Waldemar Dąbrowski stworzył prawo powszechnego dołowania - spadania jakości kulturalnej produkcji
Im bardziej środowisko artystyczne popiera ministra kultury, tym jest on gorszy - to zasada obowiązująca w III RP. Skoro Waldemar Dąbrowski został przez środowisko okrzyknięty najlepszym ministrem kultury III RP, automatycznie jest on najgorszy. Zresztą są na to liczne dowody empiryczne. Dzięki tym dowodom da się sformułować prawo Dąbrowskiego - analogicznie do prawa Newtona.Jak wiadomo, wielki Anglik stworzył prawo powszechnego ciążenia. Waldemarowi Dąbrowskiemu można natomiast przypisać prawo powszechnego dołowania. W obu wypadkach chodzi o spadanie - w wypadku Dąbrowskiego o spadanie jakości kulturalnej produkcji. Dąbrowski ma też na koncie jeszcze inny wielki sukces: tylko jemu w gronie ministrów kultury III RP udało się odbudować PRL w resorcie. Rację miała prof. Jadwiga Staniszkis, gdy po nominacji Dąbrowskiego na stanowisko ministra kultury mówiła, że "to były aparatczyk komunistyczny i playboy w tamtym stylu, tyle że z układami w obecnej rzeczywistości".
Peerelczyk
Waldemar Dąbrowski przeniósł z czasów PRL do III RP pięć filarów poprzedniego systemu. Po pierwsze, przywrócił kulturze status dziedziny budżetowej. Po drugie, przeniósł system kupowania twórców przywilejami. Po trzecie, reaktywował system pleców, czyli zasadę popierania wyłącznie swoich. Po czwarte, odbudował dwór, czyli system, w którym twórcy mogą się poskarżyć najwyższej władzy (w tym wypadku prezydenta) i znajdują jej zrozumienie. Po piąte wreszcie, w wolnych mediach (przynajmniej w dużej ich części) udało mu się odtworzyć swoisty Front Jedności Narodu, czyli klakierskich krytyków i recenzentów.
Najgorsze jest to, że Dąbrowski działał w okresie, w którym można było zburzyć pozostałości starego systemu i oduczyć twórców pasożytowania na kieszeni podatnika. Trzeba było to zrobić choćby dlatego, że dotacje z publicznej kasy są marnowaniem pieniędzy. Wedle danych Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, pomoc w postaci dotacji kulturalnych dociera najwyżej do 3 proc. tych, do których jest adresowana. W dodatku z badań CBOS wynika, że na przykład filharmonie odwiedza 0,2 proc. społeczeństwa, a teatry - 0,8 proc., co dowodzi, iż dotacje służą bardzo wąskiej grupie. I choć brzmi to prowokacyjnie, pytania o sposób finansowania kultury należy stawiać. Tym bardziej że ten właściciwie się nie zmienił od czasu PRL. Porządek w kulturalnej stajni Augiasza próbowała zrobić Izabella Cywińska, minister III RP w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Poniosła porażkę. Cywińską odwołało de facto środowisko teatralne, bo chciała podzielenia teatrów według sposobu ich finansowania: na sceny dotowane w całości przez rząd, dotowane przez wojewodów i te, które mają sobie radzić same.
Waldemar Dąbrowski od razu po objęciu stanowiska ministra odciął się od koncepcji urynkowienia kultury. Podczas swojego urzędowania upewnił twórców, że pasożytnictwo jest normalną formą ich funkcjonowania. Wystarczy wymienić dwie jego sztandarowe inicjatywy, czyli Instytut Filmu Polskiego i program Znaki Czasu. Pierwszy czyni z filmowców uprzywilejowaną, nie poddawaną konkurencji kastę. Drugi jest rodzajem systemu świadczeń socjalnych dla plastyków. W każdym regionie za pieniądze podatnika powstanie kolekcja sztuki współczesnej. I powstaną etaty dla przyjaciół: w regionalnych Towarzystwach Przyjaciół Zachęty Sztuk Pięknych i w Narodowym Centrum Kultury.
Ordynat
Pięćdziesięcioczteroletni Dąbrowski to dziecko komunistycznych organizacji studenckich, mających obecnie kontynuację w Ordynackiej. Jest on nieodrodnym bratem takich ludzi jak Aleksander Kwaśniewski, Marek Ungier czy Włodzimierz Czarzasty. Jakąkolwiek państwową instytucją Waldemar Dąbrowski kierował, zawsze potem znajdowano tam liczne nieprawidłowości. A ma tych instytucji za sobą wiele - niczym gomułkowski minister, m.in. kultury oraz górnictwa i energetyki, Lucjan Motyka. Po dyrektorowaniu w Rivierze-Remoncie (1973-1978) Dąbrowski został zastępcą dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miasta Warszawy (1979-1981). W 1982 r. wraz z Jerzym Grzegorzewskim objął dyrekcję Centrum Sztuki Studio w Warszawie, gdzie założył własny impresariat tej instytucji. W 1990 r. został wiceministrem kultury i sztuki - szefem Komitetu Kinematografii. Potem był prezesem Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych (1994-1998), a we wrześniu 1998 r. objął stanowisko dyrektora naczelnego Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Stamtąd w 2002 r. trafił do resortu kultury.
Dąbrowski nieprzypadkowo jest porównywany do swojego peerelowskiego alter ego - Józefa Tejchmy. Obaj przytulali do piersi twórców mających jakiekolwiek pretensje i obaj najpełniej realizowali ich hasło: "Dajcie pieniądze na nasze wiekopomne dzieła". Do dziś Andrzej Wajda twierdzi, że tylko dzięki Tejchmie udało się wprowadzić do kin "Człowieka z marmuru" czy zaistnieć kinu moralnego niepokoju. Dąbrowski tak jak Tejchma lubi twórców wysłuchiwać, współczuć im i pomagać. Tak jak do Tejchmy, przychodzi się do niego, by przy kieliszku załatwiać swoje interesy.
W tym roku Dąbrowski wymyślił nową formę wyróżnienia swojego dworu - medal Gloria Artis. Ma on być wręczany najwybitniejszym postaciom świata kultury - wedle kryteriów Dąbrowskiego. Wśród 34 po raz pierwszy uhonorowanych osobistości były wszystkie filary dworu ministra: Andrzej Wajda, Andrzej Łapicki, Adam Michnik, Krystyna Janda czy Jerzy Hoffman.
Kumpel
Dąbrowski zawsze traktował artystów jak kumpli z ferajny. Najlepiej o tym świadczy podział dotacji, jakie Ministerstwo Kultury rozdzieliło między instytucje kulturalne. Okazało się, że jednym z największych beneficjentów jest prywatny teatr Krystyny Jandy (laureatki złotego medalu Gloria Artis). Zasłynęła ona ostatnio reżyserią amatorsko-akademijnego spektaklu "Kopciuszek" z udziałem dziennikarzy. Żaden z aktorów oczywiście złego słowa o Dąbrowskim nie powiedział ani nie napisał. Teatr Jandy otrzymał aż 850 tys. zł na zakup scenicznego wyposażenia. Wszystko byłoby w porządku, gdyby Janda otrzymała grant na wystawienie przedstawienia. Tymczasem otrzymała pieniądze podatnika na prywatne przedsięwzięcie. Dąbrowski generalnie zastąpił w kulturze zasadę wolnej konkurencji regułą nagradzania kumpli. Taka jest w istocie przyczyna powołania Instytutu Filmu Polskiego - kumple z branży otrzymają około 100 mln zł rocznie, bez żadnych warunków i praktycznie bez kontroli. Nic dziwnego, że podczas ostatniego festiwalu filmowego w Gdyni kumple zgotowali swemu dobroczyńcy owację na stojąco. Już w tym roku prawie wszystkie filmy prezentowane w Gdyni były współfinansowane przez Ministerstwo Kultury - sumą 17 mln zł. Dąbrowski wprawdzie odchodzi, ale kumpelski układ zostaje, bo szefem Instytutu Filmu Polskiego została jego najbliższa współpracowniczka w resorcie kultury Agnieszka Odorowicz (w tym celu specjalnie złożyła niedawno dymisję ze stanowiska sekretarza stanu w ministerstwie).
Narcyz
Tancerz Waldi z salonów (jak ministra kultury nazywają znajomi) jest chyba najbardziej znanym w Polsce budowniczym pomników ku własnej czci. Zaczęło się w 1973 r., gdy Dąbrowski został dyrektorem warszawskiego klubu Riviera-Remont. Wszystko, co się działo w tym klubie przez następne ponad pięć lat, było podporządkowane sławieniu dyrektora Dąbrowskiego. Podczas pierwszej edycji Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach, której pomysłodawcą był Dąbrowski, widniał plakat reklamujący imprezę, na którym Rosław Szaybo umieścił magika w białych rękawiczkach odsłaniającego kurtynę. Magik miał twarz Dąbrowskiego. Gdy powstał czterokonny rydwan wieńczący tympanon warszawskiego Teatru Wielkiego, powożący rydwanem Apollo miał oczywiście twarz i postać Waldemara Dąbrowskiego.
Jest zaskakujące, jak łatwo ten absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej stał się lwem salonowym i filarem warszawki. Pomogły mu w tym bywające na salonach panie, z zachwytem mówiące o "pięknym Waldim" - świetnym tancerzu i koneserze kobiecej urody. W karierze pomogli mu beneficjenci jego szerokiego gestu. Kiedy w 2001 r. "Życie Warszawy" ujawniło finansową beztroskę Dąbrowskiego, gdy był dyrektorem Opery Narodowej, natychmiast powstał list otwarty w jego obronie, podpisany przez wszystkich świętych polskiej kultury.
Antymenedżer
Kwalifikacje na ministra Dąbrowski miał wątpliwe, bo jego wcześniejsze dokonania to pasmo wpadek i finansowych nieprawidłowości. Najlepiej świadczy o tym zarządzanie warszawskim Teatrem Wielkim. Jak wynika z kontroli przeprowadzonej w 2000 r., najwięcej zarzutów dotyczyło decyzji, które podejmował Waldemar Dąbrowski i jego najbliższy współpracownik, dyrektor artystyczny Jacek Kaspszyk. Dąbrowski mnożył etaty, kierownictwo opery wypłacało sobie wysokie sumy za pracę nad spektaklami, niejasne były także rozliczenia między Teatrem Wielkim a fundacją Opera założoną przez Dąbrowskiego i Kaspszyka, która miała za zadanie wspomagać finansowo działalność placówki.
Gdy Dąbrowski był szefem Komitetu Kinematografii, kontrolerzy NIK ujawnili, że projekt modernizacji podległej komitetowi agencji Film Polski przygotowywała żona obecnego ministra kultury. Dąbrowski oraz inni pracownicy Komitetu Kinematografii mieli pensje z Ogólnopolskiej Sieci Kin, która miała zarządzać państwowymi kinami wynajętymi ajentom. NIK zarzuciła Dąbrowskiemu naruszenie prawa przy tworzeniu w 1991 r. Agencji Produkcji Filmowej, Agencji Dystrybucji Filmowej i Agencji Scenariuszowej - instytucji przyznających dotacje producentom prywatnym i państwowym oraz dystrybutorom. Wytknięto mu, że ze środków publicznych finansuje prywatnych producentów filmowych, co jest sprzeczne z prawem budżetowym.
W 2004 r. kontrolerzy NIK stwierdzili, że resort kultury za rządów Dąbrowskiego bez konkretnego celu wydał prawie 8 mln zł, kolejne 23 mln zł - nierzetelnie i niegospodarnie, a 58 mln zł - w sposób niezgodny z procedurami, którym podlegają państwowe instytucje. Nawet kiedy Dąbrowski odejdzie ze stanowiska, kulturą będzie rządził nadal, tylko z tylnego siedzenia. W Poznaniu powiedział niedawno: "Nie martwcie się o nic, jak już nie będę ministrem, to nadal minister będzie". Pierwszym zadaniem nowego ministra kultury powinna być desocjalizacja tego resortu, czyli gruntowne posprzątanie po Dąbrowskim. Problemem jest to, że takie sprzątanie może zająć więcej niż jedną kadencję. I to pod warunkiem że znajdzie się odważny, który zadrze z wpływową ferajną imienia Dąbrowskiego.
Peerelczyk
Waldemar Dąbrowski przeniósł z czasów PRL do III RP pięć filarów poprzedniego systemu. Po pierwsze, przywrócił kulturze status dziedziny budżetowej. Po drugie, przeniósł system kupowania twórców przywilejami. Po trzecie, reaktywował system pleców, czyli zasadę popierania wyłącznie swoich. Po czwarte, odbudował dwór, czyli system, w którym twórcy mogą się poskarżyć najwyższej władzy (w tym wypadku prezydenta) i znajdują jej zrozumienie. Po piąte wreszcie, w wolnych mediach (przynajmniej w dużej ich części) udało mu się odtworzyć swoisty Front Jedności Narodu, czyli klakierskich krytyków i recenzentów.
Najgorsze jest to, że Dąbrowski działał w okresie, w którym można było zburzyć pozostałości starego systemu i oduczyć twórców pasożytowania na kieszeni podatnika. Trzeba było to zrobić choćby dlatego, że dotacje z publicznej kasy są marnowaniem pieniędzy. Wedle danych Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, pomoc w postaci dotacji kulturalnych dociera najwyżej do 3 proc. tych, do których jest adresowana. W dodatku z badań CBOS wynika, że na przykład filharmonie odwiedza 0,2 proc. społeczeństwa, a teatry - 0,8 proc., co dowodzi, iż dotacje służą bardzo wąskiej grupie. I choć brzmi to prowokacyjnie, pytania o sposób finansowania kultury należy stawiać. Tym bardziej że ten właściciwie się nie zmienił od czasu PRL. Porządek w kulturalnej stajni Augiasza próbowała zrobić Izabella Cywińska, minister III RP w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Poniosła porażkę. Cywińską odwołało de facto środowisko teatralne, bo chciała podzielenia teatrów według sposobu ich finansowania: na sceny dotowane w całości przez rząd, dotowane przez wojewodów i te, które mają sobie radzić same.
Waldemar Dąbrowski od razu po objęciu stanowiska ministra odciął się od koncepcji urynkowienia kultury. Podczas swojego urzędowania upewnił twórców, że pasożytnictwo jest normalną formą ich funkcjonowania. Wystarczy wymienić dwie jego sztandarowe inicjatywy, czyli Instytut Filmu Polskiego i program Znaki Czasu. Pierwszy czyni z filmowców uprzywilejowaną, nie poddawaną konkurencji kastę. Drugi jest rodzajem systemu świadczeń socjalnych dla plastyków. W każdym regionie za pieniądze podatnika powstanie kolekcja sztuki współczesnej. I powstaną etaty dla przyjaciół: w regionalnych Towarzystwach Przyjaciół Zachęty Sztuk Pięknych i w Narodowym Centrum Kultury.
Ordynat
Pięćdziesięcioczteroletni Dąbrowski to dziecko komunistycznych organizacji studenckich, mających obecnie kontynuację w Ordynackiej. Jest on nieodrodnym bratem takich ludzi jak Aleksander Kwaśniewski, Marek Ungier czy Włodzimierz Czarzasty. Jakąkolwiek państwową instytucją Waldemar Dąbrowski kierował, zawsze potem znajdowano tam liczne nieprawidłowości. A ma tych instytucji za sobą wiele - niczym gomułkowski minister, m.in. kultury oraz górnictwa i energetyki, Lucjan Motyka. Po dyrektorowaniu w Rivierze-Remoncie (1973-1978) Dąbrowski został zastępcą dyrektora Wydziału Kultury Urzędu Miasta Warszawy (1979-1981). W 1982 r. wraz z Jerzym Grzegorzewskim objął dyrekcję Centrum Sztuki Studio w Warszawie, gdzie założył własny impresariat tej instytucji. W 1990 r. został wiceministrem kultury i sztuki - szefem Komitetu Kinematografii. Potem był prezesem Państwowej Agencji Inwestycji Zagranicznych (1994-1998), a we wrześniu 1998 r. objął stanowisko dyrektora naczelnego Teatru Wielkiego - Opery Narodowej. Stamtąd w 2002 r. trafił do resortu kultury.
Dąbrowski nieprzypadkowo jest porównywany do swojego peerelowskiego alter ego - Józefa Tejchmy. Obaj przytulali do piersi twórców mających jakiekolwiek pretensje i obaj najpełniej realizowali ich hasło: "Dajcie pieniądze na nasze wiekopomne dzieła". Do dziś Andrzej Wajda twierdzi, że tylko dzięki Tejchmie udało się wprowadzić do kin "Człowieka z marmuru" czy zaistnieć kinu moralnego niepokoju. Dąbrowski tak jak Tejchma lubi twórców wysłuchiwać, współczuć im i pomagać. Tak jak do Tejchmy, przychodzi się do niego, by przy kieliszku załatwiać swoje interesy.
W tym roku Dąbrowski wymyślił nową formę wyróżnienia swojego dworu - medal Gloria Artis. Ma on być wręczany najwybitniejszym postaciom świata kultury - wedle kryteriów Dąbrowskiego. Wśród 34 po raz pierwszy uhonorowanych osobistości były wszystkie filary dworu ministra: Andrzej Wajda, Andrzej Łapicki, Adam Michnik, Krystyna Janda czy Jerzy Hoffman.
Kumpel
Dąbrowski zawsze traktował artystów jak kumpli z ferajny. Najlepiej o tym świadczy podział dotacji, jakie Ministerstwo Kultury rozdzieliło między instytucje kulturalne. Okazało się, że jednym z największych beneficjentów jest prywatny teatr Krystyny Jandy (laureatki złotego medalu Gloria Artis). Zasłynęła ona ostatnio reżyserią amatorsko-akademijnego spektaklu "Kopciuszek" z udziałem dziennikarzy. Żaden z aktorów oczywiście złego słowa o Dąbrowskim nie powiedział ani nie napisał. Teatr Jandy otrzymał aż 850 tys. zł na zakup scenicznego wyposażenia. Wszystko byłoby w porządku, gdyby Janda otrzymała grant na wystawienie przedstawienia. Tymczasem otrzymała pieniądze podatnika na prywatne przedsięwzięcie. Dąbrowski generalnie zastąpił w kulturze zasadę wolnej konkurencji regułą nagradzania kumpli. Taka jest w istocie przyczyna powołania Instytutu Filmu Polskiego - kumple z branży otrzymają około 100 mln zł rocznie, bez żadnych warunków i praktycznie bez kontroli. Nic dziwnego, że podczas ostatniego festiwalu filmowego w Gdyni kumple zgotowali swemu dobroczyńcy owację na stojąco. Już w tym roku prawie wszystkie filmy prezentowane w Gdyni były współfinansowane przez Ministerstwo Kultury - sumą 17 mln zł. Dąbrowski wprawdzie odchodzi, ale kumpelski układ zostaje, bo szefem Instytutu Filmu Polskiego została jego najbliższa współpracowniczka w resorcie kultury Agnieszka Odorowicz (w tym celu specjalnie złożyła niedawno dymisję ze stanowiska sekretarza stanu w ministerstwie).
Narcyz
Tancerz Waldi z salonów (jak ministra kultury nazywają znajomi) jest chyba najbardziej znanym w Polsce budowniczym pomników ku własnej czci. Zaczęło się w 1973 r., gdy Dąbrowski został dyrektorem warszawskiego klubu Riviera-Remont. Wszystko, co się działo w tym klubie przez następne ponad pięć lat, było podporządkowane sławieniu dyrektora Dąbrowskiego. Podczas pierwszej edycji Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach, której pomysłodawcą był Dąbrowski, widniał plakat reklamujący imprezę, na którym Rosław Szaybo umieścił magika w białych rękawiczkach odsłaniającego kurtynę. Magik miał twarz Dąbrowskiego. Gdy powstał czterokonny rydwan wieńczący tympanon warszawskiego Teatru Wielkiego, powożący rydwanem Apollo miał oczywiście twarz i postać Waldemara Dąbrowskiego.
Jest zaskakujące, jak łatwo ten absolwent Wydziału Elektroniki Politechniki Warszawskiej stał się lwem salonowym i filarem warszawki. Pomogły mu w tym bywające na salonach panie, z zachwytem mówiące o "pięknym Waldim" - świetnym tancerzu i koneserze kobiecej urody. W karierze pomogli mu beneficjenci jego szerokiego gestu. Kiedy w 2001 r. "Życie Warszawy" ujawniło finansową beztroskę Dąbrowskiego, gdy był dyrektorem Opery Narodowej, natychmiast powstał list otwarty w jego obronie, podpisany przez wszystkich świętych polskiej kultury.
Antymenedżer
Kwalifikacje na ministra Dąbrowski miał wątpliwe, bo jego wcześniejsze dokonania to pasmo wpadek i finansowych nieprawidłowości. Najlepiej świadczy o tym zarządzanie warszawskim Teatrem Wielkim. Jak wynika z kontroli przeprowadzonej w 2000 r., najwięcej zarzutów dotyczyło decyzji, które podejmował Waldemar Dąbrowski i jego najbliższy współpracownik, dyrektor artystyczny Jacek Kaspszyk. Dąbrowski mnożył etaty, kierownictwo opery wypłacało sobie wysokie sumy za pracę nad spektaklami, niejasne były także rozliczenia między Teatrem Wielkim a fundacją Opera założoną przez Dąbrowskiego i Kaspszyka, która miała za zadanie wspomagać finansowo działalność placówki.
Gdy Dąbrowski był szefem Komitetu Kinematografii, kontrolerzy NIK ujawnili, że projekt modernizacji podległej komitetowi agencji Film Polski przygotowywała żona obecnego ministra kultury. Dąbrowski oraz inni pracownicy Komitetu Kinematografii mieli pensje z Ogólnopolskiej Sieci Kin, która miała zarządzać państwowymi kinami wynajętymi ajentom. NIK zarzuciła Dąbrowskiemu naruszenie prawa przy tworzeniu w 1991 r. Agencji Produkcji Filmowej, Agencji Dystrybucji Filmowej i Agencji Scenariuszowej - instytucji przyznających dotacje producentom prywatnym i państwowym oraz dystrybutorom. Wytknięto mu, że ze środków publicznych finansuje prywatnych producentów filmowych, co jest sprzeczne z prawem budżetowym.
W 2004 r. kontrolerzy NIK stwierdzili, że resort kultury za rządów Dąbrowskiego bez konkretnego celu wydał prawie 8 mln zł, kolejne 23 mln zł - nierzetelnie i niegospodarnie, a 58 mln zł - w sposób niezgodny z procedurami, którym podlegają państwowe instytucje. Nawet kiedy Dąbrowski odejdzie ze stanowiska, kulturą będzie rządził nadal, tylko z tylnego siedzenia. W Poznaniu powiedział niedawno: "Nie martwcie się o nic, jak już nie będę ministrem, to nadal minister będzie". Pierwszym zadaniem nowego ministra kultury powinna być desocjalizacja tego resortu, czyli gruntowne posprzątanie po Dąbrowskim. Problemem jest to, że takie sprzątanie może zająć więcej niż jedną kadencję. I to pod warunkiem że znajdzie się odważny, który zadrze z wpływową ferajną imienia Dąbrowskiego.
Więcej możesz przeczytać w 39/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.