Polacy wyleczyli się z marksizmu szybciej niż Niemcy
Niedługo okaże się, czy byliśmy dostatecznie trzeźwi. Czy głosowaliśmy na facetów z wyrokami i wyróżniających się tym, że mają sumienie czyste - nigdy nie używane. Czy w parlamencie większość uzyskali ci, którzy mają choćby minimalne predyspozycje i kwalifikacje do oceny realiów i do stanowienia prawa. Wiele wskazuje na to, że mimo naszych chorób i braków, a także zaległości w edukacji, poziom dojrzałości naszego społeczeństwa wzrasta. Wbrew politycznemu awanturnictwu z prawa i z lewa coraz wyraźniej rysuje się społeczne pragnienie centrum. Centrum fachowego i zdolnego do trzeźwych ocen i działań. Dojrzewania społeczeństwa dowodzi także fakt zepchnięcia na margines Tymińskiego, który 15 lat temu zatrząsł skłóconym establishmentem reformatorskim. Wiele wskazuje na to, że Polacy szybciej wyleczyli się z marksizmu niż choćby Niemcy, płacący coraz wyższą cenę za przywiązanie do kosztownego i nieefektywnego państwa opiekuńczego. Niestety, moi pobratymcy wykazują ciągle nadmierną skłonność do absencji w wyborach i trzeba by tym mądralom wyraźnie powiedzieć, że absencja oznacza utratę uprawnień do narzekania i rozmaitych roszczeń, że jest najtańszą i moralnie wątpliwą formą korzystania z odzyskanych po upadku komunizmu swobód i praw obywatelskich. Przypomnijmy, że w dość demokratycznej Belgii udział w wyborach jest obowiązkowy.
Plus dla gospodarki
Łącznie jesteśmy chyba jednak na plusie, a gospodarka rozwija się nieźle, zachęcając coraz to nowych inwestorów do lokowania swych kapitałów w Polsce, a nie tylko w rajach podatkowych. Rysą na tym optymistycznym obrazie polskiej gospodarki jest rosnący dług publiczny i wysokie koszty jego obsługi, uniemożliwiające finansowanie rzeczywiście pilnych potrzeb, wydatków na edukację i naukę, na służbę zdrowia i infrastrukturę. Rysą szczególnie bolesną, nie tyle na gospodarce, ile na mentalności wielu osób zasłużonych w walce z komunistycznym reżimem, jest ich niechęć do gospodarki rynkowej i do kapitalizmu, przechodząca niekiedy w swoistą agresję. Okazało się, że przynajmniej część doradców "Solidarności" i jej zaplecza intelektualnego chciała tylko socjalizmu z ludzką twarzą, a nie współczesnej gospodarki rynkowej.
Było to zrozumiale w 1981 r., gdy mało kto wierzył w szybkie obalenie komunistycznego reżimu. To jednak smutne, gdy dziś, po 25 latach, taka sztandarowa postać antykomunistycznej opozycji jak Karol Modzelewski utożsamia się z Andrzejem Lepperem we wspólnej negacji programu Balcerowicza i jego polityki. Mało tego, Karol Modzelewski otwarcie kreuje tę - delikatnie mówiąc - kontrowersyjną postać na przywódcę polskiej lewicy. Jeśli ta kreacja się powiedzie, to tylko pogratulować polskiej lewicy takiego wodza. Nie wiem tylko, co w tym wystąpieniu bardziej podziwiać: siłę lewicowych korzeni Karola Modzelewskiego czy niezdolność do opanowania ekonomicznej istoty i problematyki transformacji.
Nie ma wolności bez rynku
Podobnie rosnącą agresję demonstruje też od pewnego czasu Jadwiga Staniszkis, doradczyni "Solidarności" sprzed ćwierćwiecza. Smutne jest to potępianie piętnastolecia bez troski o rzetelną analizę, o realia, o dane statystyczne. Publikacja Jadwigi Staniszkis potwierdza jedynie słuszność mojej tezy sprzed kilku tygodni o konsekwencjach braku prawnej ochrony zawodu ekonomisty. Nie chcę tu wymienić innych osób z tego kręgu, wyraźnie negujących gospodarkę rynkową i wolność gospodarczą, gwałtownie atakujących przeciwników "trzeciej drogi". W tej sytuacji musi się nasunąć pytanie, co mielibyśmy dziś w Polsce, gdyby jesienią 1989 r. wzięli górę zwolennicy "trzeciej drogi" i socjalizmu z ludzką twarzą. Nie mam zamiaru przytaczać tu scenariusza, który na szczęście nie został zrealizowany. Po co mówić o katastrofach, których udało się uniknąć.
Poglądy przeciwników gospodarki rynkowej i kapitalizmu mnie nie dziwią. Zastanawiać jednak musi agresja, i to w obliczu klęski "trzecich dróg", a nie ich zwycięstw nad gospodarką rynkową. Nie można się przecież łudzić przykładem Szwecji, która miała warunki wyjątkowo sprzyjające ukształtowaniu się społeczeństwa obywatelskiego, a też nie uniknęła solidnego szoku w połowie lat 90. ubiegłego stulecia. Powtórzmy raz jeszcze: nie ma wolności bez rynku.
Plus dla gospodarki
Łącznie jesteśmy chyba jednak na plusie, a gospodarka rozwija się nieźle, zachęcając coraz to nowych inwestorów do lokowania swych kapitałów w Polsce, a nie tylko w rajach podatkowych. Rysą na tym optymistycznym obrazie polskiej gospodarki jest rosnący dług publiczny i wysokie koszty jego obsługi, uniemożliwiające finansowanie rzeczywiście pilnych potrzeb, wydatków na edukację i naukę, na służbę zdrowia i infrastrukturę. Rysą szczególnie bolesną, nie tyle na gospodarce, ile na mentalności wielu osób zasłużonych w walce z komunistycznym reżimem, jest ich niechęć do gospodarki rynkowej i do kapitalizmu, przechodząca niekiedy w swoistą agresję. Okazało się, że przynajmniej część doradców "Solidarności" i jej zaplecza intelektualnego chciała tylko socjalizmu z ludzką twarzą, a nie współczesnej gospodarki rynkowej.
Było to zrozumiale w 1981 r., gdy mało kto wierzył w szybkie obalenie komunistycznego reżimu. To jednak smutne, gdy dziś, po 25 latach, taka sztandarowa postać antykomunistycznej opozycji jak Karol Modzelewski utożsamia się z Andrzejem Lepperem we wspólnej negacji programu Balcerowicza i jego polityki. Mało tego, Karol Modzelewski otwarcie kreuje tę - delikatnie mówiąc - kontrowersyjną postać na przywódcę polskiej lewicy. Jeśli ta kreacja się powiedzie, to tylko pogratulować polskiej lewicy takiego wodza. Nie wiem tylko, co w tym wystąpieniu bardziej podziwiać: siłę lewicowych korzeni Karola Modzelewskiego czy niezdolność do opanowania ekonomicznej istoty i problematyki transformacji.
Nie ma wolności bez rynku
Podobnie rosnącą agresję demonstruje też od pewnego czasu Jadwiga Staniszkis, doradczyni "Solidarności" sprzed ćwierćwiecza. Smutne jest to potępianie piętnastolecia bez troski o rzetelną analizę, o realia, o dane statystyczne. Publikacja Jadwigi Staniszkis potwierdza jedynie słuszność mojej tezy sprzed kilku tygodni o konsekwencjach braku prawnej ochrony zawodu ekonomisty. Nie chcę tu wymienić innych osób z tego kręgu, wyraźnie negujących gospodarkę rynkową i wolność gospodarczą, gwałtownie atakujących przeciwników "trzeciej drogi". W tej sytuacji musi się nasunąć pytanie, co mielibyśmy dziś w Polsce, gdyby jesienią 1989 r. wzięli górę zwolennicy "trzeciej drogi" i socjalizmu z ludzką twarzą. Nie mam zamiaru przytaczać tu scenariusza, który na szczęście nie został zrealizowany. Po co mówić o katastrofach, których udało się uniknąć.
Poglądy przeciwników gospodarki rynkowej i kapitalizmu mnie nie dziwią. Zastanawiać jednak musi agresja, i to w obliczu klęski "trzecich dróg", a nie ich zwycięstw nad gospodarką rynkową. Nie można się przecież łudzić przykładem Szwecji, która miała warunki wyjątkowo sprzyjające ukształtowaniu się społeczeństwa obywatelskiego, a też nie uniknęła solidnego szoku w połowie lat 90. ubiegłego stulecia. Powtórzmy raz jeszcze: nie ma wolności bez rynku.
Więcej możesz przeczytać w 39/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.