Przez Chiny przetoczyła się druga rewolucja kulturalna
Nie sądzę, bym kiedykolwiek mógł wybierać prezydenta. Dlatego wziąłem udział w wyborach superdziewczyny. Oczywiście, to nie to samo, co demokracja, ale to marzenie 1,3 mld Chińczyków, którzy demokracji nie mają" - zwierzał się internauta Anti na forum EastSouthWestNorth. "Pierwszy raz nie było partii, komitetów, działaczy. Pierwszy raz ludzie zapomnieli o tym potężnym aparacie. Żyli bez niego. Siedzieli, oglądali, bawili się i głosowali. Pierwszy raz liczyła się ich opinia" - pisał Wen na forum Xici Hutong (Powrót Chin). "Wiemy wszystko o PKB, przestępczości, hazardzie i ONZ. Nie wiemy nic o głosowaniu" - dodawał YuXen. Pewnego sierpniowego wieczoru podobnych opinii pojawiło się w chińskim Internecie kilka milionów. Wszystko przez jedną dziewczynę - 22-letnią Li Yuchin z Czengdu.
Śpiewajcie, jak chcecie
Na ogłoszone w lutym hasło "Superdziewczyny! Śpiewajcie, jak chcecie" odpowiedziało 180 tys. młodych kobiet. Regionalna telewizja satelitarna Hunan TV prowadziła casting do programu "Głos superdziewczyny", kalki znanego i w Polsce "Idola". W studiu jurorzy, przed ekranami widzowie z telefonami. Dziewczyny stały po kilkanaście godzin w kolejkach, by się dostać do programu. Nikt się nie spodziewał, że program wyjdzie poza granice prowincji. Było inaczej. Chiny ogarnęła histeria. Sierpniowy finał oglądało 400 mln osób. To więcej, niż mieszka w USA i Wielkiej Brytanii! Program "American Idol" miał w Stanach Zjednoczonych ledwie 48 mln widzów. Najważniejsze jednak były wyniki. Okazało się, że w SMS-owym głosowaniu wzięło udział 8 mln osób (jeden głos kosztował 2 centy). Zwyciężczyni Li Yuchin, studentka śpiewu z prowincjonalnego Czengdu, zdobyła 3,5 mln głosów. Chińczycy po raz pierwszy wybierali.
W państwowych mediach program nie istniał. W dniu finału kanał 1 CCTV nadawał finał Wiosennego Festiwalu Piosenki, program muzyczny roku, odpowiednik polskiego Opola. Panika wybuchła, kiedy okazało się, że finał "Głosu superdziewczyny" miał większą oglądalność (prawie 10 proc.). Na forach internetowych rozgorzała dyskusja. Słowo "demokracja" pojawiało się w niej bardzo często.
"To wulgarne i manipulacyjne" - ogłosiła państwowa telewizja CCTV. Formalnie ma ona prawo zdjąć program. Nie zrobiła tego - prawdopodobnie jej szefowie się zagapili. Zasugerowano jednak, że w przyszłym roku może się on nie ukazać, bo trąci "prowincjonalizmem". Autorytety tłumaczyły z kolei, że program to zalew amerykańskiej popkultury. "'Głos superdziewczyny' jest skopiowany z USA. Aby zapobiec kolorowym rewolucjom, Chiny muszą edukować młodych ludzi we własnych wartościach. Nie możemy się poddawać wpływowi zagranicy" - tłumaczył Gao Heng, analityk polityczny z Pekinu. "Ten program pokazuje tylko powierzchowność naszego społeczeństwa"- pisał dziennik "China Daily".
Tymczasem idolowa euforia trwa. Na aukcjach można kupić tysiące gadżetów związanych z Li Yuchin, od bransoletek po koszulki. Na sprzedaż wystawiono też numer telefonu będący jednocześnie datą urodzenia piosenkarki.
Indoktrynacja i pieniądze
Telewizja od początku miała być orężem młodego państwa chińskiego. Mao chciał wyprzedzić start sieci na Tajwanie (wspomaganym przez imperialistyczne USA) i pierwsza telewizja zaczęła działać już w 1958 r. Nie miał jej - niestety - kto oglądać. Kraj był zbyt biedny na telewizory. Mao zarządził więc, by w całym kraju rozwiesić głośniki. W ten sposób lud chiński nie widział, lecz słyszał.
Dziś chińska telewizja indoktrynuje, ale też zarabia. W chińskich domach jest 455 mln telewizorów. Chińczycy mają do dyspozycji prawie 50 kanałów, w tym 15 państwowej CCTV i ponad 30 prowincjonalnych i lokalnych nadawanych przez satelitę. Państwowa telewizja utrzymuje się niemal wyłącznie z reklam. Musi więc przyciągać widza, ale tak, by za bardzo nie wychodzić z propagandowego gorsetu. W programie przeważają więc telenowele, sitcomy (na przykład o urzędniku, który nie nadąża za przemianami) i teleturnieje. Jak napisał jeden z uczestników forum internetowego, "telewizja jest przewidywalna jak dzień po nocy. Wystarczy ją oglądać 15 minut".
Dlaczego regionalny program zawładnął całym krajem? Media państwowe pokazują świat widziany z Pekinu. A ten obraz znacznie różnie się od prowincjonalnej codzienności, gdzie nie wszyscy chodzą modnie ubrani i jeżdżą sportowymi autami. - Popularność tego programu to porażka świata pekińskich elit - mówi socjolog Li Yinhe.
Choroba demokracji
Państwowy aparat informacyjny przeszedł do kontrofensywy. W prasie można przeczytać reportaże o "tragicznych konsekwencjach" programu - o dziewczynkach, które zagłodziły się na śmierć, gdyż chciały wyglądać jak Li Yuchin. "Ta gigantyczna gra pchnęła ludzi w bezsensowną euforię głosowania" - mówi Zhu Dake, oficjalny krytyk telewizyjny. W niektórych regionalnych mediach pojawiło się określenie "choroba wściekłej dziewczyny". Fenomen Li Yuchin jednak nie słabnie. Podobnie jak debata nad konsekwencjami głosowania.
Rose Tang, publicystka wydawanego w Hongkongu dziennika "The Standard", uważa, że w Chinach dokonała się druga rewolucja kulturalna. - Miliony fanów wyszły na ulice, by wesprzeć swojego idola. Przynieśli plakaty, ubrali się w koszulki z jego podobizną. Stworzyli centra dowodzenia oraz strony internetowe. Każdy miał swoją nazwę i mundur. To przecież rewolucja, choć na razie jeszcze nie polityczna - mówi.
Być może do rewolucji demokratycznej w Chinach droga jeszcze daleka, ale dzięki "Głosowi superdziewczyny" Chińczycy spróbowali, jak może smakować demokracja. Niedługo mogą zechcieć skosztować jej jeszcze raz.
Śpiewajcie, jak chcecie
Na ogłoszone w lutym hasło "Superdziewczyny! Śpiewajcie, jak chcecie" odpowiedziało 180 tys. młodych kobiet. Regionalna telewizja satelitarna Hunan TV prowadziła casting do programu "Głos superdziewczyny", kalki znanego i w Polsce "Idola". W studiu jurorzy, przed ekranami widzowie z telefonami. Dziewczyny stały po kilkanaście godzin w kolejkach, by się dostać do programu. Nikt się nie spodziewał, że program wyjdzie poza granice prowincji. Było inaczej. Chiny ogarnęła histeria. Sierpniowy finał oglądało 400 mln osób. To więcej, niż mieszka w USA i Wielkiej Brytanii! Program "American Idol" miał w Stanach Zjednoczonych ledwie 48 mln widzów. Najważniejsze jednak były wyniki. Okazało się, że w SMS-owym głosowaniu wzięło udział 8 mln osób (jeden głos kosztował 2 centy). Zwyciężczyni Li Yuchin, studentka śpiewu z prowincjonalnego Czengdu, zdobyła 3,5 mln głosów. Chińczycy po raz pierwszy wybierali.
W państwowych mediach program nie istniał. W dniu finału kanał 1 CCTV nadawał finał Wiosennego Festiwalu Piosenki, program muzyczny roku, odpowiednik polskiego Opola. Panika wybuchła, kiedy okazało się, że finał "Głosu superdziewczyny" miał większą oglądalność (prawie 10 proc.). Na forach internetowych rozgorzała dyskusja. Słowo "demokracja" pojawiało się w niej bardzo często.
"To wulgarne i manipulacyjne" - ogłosiła państwowa telewizja CCTV. Formalnie ma ona prawo zdjąć program. Nie zrobiła tego - prawdopodobnie jej szefowie się zagapili. Zasugerowano jednak, że w przyszłym roku może się on nie ukazać, bo trąci "prowincjonalizmem". Autorytety tłumaczyły z kolei, że program to zalew amerykańskiej popkultury. "'Głos superdziewczyny' jest skopiowany z USA. Aby zapobiec kolorowym rewolucjom, Chiny muszą edukować młodych ludzi we własnych wartościach. Nie możemy się poddawać wpływowi zagranicy" - tłumaczył Gao Heng, analityk polityczny z Pekinu. "Ten program pokazuje tylko powierzchowność naszego społeczeństwa"- pisał dziennik "China Daily".
Tymczasem idolowa euforia trwa. Na aukcjach można kupić tysiące gadżetów związanych z Li Yuchin, od bransoletek po koszulki. Na sprzedaż wystawiono też numer telefonu będący jednocześnie datą urodzenia piosenkarki.
Indoktrynacja i pieniądze
Telewizja od początku miała być orężem młodego państwa chińskiego. Mao chciał wyprzedzić start sieci na Tajwanie (wspomaganym przez imperialistyczne USA) i pierwsza telewizja zaczęła działać już w 1958 r. Nie miał jej - niestety - kto oglądać. Kraj był zbyt biedny na telewizory. Mao zarządził więc, by w całym kraju rozwiesić głośniki. W ten sposób lud chiński nie widział, lecz słyszał.
Dziś chińska telewizja indoktrynuje, ale też zarabia. W chińskich domach jest 455 mln telewizorów. Chińczycy mają do dyspozycji prawie 50 kanałów, w tym 15 państwowej CCTV i ponad 30 prowincjonalnych i lokalnych nadawanych przez satelitę. Państwowa telewizja utrzymuje się niemal wyłącznie z reklam. Musi więc przyciągać widza, ale tak, by za bardzo nie wychodzić z propagandowego gorsetu. W programie przeważają więc telenowele, sitcomy (na przykład o urzędniku, który nie nadąża za przemianami) i teleturnieje. Jak napisał jeden z uczestników forum internetowego, "telewizja jest przewidywalna jak dzień po nocy. Wystarczy ją oglądać 15 minut".
Dlaczego regionalny program zawładnął całym krajem? Media państwowe pokazują świat widziany z Pekinu. A ten obraz znacznie różnie się od prowincjonalnej codzienności, gdzie nie wszyscy chodzą modnie ubrani i jeżdżą sportowymi autami. - Popularność tego programu to porażka świata pekińskich elit - mówi socjolog Li Yinhe.
Choroba demokracji
Państwowy aparat informacyjny przeszedł do kontrofensywy. W prasie można przeczytać reportaże o "tragicznych konsekwencjach" programu - o dziewczynkach, które zagłodziły się na śmierć, gdyż chciały wyglądać jak Li Yuchin. "Ta gigantyczna gra pchnęła ludzi w bezsensowną euforię głosowania" - mówi Zhu Dake, oficjalny krytyk telewizyjny. W niektórych regionalnych mediach pojawiło się określenie "choroba wściekłej dziewczyny". Fenomen Li Yuchin jednak nie słabnie. Podobnie jak debata nad konsekwencjami głosowania.
Rose Tang, publicystka wydawanego w Hongkongu dziennika "The Standard", uważa, że w Chinach dokonała się druga rewolucja kulturalna. - Miliony fanów wyszły na ulice, by wesprzeć swojego idola. Przynieśli plakaty, ubrali się w koszulki z jego podobizną. Stworzyli centra dowodzenia oraz strony internetowe. Każdy miał swoją nazwę i mundur. To przecież rewolucja, choć na razie jeszcze nie polityczna - mówi.
Być może do rewolucji demokratycznej w Chinach droga jeszcze daleka, ale dzięki "Głosowi superdziewczyny" Chińczycy spróbowali, jak może smakować demokracja. Niedługo mogą zechcieć skosztować jej jeszcze raz.
Więcej możesz przeczytać w 39/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.