Rozmowa z Janem Rokitą, kandydatem Platformy Obywatelskiej na premiera
Marcin Dzierżanowski: Jarosław Kaczyński sugeruje, że ostatnio puściły panu nerwy, co ma źle wróżyć przyszłej koalicji.
Jan Rokita: Jeśli coś źle wróży naszej koalicji, to przyłączenie się Prawa i Sprawiedliwości do tworzonego przez ojca Rydzyka planu zatopienia Platformy Obywatelskiej. Nie rozumiem, jak równocześnie można kogoś zatapiać i chcieć z nim rządzić.
- PiS zapewnia, że takiego planu nigdy nie było.
- Stara zasada mówi, że gdy polityk ogłasza dementi, to znaczy, że potwierdza. Dla mnie liczą się fakty.
- Ale fakty są takie, że tylko na antenie Radia Maryja ojciec Rydzyk poparł PiS. To jeszcze nie oznacza, że zawarł tajny pakt.
- Szczegółów nie znam, bo nie mam agentury w Radiu Maryja. Ale wiem, że z ojcem Rydzykiem nie ma układów jednostronnych ani doraźnych. Skoro nagle wycofuje swe poparcie dla nacjonalistów i przerzuca je na braci Kaczyńskich, a tego samego dnia zaczyna się bezpardonowy atak PiS na platformę, to mam powody do niepokoju.
- Które ministerstwa jest pan gotów oddać Prawu i Sprawiedliwości?
- Wykluczam prowadzenie negocjacji koalicyjnych w ten sposób. Ze mną można rozmawiać o wszystkim, ale nie o parytetach. Po doświadczeniach AWS nigdy się na to nie zgodzę!
- Bracia Kaczyńscy już przedstawili listę ośmiu resortów, które chcą obsadzić swoimi ludźmi.
- To dla mnie niepojęte. Przecież to Jarosław Kaczyński walczył z TKM. Teraz proponuje parytety? Przecież parytety równają się TKM! Cała choroba AWS wzięła się stąd, że poszczególne grupy układały tam sobie strefy wpływów, żeby czerpać zyski.
- Przecież koalicyjny rząd musi się składać z przedstawicieli obu ugrupowań i jakoś trzeba tego podziału resortów dokonać.
- Biorąc poszczególne ministerstwa w pacht? Nie ma mowy. Zaczyna się od ministerstw, potem rozdziela stanowiska dyrektorów generalnych, następnie wojewodów, a kończy się tym, do czego doszedł Krzaklewski - rozdzielaniem rejonowych urzędów pracy. To droga, na którą nigdy nie wstąpię. Nawet gdybym musiał zrezygnować z premierowania.
- Jak w takim razie chce pan tworzyć rząd?
- Zasada jest prosta: ten, kto wygrywa wybory, wskazuje premiera. Premier proponuje koalicyjnemu partnerowi kandydatury do rządu. Po wspólnych uzgodnieniach i korektach skład gabinetu prezentujemy opinii publicznej.
- Czyli słabszy partner może sobie najwyżej ponarzekać, a ostateczna decyzja i tak należy do premiera?
- Premier musi być autorem rządu. Rząd stworzony wbrew premierowi przerabiał już Jerzy Buzek. Wiadomo, co z tego wyszło.
- Jeśli po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów okaże się, że na czele rządu staje Jarosław Kaczyński, będzie pan równie stanowczy?
- Będę, ponieważ tu nie chodzi o moje ambicje. Po prostu nie chcę budować rządu na zasadzie zawieszenia broni między wrogimi obozami, które łączy tylko to, że chcą razem wysysać państwo.
- I godzi się pan na to, że Jarosław Kaczyński przedstawia panu nazwiska ministrów, a pan najwyżej zgłasza uwagi?
- Proszę nie robić z mojej koncepcji karykatury! Nie chodzi o "zgłaszanie uwag", ale wspólne ustalenia. A sytuację, że to lider PiS pierwszy przedstawi mi swoje pomysły, wyobrażam sobie bez kłopotu.
- Mówi pan, że dopiero wspólne uzgodnienia zostaną przedstawione opinii publicznej. Czyli powinniśmy zapomnieć o propozycji Donalda Tuska, by negocjacje toczyły się przed kamerami?
- Jestem zwolennikiem rozmów przy podniesionej kurtynie. Ale pomysł, że od wieczoru 25 września wszystkie rozmowy między mną a Jarosławem Kaczyńskim będą transmitowane na żywo w telewizji, jest naiwny. Polityka to nie "Big Brother".
- Chciałby pan mieć w swoim rządzie wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego?
- Kiedyś przy dobrej kolacji zaproponowałem mu to, a on się zgodził.
- Odwdzięczył się podobną propozycją?
- Nie.
- A gdyby to zrobił?
- Nigdy nie zrobił.
- Publicznie mówił, że jeśli zostanie szefem rządu, zaproponuje panu funkcję wicepremiera.
- Politycy publicznie mówią różne rzeczy. Na przykład to, że pod rządami platformy podrożeją pluszowe zabawki, co, jak udowodniliśmy, jest bzdurą.
- A jeśli dostanie pan w końcu tę propozycję, zgodzi się pan?
- Poproszę Jarosława Kaczyńskiego o dobę do namysłu.
- Jakie warunki wejścia do koalicji postawi pan PiS?
- W zasadzie tylko dwa. Po pierwsze, przyszły rząd platformy i PiS musi przywrócić uczciwość życia publicznego i odpowiedzialność ludzi władzy. Po drugie, musi uczynić z polskiej gospodarki jedną z najbardziej konkurencyjnych gospodarek Europy. Jeśli tego nie zrobi, okaże się rządem klęski narodowej.
- Bardzo to ogólnikowe...
- Stoją za tym konkrety: likwidacja immunitetów, ograniczenie administracji, odebranie politykom przywilejów, reforma Trybunału Stanu, podatek liniowy, obniżka kosztów pracy, deregulacja kodeksu pracy, redukcja liczby przepisów... Mówienie przez braci Kaczyńskich, że platforma nie ma programu, jest niedorzeczne.
- Nie obawia się pan, że po wyborach będzie toczył spory na dwóch frontach: nie tylko z braćmi Kaczyńskimi, ale i z prezydentem Tuskiem?
- Moja współpraca z Tuskiem nie opiera się na podziale stref wpływów, ale na poczuciu, że mamy wspólną wizję Polski i możemy ją razem realizować.
- Małżeństwo z rozsądku?
- Raczej małżeństwo hollywoodzkie. Gazety codziennie donoszą o zbliżającym się rozwodzie i kolejnych zdradach. Tymczasem rodzina przez całe lata zupełnie dobrze funkcjonuje.
- Mieliśmy już na szczytach władzy szorstką przyjaźń, teraz będzie małżeństwo?
- Może trudno w to uwierzyć, ale między mną a Donaldem jest naprawdę bardzo silna więź. Co więcej, mam poczucie, że - podobnie jak w Hollywood - czeka nas happy end.
Rozmawiał Marcin Dzierżanowski
Jan Rokita: Jeśli coś źle wróży naszej koalicji, to przyłączenie się Prawa i Sprawiedliwości do tworzonego przez ojca Rydzyka planu zatopienia Platformy Obywatelskiej. Nie rozumiem, jak równocześnie można kogoś zatapiać i chcieć z nim rządzić.
- PiS zapewnia, że takiego planu nigdy nie było.
- Stara zasada mówi, że gdy polityk ogłasza dementi, to znaczy, że potwierdza. Dla mnie liczą się fakty.
- Ale fakty są takie, że tylko na antenie Radia Maryja ojciec Rydzyk poparł PiS. To jeszcze nie oznacza, że zawarł tajny pakt.
- Szczegółów nie znam, bo nie mam agentury w Radiu Maryja. Ale wiem, że z ojcem Rydzykiem nie ma układów jednostronnych ani doraźnych. Skoro nagle wycofuje swe poparcie dla nacjonalistów i przerzuca je na braci Kaczyńskich, a tego samego dnia zaczyna się bezpardonowy atak PiS na platformę, to mam powody do niepokoju.
- Które ministerstwa jest pan gotów oddać Prawu i Sprawiedliwości?
- Wykluczam prowadzenie negocjacji koalicyjnych w ten sposób. Ze mną można rozmawiać o wszystkim, ale nie o parytetach. Po doświadczeniach AWS nigdy się na to nie zgodzę!
- Bracia Kaczyńscy już przedstawili listę ośmiu resortów, które chcą obsadzić swoimi ludźmi.
- To dla mnie niepojęte. Przecież to Jarosław Kaczyński walczył z TKM. Teraz proponuje parytety? Przecież parytety równają się TKM! Cała choroba AWS wzięła się stąd, że poszczególne grupy układały tam sobie strefy wpływów, żeby czerpać zyski.
- Przecież koalicyjny rząd musi się składać z przedstawicieli obu ugrupowań i jakoś trzeba tego podziału resortów dokonać.
- Biorąc poszczególne ministerstwa w pacht? Nie ma mowy. Zaczyna się od ministerstw, potem rozdziela stanowiska dyrektorów generalnych, następnie wojewodów, a kończy się tym, do czego doszedł Krzaklewski - rozdzielaniem rejonowych urzędów pracy. To droga, na którą nigdy nie wstąpię. Nawet gdybym musiał zrezygnować z premierowania.
- Jak w takim razie chce pan tworzyć rząd?
- Zasada jest prosta: ten, kto wygrywa wybory, wskazuje premiera. Premier proponuje koalicyjnemu partnerowi kandydatury do rządu. Po wspólnych uzgodnieniach i korektach skład gabinetu prezentujemy opinii publicznej.
- Czyli słabszy partner może sobie najwyżej ponarzekać, a ostateczna decyzja i tak należy do premiera?
- Premier musi być autorem rządu. Rząd stworzony wbrew premierowi przerabiał już Jerzy Buzek. Wiadomo, co z tego wyszło.
- Jeśli po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów okaże się, że na czele rządu staje Jarosław Kaczyński, będzie pan równie stanowczy?
- Będę, ponieważ tu nie chodzi o moje ambicje. Po prostu nie chcę budować rządu na zasadzie zawieszenia broni między wrogimi obozami, które łączy tylko to, że chcą razem wysysać państwo.
- I godzi się pan na to, że Jarosław Kaczyński przedstawia panu nazwiska ministrów, a pan najwyżej zgłasza uwagi?
- Proszę nie robić z mojej koncepcji karykatury! Nie chodzi o "zgłaszanie uwag", ale wspólne ustalenia. A sytuację, że to lider PiS pierwszy przedstawi mi swoje pomysły, wyobrażam sobie bez kłopotu.
- Mówi pan, że dopiero wspólne uzgodnienia zostaną przedstawione opinii publicznej. Czyli powinniśmy zapomnieć o propozycji Donalda Tuska, by negocjacje toczyły się przed kamerami?
- Jestem zwolennikiem rozmów przy podniesionej kurtynie. Ale pomysł, że od wieczoru 25 września wszystkie rozmowy między mną a Jarosławem Kaczyńskim będą transmitowane na żywo w telewizji, jest naiwny. Polityka to nie "Big Brother".
- Chciałby pan mieć w swoim rządzie wicepremiera Jarosława Kaczyńskiego?
- Kiedyś przy dobrej kolacji zaproponowałem mu to, a on się zgodził.
- Odwdzięczył się podobną propozycją?
- Nie.
- A gdyby to zrobił?
- Nigdy nie zrobił.
- Publicznie mówił, że jeśli zostanie szefem rządu, zaproponuje panu funkcję wicepremiera.
- Politycy publicznie mówią różne rzeczy. Na przykład to, że pod rządami platformy podrożeją pluszowe zabawki, co, jak udowodniliśmy, jest bzdurą.
- A jeśli dostanie pan w końcu tę propozycję, zgodzi się pan?
- Poproszę Jarosława Kaczyńskiego o dobę do namysłu.
- Jakie warunki wejścia do koalicji postawi pan PiS?
- W zasadzie tylko dwa. Po pierwsze, przyszły rząd platformy i PiS musi przywrócić uczciwość życia publicznego i odpowiedzialność ludzi władzy. Po drugie, musi uczynić z polskiej gospodarki jedną z najbardziej konkurencyjnych gospodarek Europy. Jeśli tego nie zrobi, okaże się rządem klęski narodowej.
- Bardzo to ogólnikowe...
- Stoją za tym konkrety: likwidacja immunitetów, ograniczenie administracji, odebranie politykom przywilejów, reforma Trybunału Stanu, podatek liniowy, obniżka kosztów pracy, deregulacja kodeksu pracy, redukcja liczby przepisów... Mówienie przez braci Kaczyńskich, że platforma nie ma programu, jest niedorzeczne.
- Nie obawia się pan, że po wyborach będzie toczył spory na dwóch frontach: nie tylko z braćmi Kaczyńskimi, ale i z prezydentem Tuskiem?
- Moja współpraca z Tuskiem nie opiera się na podziale stref wpływów, ale na poczuciu, że mamy wspólną wizję Polski i możemy ją razem realizować.
- Małżeństwo z rozsądku?
- Raczej małżeństwo hollywoodzkie. Gazety codziennie donoszą o zbliżającym się rozwodzie i kolejnych zdradach. Tymczasem rodzina przez całe lata zupełnie dobrze funkcjonuje.
- Mieliśmy już na szczytach władzy szorstką przyjaźń, teraz będzie małżeństwo?
- Może trudno w to uwierzyć, ale między mną a Donaldem jest naprawdę bardzo silna więź. Co więcej, mam poczucie, że - podobnie jak w Hollywood - czeka nas happy end.
Rozmawiał Marcin Dzierżanowski
Więcej możesz przeczytać w 39/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.