Madonnie odmówiono sprzedaży mieszkania w apartamentowcu na Manhattanie, by nie łamać tradycji
Pięćdziesiąt lat temu mały Daniel Libeskind znalazł się pod Pałacem Kultury i Nauki, by podziwiać to architektoniczne cudo. Teraz, już jako jeden z najbardziej znanych na świecie architektów, zaprojektował budynek, który pałac ma zasłonić. Autor Muzeum Żydów w Berlinie i zwycięzca konkursu na zabudowę terenu po nowojorskim World Trade Center zaprojektował apartamentowiec przy ulicy Złotej w Warszawie, który będzie jednym z najwyższych budynków mieszkalnych w Europie (192 m). Będzie to lekki, obłożony szkłem gmach w kształcie żagla. Inny apartamentowiec, 160-metrowy wieżowiec projektu Stefana Kuryłowicza, ma stanąć przy placu Grzybowskim. Oba mieszkalne giganty to swego rodzaju pojedynek między gwiazdą polskiej architektury a projektantem znanym w świecie.
Większość projektów Libeskinda, na przykład muzeum sztuki w Denver czy muzeum wojny w Manchesterze, nie zebrała dobrych recenzji. Trudno je nazwać oryginalnymi w zestawieniu z osiągnięciami takich gwiazd, jak Rem Koolhaas czy Zaha Hadid. Na sławę Libeskinda zapracowały jednak świetna promocja i dobre przyjęcie Muzeum Żydów w Berlinie. Teraz jego nazwisko może być magnesem dla kolejnych gwiazd światowej architektury realizujących swoje projekty w Polsce. Warto pamiętać, że Warszawa i Kraków pojawiły się na współczesnej mapie architektonicznej świata dopiero wtedy, gdy powstały w nich budowle zaprojektowane przez Normana Fostera i Aratę Isozakiego. To, że Libeskind zaprojektuje apartamentowiec, jest tylko zaletą. Współcześnie takie budowle dodają miastom szyku i są (choć nie zawsze i nie wprost) odpowiedzią na degradację przestrzeni miejskiej, widoczną zwłaszcza w wypadku dzielnic i osiedli mieszkalnych.
Utopia wysadzona w powietrze
Centralne dzielnice wielu metropolii stawały się w ciągu ostatnich stuleci coraz bardziej spauperyzowane: ludzie żyli tu w ścisku, w zatęchłych murach. Bogaci przenosili się na peryferie. Prestiżowa XVI dzielnica w Paryżu powstała na obrzeżach miasta, w centrum natomiast tkwiły hałaśliwe Halle z całonocnym handlem hurtowym żywnością. Gdy w połowie XIX wieku baron Haussmann przeorał Paryż siecią szerokich bulwarów, stanęły przy nich luksusowe, lecz tradycyjne kamienice z ciemnymi oficynami. Także Stare Miasto w Warszawie przed II wojną światową zamieszkiwała w większości biedota.
Nowe myślenie o budynku mieszkalnym, który zapewnia światło i powietrze na wszystkich kondygnacjach, przyniosła dopiero architektura awangardowa dwudziestolecia międzywojennego. Jeden z jej czołowych przedstawicieli, Le Corbusier, przez trzydzieści lat pracował nad projektem "Cite Radieuse" - miasta promienistego, które miało dać tanie mieszkania setkom tysięcy ludzi. W październiku 1952 r. w Marsylii oddano do użytku dwa pierwsze budynki tego utopijnego miasta - wielkie bloki na 1600 mieszkańców każdy. W tym samym roku z inicjatywy Stalina powstał w Moskwie, przy Nabrzeżu Kotelniczewskim, budynek mieszkalny o bryle podobnej do warszawskiego Pałacu Kultury - z wieżami i iglicą wznoszącymi się na 176 m. Zamieszkali w nim wybrani przedstawiciele ludu. Trzy lata później (w 1955 r.) zbudowano w St Louis (USA) osiedle Pruitt-Igoe, oparte na najbardziej awangardowych ideach domu przyjaznego mieszkańcom. Projektował je architekt amerykański japońskiego pochodzenia Minoru Yamasaki - ten sam, który później stworzył wieże World Trade Center. Niecałe dwadzieścia lat później osiedle Pruitt-Igoe zostało wysadzone w powietrze, bo jego monotonna architektura budziła u mieszkańców poczucie zagubienia. Zastraszająco rosła przestępczość. Inwestor położył dynamitem kres tej utopii.
"Nie" dla Madonny
Wysokie domy mieszkalne, zwane także rezydencjami, które zaczęły powstawać z końcem lat 60. XX wieku, a których przybywa ostatnio w wielkim tempie w wielu krajach świata, także w Polsce, stanowią nawiązanie do tradycji awangardy, lecz z ideami Le Corbusiera nie mają już nic wspólnego. Są przeznaczone dla ludzi majętnych. Czasem jednak nawet oni nie mogą w najlepszych apartamentowcach zamieszkać. Steven Gaines w książce "The Sky`s the Limit. Passion and Property in Manhattan" (Granicą jest niebo. Namiętność i własność na Manhattanie) opowiada o tym, jak wspólnota superluksusowego apartamentowca na wschodniej stronie Manhattanu dwukrotnie odmawiała piosenkarce Madonnie przyjęcia w poczet członków. Nie był to kaprys, lecz świadoma obrona tradycji. Są w tamtym rejonie, na skraju Central Parku, 42 wysokie budynki z apartamentami, z których każdy jest rodzajem elitarnego klubu. Mieszkańcy tych obiektów tworzą spółdzielnie, których członkowie wykupują udziały, ale nie prawo własności. Za apartament wielkości do 700 m2 trzeba zapłacić do 44 mln dolarów.
Decyzje o przebudowach apartamentowców i o dopuszczeniu nowych osób do "klubu" zapadają w gronie najbardziej szanowanych jego członków, w niejawnym głosowaniu. Ludzie show-biznesu, choćby najbogatsi, z reguły spotykają się z odmową. Mieszkańcy rezydencji na Manhattanie bronią bowiem swego spokoju i prywatności. Nie przed wrzaskiem blokersów, lecz przed wrzawą mediów, która wlecze się za gwiazdami przemysłu rozrywkowego. Dlatego z odmowami spotkali się także Billy Joel (obawiano się, że wokalista będzie urządzał huczne balangi) czy Cher (ze względu na nieustatkowane życie osobiste).
Gwiazdy w rodzaju Madonny, Stinga czy Diane Keaton kupują penthousy w zachodniej, bardziej liberalnej części Manhattanu. Tam często są oni znakomitą reklamą dla apartamentowców. Podobnie jest na przykład w Australii: w tym miesiącu nowi lokatorzy wprowadzają się do najwyższego budynku mieszkalnego świata - 80-piętrowego Q1 na australijskim złotym wybrzeżu. W jednym z 527 apartamentów zamieszka słynny pływak Ian Thorpe, nazywany torpedą, który zgodził się promować budynek. W Dubaju z kolei milionerzy kupują apartamentowce ze względu na sąsiedztwo z mieszkaniami piłkarzy Davida Beckhama czy Michaela Owena.
Penthouse nad ambasadą
Międzynarodowa agencja Emporis publikuje listę stu najbardziej okazałych apartamentowców świata. Jako kryterium wybrano wysokość obiektów. Prawie połowa budynków z listy znajduje się w Hongkongu, kilkanaście następnych w Korei Południowej, Japonii, na Filipinach. Na Bliskim Wschodzie oraz w Zjednoczonych Emiratach Arabskich zbudowano pięć takich obiektów, m.in. drugi na liście 21st Century Tower (269 m, 55 kondygnacji). Za kilka lat zostanie tam oddany do eksploatacji najwyższy na świecie wieżowiec Burj Dubai (ponad 600 m), który pomieści hotel oraz kondominia.
Najnowszym i najbardziej pożądanym apartamentowcem w Europie jest HSB Turning Torso - 190-metrowa, skręcona wieża w szwedzkim Malmoe, autorstwa hiszpańskiego architekta Santiago Calatravy. Każdy z apartamentów ma tam inny rozkład, a sam wieżowiec, oficjalnie otwarty pod koniec sierpnia 2005 r., otrzymał prestiżową Nagrodę Światowego Rynku Nieruchomości (na targach w Cannes). Calatrava, autor wieżowców m.in. w Nowym Jorku, opery w Walencji i kompleksu olimpijskiego w Atenach, otrzymał za Turning Torso tak dobre recenzje, że zaproponowano mu zaprojektowanie najwyższego budynku w USA - 650-metrowego wieżowca w Chicago, który ma zostać oddany do użytku w 2009 r.
Na Starym Kontynencie apartamentowce mają inny charakter niż w Ameryce czy Azji. W Berlinie na przykład buduje się gmachy ze zwykłymi mieszkaniami na niskich kondygnacjach oraz z luksusowymi penthousami na ostatnich dwóch piętrach. Często też w budynkach miesza się kilka funkcji - w Berlinie wielkim wzięciem cieszyły się na przykład apartamenty na ostatnich dwóch piętrach... ambasady Kanady, położonej w okolicy parku Tiergarten. Architekci z pracowni Physsal & Ruge zaprojektowali 8 apartamentów wielkości do 150 m2. Niemal w każdym berlińskim biurowcu kilka pięter jest przeznaczonych na apartamenty, dzięki czemu na przykład w kompleksie przy placu Poczdamskim można kupić mieszkania w gmachach Renzo Piano czy Richarda Rogersa. Jednym z najszybciej rozwijających się rynków nieruchomości na świecie jest Moskwa. Przy cenach rzędu 800 tys. dolarów za dwupokojowe mieszkanie w centrum metropolii moskiewscy planiści zdecydowali w ubiegłym roku o budowie 60 apartamentowców. Na większość z nich znaleźli już deweloperów, bo w ciągu dwóch lat ceny nieruchomości wzrosły w Moskwie dwukrotnie, a do końca 2006 r. mają wzrosnąć o kolejne 50 proc. Luksusowe apartamenty w stolicy Rosji o standardzie zbliżonym do londyńskiego (poleca je londyńska agencja nieruchomości Knight Frank) kosztują nawet 19 tys. dolarów za metr. W Wielkiej Brytanii luksusowy apartament ma powierzchnię minimum 300 m2, najlepszą lokalizację (jak londyńska Belgravia), niewidoczną ochronę oraz pomieszczenia dla służby i widok na park. Wyposażenie ma wyłącznie z najlepszych materiałów, a wnętrze zaprojektowane przez topowego projektanta. W Moskwie tymczasem zaledwie 3 proc. apartamentowców spełnia brytyjskie kryteria (w Warszawie - około 2 proc.).
Renomowana firma Reas Consulting za apartamentowiec uważa budynek zaprojektowany przez uznanych architektów, o elewacji z kamienia lub podobnej klasy materiału, z detalami wykonanymi ze stali nierdzewnej (a nie na przykład metalu), z reprezentacyjnym holem. W prawdziwym apartamentowcu nie może być też więcej niż trzy mieszkania na piętrze i wykluczone są mieszkania z widokiem wyłącznie na północ.
Apartamentowce po polsku
Apartamentowce to obecnie najbardziej dynamicznie rozwijający się segment budownictwa w Polsce. Jeszcze w 2003 r. w Warszawie apartamenty stanowiły 4 proc. budynków mieszkalnych, a obecnie to już 8 proc. Rosną też ich ceny: rekordowe są w trzech czteropiętrowych apartamentowcach obok placu Trzech Krzyży. Za metr mieszkania z widokiem na park i skarpę wiślaną, gdzie śpiewają specjalnie sprowadzone słowiki, deweloperzy żądali nawet 17 tys. zł. W polskiej stolicy dobre adresy to także m.in. Szucha Residence - budynek na tyłach kancelarii premiera i w pobliżu Łazienek Królewskich (do 10 tys. zł za m2), oraz Villa Monaco (12 tys. zł za m2 mieszkania) - z windą obitą drewnem, ogromnymi tarasami, basenami w pokojach i wannami w sypialniach. Najlepszymi adresami poza Warszawą są m.in. Rezydencja na Piasku - 200 m od krakowskiego Rynku Głównego (około 8,5 tys. zł za m2) czy Willa Krystyna w Sopocie (10,5 tys. zł za m2) - zmodernizowana i rozbudowana XIX-wieczna willa Stolzenfels (budynek mieści 20 apartamentów).
Apartamentowiec Libeskinda, który ma stanąć w Warszawie, pobije wszelkie polskie rekordy: zarówno pod względem ceny, jak i atrakcyjności.
Większość projektów Libeskinda, na przykład muzeum sztuki w Denver czy muzeum wojny w Manchesterze, nie zebrała dobrych recenzji. Trudno je nazwać oryginalnymi w zestawieniu z osiągnięciami takich gwiazd, jak Rem Koolhaas czy Zaha Hadid. Na sławę Libeskinda zapracowały jednak świetna promocja i dobre przyjęcie Muzeum Żydów w Berlinie. Teraz jego nazwisko może być magnesem dla kolejnych gwiazd światowej architektury realizujących swoje projekty w Polsce. Warto pamiętać, że Warszawa i Kraków pojawiły się na współczesnej mapie architektonicznej świata dopiero wtedy, gdy powstały w nich budowle zaprojektowane przez Normana Fostera i Aratę Isozakiego. To, że Libeskind zaprojektuje apartamentowiec, jest tylko zaletą. Współcześnie takie budowle dodają miastom szyku i są (choć nie zawsze i nie wprost) odpowiedzią na degradację przestrzeni miejskiej, widoczną zwłaszcza w wypadku dzielnic i osiedli mieszkalnych.
Utopia wysadzona w powietrze
Centralne dzielnice wielu metropolii stawały się w ciągu ostatnich stuleci coraz bardziej spauperyzowane: ludzie żyli tu w ścisku, w zatęchłych murach. Bogaci przenosili się na peryferie. Prestiżowa XVI dzielnica w Paryżu powstała na obrzeżach miasta, w centrum natomiast tkwiły hałaśliwe Halle z całonocnym handlem hurtowym żywnością. Gdy w połowie XIX wieku baron Haussmann przeorał Paryż siecią szerokich bulwarów, stanęły przy nich luksusowe, lecz tradycyjne kamienice z ciemnymi oficynami. Także Stare Miasto w Warszawie przed II wojną światową zamieszkiwała w większości biedota.
Nowe myślenie o budynku mieszkalnym, który zapewnia światło i powietrze na wszystkich kondygnacjach, przyniosła dopiero architektura awangardowa dwudziestolecia międzywojennego. Jeden z jej czołowych przedstawicieli, Le Corbusier, przez trzydzieści lat pracował nad projektem "Cite Radieuse" - miasta promienistego, które miało dać tanie mieszkania setkom tysięcy ludzi. W październiku 1952 r. w Marsylii oddano do użytku dwa pierwsze budynki tego utopijnego miasta - wielkie bloki na 1600 mieszkańców każdy. W tym samym roku z inicjatywy Stalina powstał w Moskwie, przy Nabrzeżu Kotelniczewskim, budynek mieszkalny o bryle podobnej do warszawskiego Pałacu Kultury - z wieżami i iglicą wznoszącymi się na 176 m. Zamieszkali w nim wybrani przedstawiciele ludu. Trzy lata później (w 1955 r.) zbudowano w St Louis (USA) osiedle Pruitt-Igoe, oparte na najbardziej awangardowych ideach domu przyjaznego mieszkańcom. Projektował je architekt amerykański japońskiego pochodzenia Minoru Yamasaki - ten sam, który później stworzył wieże World Trade Center. Niecałe dwadzieścia lat później osiedle Pruitt-Igoe zostało wysadzone w powietrze, bo jego monotonna architektura budziła u mieszkańców poczucie zagubienia. Zastraszająco rosła przestępczość. Inwestor położył dynamitem kres tej utopii.
"Nie" dla Madonny
Wysokie domy mieszkalne, zwane także rezydencjami, które zaczęły powstawać z końcem lat 60. XX wieku, a których przybywa ostatnio w wielkim tempie w wielu krajach świata, także w Polsce, stanowią nawiązanie do tradycji awangardy, lecz z ideami Le Corbusiera nie mają już nic wspólnego. Są przeznaczone dla ludzi majętnych. Czasem jednak nawet oni nie mogą w najlepszych apartamentowcach zamieszkać. Steven Gaines w książce "The Sky`s the Limit. Passion and Property in Manhattan" (Granicą jest niebo. Namiętność i własność na Manhattanie) opowiada o tym, jak wspólnota superluksusowego apartamentowca na wschodniej stronie Manhattanu dwukrotnie odmawiała piosenkarce Madonnie przyjęcia w poczet członków. Nie był to kaprys, lecz świadoma obrona tradycji. Są w tamtym rejonie, na skraju Central Parku, 42 wysokie budynki z apartamentami, z których każdy jest rodzajem elitarnego klubu. Mieszkańcy tych obiektów tworzą spółdzielnie, których członkowie wykupują udziały, ale nie prawo własności. Za apartament wielkości do 700 m2 trzeba zapłacić do 44 mln dolarów.
Decyzje o przebudowach apartamentowców i o dopuszczeniu nowych osób do "klubu" zapadają w gronie najbardziej szanowanych jego członków, w niejawnym głosowaniu. Ludzie show-biznesu, choćby najbogatsi, z reguły spotykają się z odmową. Mieszkańcy rezydencji na Manhattanie bronią bowiem swego spokoju i prywatności. Nie przed wrzaskiem blokersów, lecz przed wrzawą mediów, która wlecze się za gwiazdami przemysłu rozrywkowego. Dlatego z odmowami spotkali się także Billy Joel (obawiano się, że wokalista będzie urządzał huczne balangi) czy Cher (ze względu na nieustatkowane życie osobiste).
Gwiazdy w rodzaju Madonny, Stinga czy Diane Keaton kupują penthousy w zachodniej, bardziej liberalnej części Manhattanu. Tam często są oni znakomitą reklamą dla apartamentowców. Podobnie jest na przykład w Australii: w tym miesiącu nowi lokatorzy wprowadzają się do najwyższego budynku mieszkalnego świata - 80-piętrowego Q1 na australijskim złotym wybrzeżu. W jednym z 527 apartamentów zamieszka słynny pływak Ian Thorpe, nazywany torpedą, który zgodził się promować budynek. W Dubaju z kolei milionerzy kupują apartamentowce ze względu na sąsiedztwo z mieszkaniami piłkarzy Davida Beckhama czy Michaela Owena.
Penthouse nad ambasadą
Międzynarodowa agencja Emporis publikuje listę stu najbardziej okazałych apartamentowców świata. Jako kryterium wybrano wysokość obiektów. Prawie połowa budynków z listy znajduje się w Hongkongu, kilkanaście następnych w Korei Południowej, Japonii, na Filipinach. Na Bliskim Wschodzie oraz w Zjednoczonych Emiratach Arabskich zbudowano pięć takich obiektów, m.in. drugi na liście 21st Century Tower (269 m, 55 kondygnacji). Za kilka lat zostanie tam oddany do eksploatacji najwyższy na świecie wieżowiec Burj Dubai (ponad 600 m), który pomieści hotel oraz kondominia.
Najnowszym i najbardziej pożądanym apartamentowcem w Europie jest HSB Turning Torso - 190-metrowa, skręcona wieża w szwedzkim Malmoe, autorstwa hiszpańskiego architekta Santiago Calatravy. Każdy z apartamentów ma tam inny rozkład, a sam wieżowiec, oficjalnie otwarty pod koniec sierpnia 2005 r., otrzymał prestiżową Nagrodę Światowego Rynku Nieruchomości (na targach w Cannes). Calatrava, autor wieżowców m.in. w Nowym Jorku, opery w Walencji i kompleksu olimpijskiego w Atenach, otrzymał za Turning Torso tak dobre recenzje, że zaproponowano mu zaprojektowanie najwyższego budynku w USA - 650-metrowego wieżowca w Chicago, który ma zostać oddany do użytku w 2009 r.
Na Starym Kontynencie apartamentowce mają inny charakter niż w Ameryce czy Azji. W Berlinie na przykład buduje się gmachy ze zwykłymi mieszkaniami na niskich kondygnacjach oraz z luksusowymi penthousami na ostatnich dwóch piętrach. Często też w budynkach miesza się kilka funkcji - w Berlinie wielkim wzięciem cieszyły się na przykład apartamenty na ostatnich dwóch piętrach... ambasady Kanady, położonej w okolicy parku Tiergarten. Architekci z pracowni Physsal & Ruge zaprojektowali 8 apartamentów wielkości do 150 m2. Niemal w każdym berlińskim biurowcu kilka pięter jest przeznaczonych na apartamenty, dzięki czemu na przykład w kompleksie przy placu Poczdamskim można kupić mieszkania w gmachach Renzo Piano czy Richarda Rogersa. Jednym z najszybciej rozwijających się rynków nieruchomości na świecie jest Moskwa. Przy cenach rzędu 800 tys. dolarów za dwupokojowe mieszkanie w centrum metropolii moskiewscy planiści zdecydowali w ubiegłym roku o budowie 60 apartamentowców. Na większość z nich znaleźli już deweloperów, bo w ciągu dwóch lat ceny nieruchomości wzrosły w Moskwie dwukrotnie, a do końca 2006 r. mają wzrosnąć o kolejne 50 proc. Luksusowe apartamenty w stolicy Rosji o standardzie zbliżonym do londyńskiego (poleca je londyńska agencja nieruchomości Knight Frank) kosztują nawet 19 tys. dolarów za metr. W Wielkiej Brytanii luksusowy apartament ma powierzchnię minimum 300 m2, najlepszą lokalizację (jak londyńska Belgravia), niewidoczną ochronę oraz pomieszczenia dla służby i widok na park. Wyposażenie ma wyłącznie z najlepszych materiałów, a wnętrze zaprojektowane przez topowego projektanta. W Moskwie tymczasem zaledwie 3 proc. apartamentowców spełnia brytyjskie kryteria (w Warszawie - około 2 proc.).
Renomowana firma Reas Consulting za apartamentowiec uważa budynek zaprojektowany przez uznanych architektów, o elewacji z kamienia lub podobnej klasy materiału, z detalami wykonanymi ze stali nierdzewnej (a nie na przykład metalu), z reprezentacyjnym holem. W prawdziwym apartamentowcu nie może być też więcej niż trzy mieszkania na piętrze i wykluczone są mieszkania z widokiem wyłącznie na północ.
Apartamentowce po polsku
Apartamentowce to obecnie najbardziej dynamicznie rozwijający się segment budownictwa w Polsce. Jeszcze w 2003 r. w Warszawie apartamenty stanowiły 4 proc. budynków mieszkalnych, a obecnie to już 8 proc. Rosną też ich ceny: rekordowe są w trzech czteropiętrowych apartamentowcach obok placu Trzech Krzyży. Za metr mieszkania z widokiem na park i skarpę wiślaną, gdzie śpiewają specjalnie sprowadzone słowiki, deweloperzy żądali nawet 17 tys. zł. W polskiej stolicy dobre adresy to także m.in. Szucha Residence - budynek na tyłach kancelarii premiera i w pobliżu Łazienek Królewskich (do 10 tys. zł za m2), oraz Villa Monaco (12 tys. zł za m2 mieszkania) - z windą obitą drewnem, ogromnymi tarasami, basenami w pokojach i wannami w sypialniach. Najlepszymi adresami poza Warszawą są m.in. Rezydencja na Piasku - 200 m od krakowskiego Rynku Głównego (około 8,5 tys. zł za m2) czy Willa Krystyna w Sopocie (10,5 tys. zł za m2) - zmodernizowana i rozbudowana XIX-wieczna willa Stolzenfels (budynek mieści 20 apartamentów).
Apartamentowiec Libeskinda, który ma stanąć w Warszawie, pobije wszelkie polskie rekordy: zarówno pod względem ceny, jak i atrakcyjności.
Więcej możesz przeczytać w 39/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.