Premier Czech polemizuje z tygodnikiem "Wprost"
Polski tygodnik "Wprost" wykorzystał kwestiź prywatyzacji Unipetrolu oraz kilka innych wydarzeń, które są wyłącznie wewnźtrznymi sprawami politycznymi Republiki Czeskiej, do zniesławienia obecnego rządu republiki oraz mojej osoby. Treść artykułu ("Czeski Belka", nr 36) nie jest zaskoczeniem. Krytyką socjaldemokracji w Republice Czeskiej tygodnik stara siź wesprzeć pozycjź polskiej opozycji, wykorzystując przy tym przekazywane polskim czytelnikom nie do końca ścisłe informacje na temat wydarzeń w Czechach. Niemniej jednak artykuł Agatona Kozińskiego został przetłumaczony i był przytaczany w naszych mediach. A u nas czytają go z kolei nasi czytelnicy, którzy nie są do końca poinformowani o roli tygodnika "Wprost" i jego redaktora naczelnego Marka Króla, byłego sekretarza KC PZPR, na polskiej scenie politycznej. Dlatego też uważam za potrzebne, by na ten artykuł zareagować.
Nie bźdź komentować wydarzeń w Polsce. Jeśli tygodnik "Wprost" chce krytykować rząd polski, jest to wyłącznie wewnźtrzna sprawa tego kraju, do której byłoby niestosowne mieszać siź nawet przez prowadzenie polemiki z prasą. Niemniej jednak stwierdzenie, że w Czechach, Polsce oraz na Wźgrzech brakuje wyrazistych osobowości politycznych, jest celowym uogólnieniem. Artykuł stwierdza, że zarówno ja, jak i Marek Belka byliśmy drugoplanowymi politykami ugrupowań socjaldemokratycznych, którzy doszli do władzy, kiedy okazało siź, że lewicowa koncepcja rządzenia w Polsce i w Czechach siź wypaliła. I obaj jako premierzy mamy rzekomo jeden cel - przeczekać do wyborów. Dlatego nie mamy żadnej wizji polityki wewnźtrznej ani zagranicznej.
Bźdź mówić tylko za siebie. W czeskiej socjaldemokracji działam praktycznie od jej odnowienia w listopadzie 1989 r. Na początku dostałem siź do władz tego ugrupowania, później doszło do sporu na temat koncepcji jego dalszej działalności, który przegrałem. Moje przejście do polityki samorządowej w roku 1990 nie było zatem przejawem braku koncepcji, lecz przeciwnie - wynikiem forsowania moich jasnych poglądów. Również z tego punktu widzenia oskarżenia o kierowanie siź wyłącznie pragmatyzmem przy podejmowaniu decyzji, bez długofalowej koncepcji, są całkowicie niedorzeczne. To, że wewnątrz własnego ugrupowania jestem w stanie rozmawiać racjonalnie również z opozycją na temat mojej wizji przyszłości, jest kwestią rozsądnego podejścia, którego oczekujź od każdego polityka, a nie braku celu. Polityka była, jest i bździe sztuką realizacji celów osiągalnych. Poza tym jeśli ktokolwiek spojrzy na cele zawarte w programie, z którym C˙SSD wygrała ostatnie wybory, oraz obecną sytuacjź, stwierdzi, że swoje obietnice wypełniamy. I odnosi siź to w pełni również do obecnego rządu, którym kierujź. Pewną rolź odgrywa tutaj oczywiście czas, jaki mamy do dyspozycji, oraz realne możliwości, ale wyniki są niewątpliwe. I to zarówno w gospodarce, jak i w polityce. A pomaga mi w tym właśnie doświadczenie polityka szczebla municypalnego. Polityka ta bowiem - w odróżnieniu od polityki na szczycie - musi siź codziennie zajmować nie tylko problemami związanymi z długofalową koncepcją, ale również sprawami konkretnymi. Decyzje polityka municypalnego oraz ich konsekwencje są również praktycznie bezpośrednio weryfikowane. Ten punkt widzenia na rozwiązywanie różnych problemów przejąłem i kieruje siź nim również w rządzie, pełniąc funkcjź premiera. Kiedy popełniź błąd - nikt nie jest przecież nieomylny - nie bojź siź do niego przyznać, a problem rozwiązujź ponownie lepiej, gdyż chodzi przede wszystkim o konsekwencje decyzji dla innych, nie zaś o własną próżność. Uważam to za zaletź, a nie cyniczny pragmatyzm. Podobnie zresztą za zaletź uważam to, że polityk na szczycie władzy przeszedł wcześniej przez wszystkie szczeble, zarówno w partii, jak i we władzach wykonawczych. Krótko mówiąc, nie jestem politycznie "zielony", a funkcja zastźpcy prezydenta Pragi ds. finansowych, którą pełniłem przez sześć lat, nie była z pewnością funkcją poślednią. Jak już wspomniałem, przy sprawowaniu funkcji premiera najważniejsza jest dla mnie praca. To ona zadecyduje o moim sukcesie bądź porażce. A wierzź, że również - o zdaniu wyborców.
Mówiąc "praca", nie mam na myśli tego, o czym pisze tygodnik "Wprost" - czyli takich spraw, jak technoparty oraz kwestia przeszłości pana Duric˙ki czy też to, czy pojawiłem siź w telewizji w takiej lub innej koszulce. Nie są to sprawy nieważne, bo czasem mają znaczący (choć krótkotrwały) wpływ na opiniź publiczną, są to jednak - co uświadamia sobie każdy - sprawy doraźne, które przestaną być przedmiotem zainteresowania, jak tylko zostaną rozwiązane. A rozwiązane już zostały. Na życie ludzi, jego poziom i ich przyszłość mają wpływ inne decyzje - ważniejsze, których skutki pojawiają siź natychmiast lub w dłuższym okresie.
Dla mnie ciekawym sygnałem jest sam fakt, że nawet w tak tendencyjnym artykule w tygodniku "Wprost" znalazły siź tylko wiele razy omawiane, przeważnie populistyczne wątki. Łącznie ze sprawą sprzedaży udziałów w praskich wodociągach, która została już sto razy wyjaśniona, a jakiekolwiek uchybienie z mojej strony wykluczono. Zresztą we władzach miejskich Pragi nie odpowiadałem za sprzedaż tych udziałów. "Wprost" nie spróbował nawet kwestionować poważnych decyzji podejmowanych przeze mnie na stanowisku premiera i pozostał przy typowej grze brukowca na najprostszych ludzkich emocjach. Jest to działanie do pewnego stopnia skuteczne, nadal jednak sądzź, że ludzie oceniają pracź polityka według tego, jak wpłynie ona na ich życie. Realne wyniki dotyczące na przykład poziomu życia przemawiają zatem na naszą korzyść.
Nie bźdź komentować wydarzeń w Polsce. Jeśli tygodnik "Wprost" chce krytykować rząd polski, jest to wyłącznie wewnźtrzna sprawa tego kraju, do której byłoby niestosowne mieszać siź nawet przez prowadzenie polemiki z prasą. Niemniej jednak stwierdzenie, że w Czechach, Polsce oraz na Wźgrzech brakuje wyrazistych osobowości politycznych, jest celowym uogólnieniem. Artykuł stwierdza, że zarówno ja, jak i Marek Belka byliśmy drugoplanowymi politykami ugrupowań socjaldemokratycznych, którzy doszli do władzy, kiedy okazało siź, że lewicowa koncepcja rządzenia w Polsce i w Czechach siź wypaliła. I obaj jako premierzy mamy rzekomo jeden cel - przeczekać do wyborów. Dlatego nie mamy żadnej wizji polityki wewnźtrznej ani zagranicznej.
Bźdź mówić tylko za siebie. W czeskiej socjaldemokracji działam praktycznie od jej odnowienia w listopadzie 1989 r. Na początku dostałem siź do władz tego ugrupowania, później doszło do sporu na temat koncepcji jego dalszej działalności, który przegrałem. Moje przejście do polityki samorządowej w roku 1990 nie było zatem przejawem braku koncepcji, lecz przeciwnie - wynikiem forsowania moich jasnych poglądów. Również z tego punktu widzenia oskarżenia o kierowanie siź wyłącznie pragmatyzmem przy podejmowaniu decyzji, bez długofalowej koncepcji, są całkowicie niedorzeczne. To, że wewnątrz własnego ugrupowania jestem w stanie rozmawiać racjonalnie również z opozycją na temat mojej wizji przyszłości, jest kwestią rozsądnego podejścia, którego oczekujź od każdego polityka, a nie braku celu. Polityka była, jest i bździe sztuką realizacji celów osiągalnych. Poza tym jeśli ktokolwiek spojrzy na cele zawarte w programie, z którym C˙SSD wygrała ostatnie wybory, oraz obecną sytuacjź, stwierdzi, że swoje obietnice wypełniamy. I odnosi siź to w pełni również do obecnego rządu, którym kierujź. Pewną rolź odgrywa tutaj oczywiście czas, jaki mamy do dyspozycji, oraz realne możliwości, ale wyniki są niewątpliwe. I to zarówno w gospodarce, jak i w polityce. A pomaga mi w tym właśnie doświadczenie polityka szczebla municypalnego. Polityka ta bowiem - w odróżnieniu od polityki na szczycie - musi siź codziennie zajmować nie tylko problemami związanymi z długofalową koncepcją, ale również sprawami konkretnymi. Decyzje polityka municypalnego oraz ich konsekwencje są również praktycznie bezpośrednio weryfikowane. Ten punkt widzenia na rozwiązywanie różnych problemów przejąłem i kieruje siź nim również w rządzie, pełniąc funkcjź premiera. Kiedy popełniź błąd - nikt nie jest przecież nieomylny - nie bojź siź do niego przyznać, a problem rozwiązujź ponownie lepiej, gdyż chodzi przede wszystkim o konsekwencje decyzji dla innych, nie zaś o własną próżność. Uważam to za zaletź, a nie cyniczny pragmatyzm. Podobnie zresztą za zaletź uważam to, że polityk na szczycie władzy przeszedł wcześniej przez wszystkie szczeble, zarówno w partii, jak i we władzach wykonawczych. Krótko mówiąc, nie jestem politycznie "zielony", a funkcja zastźpcy prezydenta Pragi ds. finansowych, którą pełniłem przez sześć lat, nie była z pewnością funkcją poślednią. Jak już wspomniałem, przy sprawowaniu funkcji premiera najważniejsza jest dla mnie praca. To ona zadecyduje o moim sukcesie bądź porażce. A wierzź, że również - o zdaniu wyborców.
Mówiąc "praca", nie mam na myśli tego, o czym pisze tygodnik "Wprost" - czyli takich spraw, jak technoparty oraz kwestia przeszłości pana Duric˙ki czy też to, czy pojawiłem siź w telewizji w takiej lub innej koszulce. Nie są to sprawy nieważne, bo czasem mają znaczący (choć krótkotrwały) wpływ na opiniź publiczną, są to jednak - co uświadamia sobie każdy - sprawy doraźne, które przestaną być przedmiotem zainteresowania, jak tylko zostaną rozwiązane. A rozwiązane już zostały. Na życie ludzi, jego poziom i ich przyszłość mają wpływ inne decyzje - ważniejsze, których skutki pojawiają siź natychmiast lub w dłuższym okresie.
Dla mnie ciekawym sygnałem jest sam fakt, że nawet w tak tendencyjnym artykule w tygodniku "Wprost" znalazły siź tylko wiele razy omawiane, przeważnie populistyczne wątki. Łącznie ze sprawą sprzedaży udziałów w praskich wodociągach, która została już sto razy wyjaśniona, a jakiekolwiek uchybienie z mojej strony wykluczono. Zresztą we władzach miejskich Pragi nie odpowiadałem za sprzedaż tych udziałów. "Wprost" nie spróbował nawet kwestionować poważnych decyzji podejmowanych przeze mnie na stanowisku premiera i pozostał przy typowej grze brukowca na najprostszych ludzkich emocjach. Jest to działanie do pewnego stopnia skuteczne, nadal jednak sądzź, że ludzie oceniają pracź polityka według tego, jak wpłynie ona na ich życie. Realne wyniki dotyczące na przykład poziomu życia przemawiają zatem na naszą korzyść.
OD AUTORA |
---|
Aleksander Łukaszenka po powrocie z Paryża triumfalnie ogłosił rodakom, że Francuzi zamierzają korzystać z białoruskich doświadczeń. Podobną wizjź rzeczywistości prezentuje premier Czech Jiri Paroubek. W artykule "Czeski Belka" został on porównany do szefa polskiego rządu Marka Belki - ze wzglźdu na podobną przeszłość, poglądy oraz sposób sprawowania władzy. W swoim liście do "Wprost" czeski premier wskazał na niestosowność komentowania przez polską prasź spraw mających być - według niego - wyłącznie wewnźtrzną sprawą Czech. W tym samym czasie (jak podały czeskie "Lidove Noviny") Paroubek rozpoczął rozmowy koalicyjne z partią postkomunistyczną, mimo że jej program jest nasycony populistycznymi hasłami; czescy postkomuniści sprzeciwiają siź integracji europejskiej i rynkowym reformom gospodarczym. Nie dziwi chźć Paroubka do zakneblowania ust polskiej prasie - nikt nie lubi, gdy za granicą pisze siź o nim źle. Z drugiej strony, rządzący w Czechach od 2002 r. socjaldemokraci jeszcze nie dali okazji, aby napisać o nich dobrze - wystarczy przypomnieć niesławne odejście z urzźdu premiera Vladim'ra Spidli czy skandale Stanislava Grossa. Dobrze, że w przyszłym roku odbźdą siź tam wybory parlamentarne. Może nowa ekipa rządząca sprawi, że bździe można opisywać sukcesy gospodarcze tego kraju, na które monopol zdają siź mieć teraz ich sąsiedzi - Słowacy. Agaton Koziński |
Więcej możesz przeczytać w 39/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.