców, 12,5 tys. kilometrów autostrad, 500 uniwersytetów można by kupić lub wybudować za 250 mld zł, za które kolejne rządy III RP kupiły spokój społeczny i trwanie na urzędach - pisaliśmy na łamach "Wprost" w 2003 r. Niedawno politycy dorzucili do tego rachunku kolejne miliardy złotych na wcześniejsze emerytury górnicze. Najlepszą okazję do kontynuowania i dokończenia reform zapoczątkowanych przez Leszka Balcerowicza zaprzepaściliśmy, powierzając
władzę pierwszej koalicji SLD-PSL (1993-1997). Dzięki szybkiemu wówczas wzrostowi gospodarczemu łatwiej było ciąć wydatki państwa i obniżać podatki. Wprawdzie postawiliśmy potem na koalicję AWS-UW, która usiłowała zrealizować ambitniejsze plany (pamiętne cztery reformy), ale wszystko zniweczyła nieskuteczność rządu Jerzego Buzka. Triumf SLD przed czterema laty oznaczał potwierdzenie, że zamiast doganiać najzamożniejszych, będziemy dryfować. Końcowym stadium ewolucji w kierunku uśpionego państwa stał się rząd Marka Belki, który przypomina yeti - ponoć istnieje, ale nikt go nie widział.
Rachunkiem za krótką pamięć i miłosierdzie wyborców dla "przeżeraczy" czasu i podatków nie jest brak rozwoju, lecz regres. Wśród państw "zwijających się", które ograniczają swobodę prowadzenia biznesu, a poziom życia w nich się pogarsza, jest m.in. Wenezuela - rządzona od 1998 r. przez lewicowego demagoga Hugona Chaveza. Są w tym gronie Czechy, gdzie od siedmiu lat u władzy są socjaldemokraci z SSD. Jest nawet zamożna Francja, gdzie kolejni bojaźliwi zwolennicy "trzeciej drogi" od lat rozmiękczają niezbędne reformy gospodarcze pod naciskiem związkowców. Znamienny jest przykład Argentyny. Obywatele tego kraju kilkakrotnie słono płacili za bezgraniczną miłość do populistycznych zaklinaczy rzeczywistości. Juan Peron wprawdzie przejął w 1943 r. władzę w drodze zamachu stanu, ale trzy lata później została ona uprawomocniona dzięki poparciu związków zawodowych w wyborach prezydenckich. Skutki jego polityki opartej na nacjonalizmie połączonym ze "sprawiedliwością społeczną" i planowaniem gospodarczym były straszliwe. Argentyna, która w latach 30. należała do 10 najbogatszych państw świata (PKB per capita był tylko o jedną trzecią mniejszy niż w USA), na początku lat 50. była już o połowę biedniejsza niż Stany Zjednoczone. Mimo to obalany zamachami stanu Peron powracał dzięki zwycięskim wyborom w 1951 r. i 1973 r. Carlos Menem, były dwukrotny prezydent, który najpierw dokonał cudu gospodarczego, a następnie roztrwonił zyski z niego i doprowadził de facto do bankructwa państwa w 2001 r. (nagle niemal 60 proc. obywateli znalazło się poniżej granicy ubóstwa), dwa lata później ze sporym poparciem dotarł aż do drugiej tury wyborów prezydenckich. Polscy politycy powinni zaliczyć obowiązkową lekcję rządzenia w argentyńskim stylu. Żeby ich nie kusiło.
Oportunizm stosowany
Niektórzy ekonomiści dawno spostrzegli, że konstruowane przez ich kolegów modele uwzględniające istnienie "partii ideowych" coraz słabiej opisują rzeczywistość. W połowie lat 80. pojawiły się opinie, że istniejące partie nie są jednoznacznie determinowane przez prezentowane ideologie, ale także (a czasem przede wszystkim) są grupami koniunkturalnych oportunistów, których jedynym celem jest przejęcie władzy. To sprawia, że klasyczny cykl polityczny ulega znacznemu spłaszczeniu, a zmiany gospodarcze związane ze zmianą rządów są dość płytkie i krótkookresowe. Tak jest w Niemczech, gdzie ostatnie 20 lat przemiennych rządów CDU i SPD nie wprowadziło żadnych istotnych zmian w powszechnie krytykowaną i przynoszącą fatalne efekty politykę gospodarczą, której ukoronowaniem staje się wizja "wielkiej koalicji" dwóch impotentnych ugrupowań.
Dlatego wpływ obywateli na los państwa nie kończy się z momentem oddania głosów w wyborach, ale polega też na stałej kontroli rządów. Paradoks sukcesów gospodarczych takich państw jak Nowa Zelandia czy Australia polega na tym, że obywatele potrafili zmusić laburzystów do rozpoczęcia radykalnych reform, które dziś kontynuują konserwatyści. Na przykład w Australii początek reformom dał laburzystowski rząd Boba Hawke'a (z ministrem skarbu i późniejszym premierem Paulem Keatingiem), który w 1983 r. upłynnił kurs australijskiego dolara. Obniżono cła, otworzono rynki na zagraniczną konkurencję, sprywatyzowano państwowe przedsiębiorstwa i wiele usług komunalnych. Od 1996 r. reformy kontynuuje rząd konserwatystów premiera Johna Howarda. Zliberalizował on rynek pracy, ograniczył przywileje związkowców, otwiera kolejne rynki (m.in. telekomunikacyjny). Gospodarka nie doświadczyła recesji od 14 lat (rozwija się w tempie 3,3 proc. rocznie), a bezrobocie jest najniższe od 1970 r. "W państwie rządzonym dobrze wstyd być biednym. W państwie rządzonym źle wstyd być bogatym" - nauczał Konfucjusz. Niestety, w Polsce wciąż wstyd być bogatym.
Współpraca: Aleksander Piński
Małgorzata Zdziechowska
Egzamin z ekonomii Ranking rządów III RP (średnia z ocen ekspertów w skali 1-10 punktów) |
---|
RZĄD TADEUSZA MAZOWIECKIEGO 24.08.1989 - 4.01.1991 Bogdan Wyżnikiewicz: Reformy tego rządu położyły podwaliny pod szybki rozwój gospodarczy Polski w latach 90. RZĄD JANA KRZYSZTOFA BIELECKIEGO 4.01.1991 - 6.07.1991 Jan Winiecki: Tak samo jak poprzedni rząd zdominował go Leszek Balcerowicz, który przeprowadził najszerzej dotychczas zakrojone reformy wolnorynkowe RZĄD JANA OLSZEWSKIEGO 6.12.1991 - 5.06.1992 Krzyszof Bieńkowski: Więcej deklarował, niż zdziałał. Za bardzo skoncentrował się na rozliczeniach z przeszłością, a zbyt mało czasu poświęcił reformie gospodarki RZĄD HANNY SUCHOCKIEJ 11.07.1992 - 26.10.1993 Cezary Józefiak: Czynił ustępstwa wobec roszczeniowo nastawionych grup społecznych. Na przykład pod naciskiem górniczych związków zawodowych stworzył spółki węglowe, w których połączono dobrze funkcjonujące kopalnie z tymi, które przynosiły straty. Pozytywne były zaś próby uporządkowania administracji. RZĄD WALDEMARA PAWLAKA 26.10.1993 - 6.03.1995 Jan Winiecki: Pierwszy rząd, który w takim stopniu wyhamował reformy gospodarcze. RZĄD JÓZEFA OLEKSEGO 7.03.1995 - 7.02.1996 Bogdan Wyżnikiewicz: Rządy lewicy zniosły obowiązek prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw po dwóch latach od ich komercjalizacji (przekształcenia w jednoosobowe spółki skarbu państwa). Tak narodził się kapitalizm polityczny. RZĄD WŁODZIMIERZA CIMOSZEWICZA 7.02.1996 - 31.10.1997 Cezary Józefiak: Lewica zahamowała reformy, zwiększyła zadłużenie państwa, mimo że istniały doskonałe warunki, by je ograniczyć. Spadek inwestycji i tempa wzrostu gospodarczego oraz wzrost bezrobocia po 1997 r. to jej wina. Dla reformy służby zdrowia ustalono aż dwuletnie vacatio legis, byle jej nie wprowadzać. RZĄD JERZEGO BUZKA 31.10.1997 - 19.10.2001 Bogdan Wyżnikiewicz: Przeprowadził udaną reformę emerytalną. Dzięki niej 75 mld zł ze składek emerytalnych zostało zainwestowanych w akcje i obligacje i przynosi zyski 12 mln Polaków, którzy mają oszczędności w tzw. II filarze. RZĄD LESZKA MILLERA 19.10.2001 - 2.05.2004 Jan Winiecki: Nie był tak bardzo szkodliwy dla gospodarki, dokonanie wielu koniecznych zmian wymusiły na nim zobowiązania akcesyjne. Wreszcie, wprowadził nas do UE. Fatalne za to było utworzenie NFZ. RZĄD MARKA BELKI od 2.05.2004 Krzyszof Bieńkowski: Niewiele pomógł polskiej gospodarce, ale także niespecjalnie przeszkadzał jej w rozwoju. RADA EKSPERTÓW
|
TURBOPAŃSTWA Najbardziej dynamiczne kraje i narody świata |
---|
NOWA ZELANDIA Gospodarcze reformy Douglas - Richardson (zwane tak od nazwisk ministrów finansów najbardziej zasłużonych dla ich wprowadzenia) najbardziej spektakularne efekty przyniosły w rolnictwie. W 1984 r. rząd Davida Lange`a zniósł subsydia dla rolników, co było krokiem nader ryzykownym - przed likwidacją subsydiów aż 32 proc. dochodu rolników pochodziło z budżetu. Mimo protestów rząd się nie ugiął i odniósł sukces. Oczekiwano, że zbankrutuje 10 proc. gospodarstw, ale upadłość dotknęła zaledwie 1 proc. farmerów. Produkcja rolna zwiększyła się o 40 proc.! Wydajność pracy od chwili zniesienia subsydiów rośnie o 6 proc. rocznie, czyli ponad sześć razy szybciej niż poprzednio. ESTONIA Szybki rozwój (PKB rośnie o 7 proc. rocznie) i opinię najnowocześniejszego spośród nowych państw unii Estonia zawdzięcza w dużej mierze konserwatystom i ich dwukrotnemu premierowi Martowi Laarowi. Już w 1994 r. jego rząd wprowadził liniowy PIT w wysokości 26 proc. (ostatnio obniżony do 24 proc.) i zwolnił z podatku reinwestowane dochody firm, rozpoczął prywatyzację i liberalizację rynków. Estonia jest prawdziwie "wirtualnym" państwem - ponad 90 proc. przelewów bankowych Estończycy wykonują dziś przez Internet, za pośrednictwem sieci odbywa się część posiedzeń rządu i prac legislacyjnych. HISZPANIA Ojcem iberyjskiego sukcesu gospodarczego jest Jose Maria Aznar, który w 1996 r. objął władzę po 14 latach rządów lewicy. Aznarowi udało się ograniczyć inflację i zbilansować budżet. Przyspieszył prywatyzację i deregulację rynku, zliberalizował prawo pracy i stopniowo obniżał podatki. Przez dwie kadencje jego rządów bezrobocie spadło z około 24 proc. do 11 proc. Hiszpania stała się ósmą przemysłową potęgą świata, której symbolami są takie marki, jak Seat, Zara, bank BSCH czy Telefónica. Obecny rząd socjalistów Jose Luisa Zapatero zamierza wprawdzie zwiększyć ochronę pracowników, lecz trudno mu będzie całkowicie zaprzepaścić dotychczasowe sukcesy hiszpańskiej gospodarki. IRLANDIA "Celtycki tygrys", jak określa się Irlandię, narodził się pod koniec lat 80. wraz z cięciami wydatków budżetowych przez rząd Charlesa J. Haugheya. W latach 1988-1989 ograniczono deficyt budżetowy o 6,5 proc. PKB. Obniżono podatki i ułatwiono działalność gospodarczą, co przyciągnęło na wyspę zagranicznych inwestorów. Reformy kontynuowane przez rządy Alberta Reynoldsa, Johna Brutona i Bertie Aherna przekształciły najbiedniejszy kraj unii w najbogatszy - z dochodem per capita w wysokości 125 proc. średniej unijnej! W latach 90. irlandzka gospodarka rozwijała się w rekordowym tempie 7-10 proc. rocznie, a bezrobocie z 15,1 proc. spadło do 4,3 proc. CHILE Wolnorynkowe reformy zapoczątkował już reżim Augusto Pinocheta, m.in. prywatyzując państwowe przedsiębiorstwa. Reformy kontynuowały późniejsze demokratyczne rządy. Chile prowadzi otwartą politykę handlową, co przyciąga wielu zagranicznych inwestorów. Stawka CIT wynosi obecnie 17 proc. W 1980 r. jedno z pierwszych państw przeprowadziło reformę publicznego systemu emerytalnego. Dzięki niej obywatele odłożyli w prywatnych funduszach emerytalnych kilkadziesiąt miliardów dolarów. Obecny prezydent Ricardo Lagos uruchomił wiele tzw. mikroreform, które mają jeszcze bardziej sprzyjać zakładaniu i prowadzeniu firm. |
|
---|
Cywilizacyjny Indeks "Wprost" (CIW) powstał na podstawie corocznych rankingów:
Wskaźnik CIW jest średnią arytmetyczną z Index of Economic Freedom, Human Development Index i Corruption Perceptions Index (przyjęłiśmy ich jednakową wagę i przeliczyliśmy na skalę od 1 do 100) |
Więcej możesz przeczytać w 39/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.