Wolny rynek zdobywa kolejne przyczółki w polskim teatrze
W polskim teatrze mamy obecnie podobną sytuację jak w handlu mięsem pod koniec lat 80. Jedne teatry funkcjonują na kartki (dotacje z budżetu państwa bądź samorządów), inne są w pełni urynkowione. Ale ta ich samodzielność nie jest w żaden sposób premiowana. Bo podobnie jak w schyłkowej PRL system rynkowy jest przez teatralne środowisko uważany za chorą narośl na zdrowym ciele systemu dotacji. Tym można tłumaczyć tendencję do nadawania kolejnym teatrom miana "narodowy" - żeby łatwiej je było uchronić od rynkowej konkurencji. Ale ten system jest skazany na zagładę, bo prędzej czy później rynek narzuci swoje prawa. I to mimo zaciekłej obrony zwolenników dotacji. Warto to sobie uświadomić na progu nowego sezonu teatralnego. Tym bardziej że wolny rynek zdobywa kolejne teatralne przyczółki.
Do niedawna na teatralnej mapie Polski istniały głównie wielkie sceny - pomniki narodowej kultury. Dotowane przez ministerstwo kultury, urzędy miasta lub marszałkowskie (to trzy sposoby finansowania teatrów w Polsce) spokojnie trwały, obrastając ogromnymi zespołami i zapleczem technicznym. Produkowały one kilka razy w roku deficytowe, kosztowne spektakle. Miały także stałą publiczność, bo bilety nie były drogie. Spektakl szybko i cicho schodził z afisza, nie dając satysfakcji finansowej ani zawodowej zespołowi. Stary Teatr w Krakowie jest od kilku lat tego smutnym symbolem. Ale teatrów podległych ministerstwu jest więcej. Z tego aż sześć nosi miano scen narodowych: Teatr Wielki i Teatr Narodowy w Warszawie, Stary Teatr i Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie, Teatr Polski we Wrocławiu, a ostatnio także teatr Wybrzeże w Gdańsku, który zyska ten status 1 stycznia 2006 r., a z nim wyższe dotacje.
Izabela Cywińska, gdy była ministrem kultury w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, chciała, by tylko wybrane, dobre teatry z atrakcyjnym repertuarem były dotowane przez ministerstwo. - Tak się nie stało, bo spotkałam zbyt duży opór środowiska, które nie chciało się pogodzić z wartościowaniem i ocenianiem ich pracy. A to miało być kryterium podziału funduszy. Dlatego dziś pieniądze na sztukę dostaje miasto i dysponują nim urzędnicy - mówi "Wprost" Cywińska.
Rynkowa rzeczywistość wymusza jednak na dyrektorach teatrów rynkowe rozwiązania. Powstają stowarzyszenia i fundacje, wokół których skupiają się małe aktorskie zespoły teatralne bez stałej siedziby, wynajmujące salę w teatrze na pojedyncze spektakle. A coraz więcej aktorów rezygnuje z etatów. Ze stałego angażu i spokojnej, ale nie twórczej artystycznej egzystencji zrezygnowały jako pierwsze gwiazdy - Anna Dymna, Krystyna Janda, Jerzy Stuhr czy Jan Peszek. Ich śladem poszli inni.
Małe jest dobre
Duże sceny narodowe, by dalej funkcjonować i konkurować z teatrem impresaryjnym, muszą zmieniać swoje oblicze. Bo to na małych scenach sięga się po współczesny repertuar, ceniony przez publiczność i krytyków. Stąd w Starym Teatrze podjęto próbę uatrakcyjnienia repertuaru - zrobił to Paweł Miśkiewicz, twórca festiwalu sztuk współczesnych Bazart. Stąd na scenę małą Teatru Narodowego zaprasza się młodych, takich jak filmowiec Przemysław Wojcieszek ("Głośniej od bomb"), którego sztuka "Made in Poland" objechała Polskę. Narodowy sięgnął też po Jerzego Pilcha i Andrzeja Saramonowicza.
Sceny, które przez lata wegetowały, próbują reanimować młodzi dyrektorzy. Efekty tego widać na przykład w teatrze w Wałbrzychu, którym kieruje Piotr Kluszczyński, a gdzie będzie reżyserował Wojciech Klata. Scenę w Jeleniej Górze objęła z kolei Małgorzata Bogajewska, a Paweł Szkotak - Teatr Polski w Poznaniu. Trzydziestosześcioletni Grzegorz Jarzyna, szef artystyczny TR Warszawa, ożywia swój teatr, wystawiając w tak niekonwencjonalnych miejscach, jak Dworzec Centralny czy fabryka. Były to spektakle sezonowe, grane w naturalnej scenografii, a przez to tanie. Stołeczny teatr Komedia czy teatr Na Woli egzystują dzięki użyczaniu sal właśnie na spektakle impresaryjne lub organizowane przez prężne agencje public relations - jak firma Allegro Event. Sukcesem tej ostatniej była "Tamara", wystawiona w Łazienkach pod koniec ubiegłego sezonu. Najnowsza premiera agencji to "Samotne serca" Erica Chappella z Piotrem Machalicą, Edytą Olszówką, Grażyną Wolszczak i Piotrem Gąssowskim w rolach głównych i jedynych. Z kolei Kino-Teatr Bajka wystartował rok temu z poparciem holdingu medialnego ITI jako miejsce, w którym z poparciem dużych koncernów wystawia się droższe spektakle - jak monodram Wojciecha Pszoniaka "Belfer" czy piosenki Nicka Cave`a.
Menedżer w teatrze
Szefowie teatrów coraz częściej muszą być dobrymi menedżerami - jak Wojciech Nowicki, dyrektor Teatru Jaracza w Łodzi, który otrzymał tytuł menedżera roku. Wcześniej pracował w Wytwórni Filmów Fabularnych jako producent. Gdy kilka lat temu otrzymał propozycję prowadzenia najlepszej sceny w Łodzi, zapisał się na Studium Menedżerskie Zarządzania Kulturą w SGH w Warszawie. Nowicki w ogóle nie zajmuje się sprawami artystycznymi w teatrze. Zauważył, że na świecie łączy się imprezy kulturalne z promocją produktu, premierą literacką, czasem z ważną społeczną akcją. - Tłumy w teatrze to pełna kasa. Jeśli planuję sobotnią premierę teatralną, od razu myślę, co przy tej okazji mogę sprzedać - mówi "Wprost" Nowicki.
Teatrem Montownia rządzi menedżer Piotr Duda, absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie (kierunek Wiedza o Teatrze). Duda dwa lata kształcił się w Szwecji, w szkole zarządzania i reklamy. Pracował z tamtejszymi teatrami off-owymi. Dopiero od kilku miesięcy ma on stałe biuro, a grupa, która w ciągu 10 lat wyprodukowała 17 dochodowych premier, od tego roku ma mieć stałą siedzibę.
W teatrze Buffo, jedynym samofinansującym się teatrem w Warszawie ze stałą siedzibą, menedżerami są Janusz Józefowicz i Janusz Stokłosa. Kilka miesięcy temu publicznie obnażyli oni nieuczciwą konkurencję między teatrami dotowanymi a komercyjnymi. Po prostu pieniądze z budżetu finansują zagraniczny repertuar stałych scen dotowanych (jak Roma), które realizują licencjonowane i drogie w produkcji przedstawienia. A rzekomo są świątyniami narodowej kultury.
Bartosz Zaczykiewicz, dyrektor Teatru im. J. Kochanowskiego w Opolu, stara się, by co najmniej 20 proc. kosztów przedstawień ponosili sponsorzy. Żeby być prawdziwym menedżerem, chce się dokształcać na Wydziale Zarządzania Kulturą SGH w Warszawie. Jedyną kobietą menedżerem w teatrze jest Krystyna Meissner, dyrektor Teatru Współczesnego we Wrocławiu. To ona wymyśliła festiwal teatralny Dialog, czyli przegląd spektakli z całego świata.
Komercyjne teatry oraz menedżerowie w teatrach dotowanych dowodzą, że bez zbytniego obciążania kieszeni podatnika można mieć dobry produkt. Po co więc trwać przy starym systemie? Socjalne bezpieczeństwo środowiska na pewno nie jest wystarczającym powodem.
Do niedawna na teatralnej mapie Polski istniały głównie wielkie sceny - pomniki narodowej kultury. Dotowane przez ministerstwo kultury, urzędy miasta lub marszałkowskie (to trzy sposoby finansowania teatrów w Polsce) spokojnie trwały, obrastając ogromnymi zespołami i zapleczem technicznym. Produkowały one kilka razy w roku deficytowe, kosztowne spektakle. Miały także stałą publiczność, bo bilety nie były drogie. Spektakl szybko i cicho schodził z afisza, nie dając satysfakcji finansowej ani zawodowej zespołowi. Stary Teatr w Krakowie jest od kilku lat tego smutnym symbolem. Ale teatrów podległych ministerstwu jest więcej. Z tego aż sześć nosi miano scen narodowych: Teatr Wielki i Teatr Narodowy w Warszawie, Stary Teatr i Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie, Teatr Polski we Wrocławiu, a ostatnio także teatr Wybrzeże w Gdańsku, który zyska ten status 1 stycznia 2006 r., a z nim wyższe dotacje.
Izabela Cywińska, gdy była ministrem kultury w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, chciała, by tylko wybrane, dobre teatry z atrakcyjnym repertuarem były dotowane przez ministerstwo. - Tak się nie stało, bo spotkałam zbyt duży opór środowiska, które nie chciało się pogodzić z wartościowaniem i ocenianiem ich pracy. A to miało być kryterium podziału funduszy. Dlatego dziś pieniądze na sztukę dostaje miasto i dysponują nim urzędnicy - mówi "Wprost" Cywińska.
Rynkowa rzeczywistość wymusza jednak na dyrektorach teatrów rynkowe rozwiązania. Powstają stowarzyszenia i fundacje, wokół których skupiają się małe aktorskie zespoły teatralne bez stałej siedziby, wynajmujące salę w teatrze na pojedyncze spektakle. A coraz więcej aktorów rezygnuje z etatów. Ze stałego angażu i spokojnej, ale nie twórczej artystycznej egzystencji zrezygnowały jako pierwsze gwiazdy - Anna Dymna, Krystyna Janda, Jerzy Stuhr czy Jan Peszek. Ich śladem poszli inni.
Małe jest dobre
Duże sceny narodowe, by dalej funkcjonować i konkurować z teatrem impresaryjnym, muszą zmieniać swoje oblicze. Bo to na małych scenach sięga się po współczesny repertuar, ceniony przez publiczność i krytyków. Stąd w Starym Teatrze podjęto próbę uatrakcyjnienia repertuaru - zrobił to Paweł Miśkiewicz, twórca festiwalu sztuk współczesnych Bazart. Stąd na scenę małą Teatru Narodowego zaprasza się młodych, takich jak filmowiec Przemysław Wojcieszek ("Głośniej od bomb"), którego sztuka "Made in Poland" objechała Polskę. Narodowy sięgnął też po Jerzego Pilcha i Andrzeja Saramonowicza.
Sceny, które przez lata wegetowały, próbują reanimować młodzi dyrektorzy. Efekty tego widać na przykład w teatrze w Wałbrzychu, którym kieruje Piotr Kluszczyński, a gdzie będzie reżyserował Wojciech Klata. Scenę w Jeleniej Górze objęła z kolei Małgorzata Bogajewska, a Paweł Szkotak - Teatr Polski w Poznaniu. Trzydziestosześcioletni Grzegorz Jarzyna, szef artystyczny TR Warszawa, ożywia swój teatr, wystawiając w tak niekonwencjonalnych miejscach, jak Dworzec Centralny czy fabryka. Były to spektakle sezonowe, grane w naturalnej scenografii, a przez to tanie. Stołeczny teatr Komedia czy teatr Na Woli egzystują dzięki użyczaniu sal właśnie na spektakle impresaryjne lub organizowane przez prężne agencje public relations - jak firma Allegro Event. Sukcesem tej ostatniej była "Tamara", wystawiona w Łazienkach pod koniec ubiegłego sezonu. Najnowsza premiera agencji to "Samotne serca" Erica Chappella z Piotrem Machalicą, Edytą Olszówką, Grażyną Wolszczak i Piotrem Gąssowskim w rolach głównych i jedynych. Z kolei Kino-Teatr Bajka wystartował rok temu z poparciem holdingu medialnego ITI jako miejsce, w którym z poparciem dużych koncernów wystawia się droższe spektakle - jak monodram Wojciecha Pszoniaka "Belfer" czy piosenki Nicka Cave`a.
Menedżer w teatrze
Szefowie teatrów coraz częściej muszą być dobrymi menedżerami - jak Wojciech Nowicki, dyrektor Teatru Jaracza w Łodzi, który otrzymał tytuł menedżera roku. Wcześniej pracował w Wytwórni Filmów Fabularnych jako producent. Gdy kilka lat temu otrzymał propozycję prowadzenia najlepszej sceny w Łodzi, zapisał się na Studium Menedżerskie Zarządzania Kulturą w SGH w Warszawie. Nowicki w ogóle nie zajmuje się sprawami artystycznymi w teatrze. Zauważył, że na świecie łączy się imprezy kulturalne z promocją produktu, premierą literacką, czasem z ważną społeczną akcją. - Tłumy w teatrze to pełna kasa. Jeśli planuję sobotnią premierę teatralną, od razu myślę, co przy tej okazji mogę sprzedać - mówi "Wprost" Nowicki.
Teatrem Montownia rządzi menedżer Piotr Duda, absolwent Akademii Teatralnej w Warszawie (kierunek Wiedza o Teatrze). Duda dwa lata kształcił się w Szwecji, w szkole zarządzania i reklamy. Pracował z tamtejszymi teatrami off-owymi. Dopiero od kilku miesięcy ma on stałe biuro, a grupa, która w ciągu 10 lat wyprodukowała 17 dochodowych premier, od tego roku ma mieć stałą siedzibę.
W teatrze Buffo, jedynym samofinansującym się teatrem w Warszawie ze stałą siedzibą, menedżerami są Janusz Józefowicz i Janusz Stokłosa. Kilka miesięcy temu publicznie obnażyli oni nieuczciwą konkurencję między teatrami dotowanymi a komercyjnymi. Po prostu pieniądze z budżetu finansują zagraniczny repertuar stałych scen dotowanych (jak Roma), które realizują licencjonowane i drogie w produkcji przedstawienia. A rzekomo są świątyniami narodowej kultury.
Bartosz Zaczykiewicz, dyrektor Teatru im. J. Kochanowskiego w Opolu, stara się, by co najmniej 20 proc. kosztów przedstawień ponosili sponsorzy. Żeby być prawdziwym menedżerem, chce się dokształcać na Wydziale Zarządzania Kulturą SGH w Warszawie. Jedyną kobietą menedżerem w teatrze jest Krystyna Meissner, dyrektor Teatru Współczesnego we Wrocławiu. To ona wymyśliła festiwal teatralny Dialog, czyli przegląd spektakli z całego świata.
Komercyjne teatry oraz menedżerowie w teatrach dotowanych dowodzą, że bez zbytniego obciążania kieszeni podatnika można mieć dobry produkt. Po co więc trwać przy starym systemie? Socjalne bezpieczeństwo środowiska na pewno nie jest wystarczającym powodem.
Więcej możesz przeczytać w 40/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.