Bogdanka dowodzi, że polskie górnictwo może być dochodowe
Michał Zieliński
Jeszcze trzynaście lat temu była to najgorsza polska kopalnia węgla. Oceniano wówczas, że nie ma żadnych szans na przetrwanie. Ale Bogdanka przetrwała i dziś jest uznawana za najlepszą kopalnię pod względem wydajności oraz średniego dziennego wydobycia ze ściany. Ma dwukrotnie wyższą wydajność niż reszta branży i najniższe jednostkowe koszty wydobycia (jako w jednej z niewielu wynoszą poniżej 100 zł za tonę, a tę wielkość Bank Światowy uznał za wartość graniczną, gwarantującą trwałą rentowność). Uzyskuje najlepsze wyniki finansowe netto i jako jedyna spółka węglowa ma nadwyżkę należności nad zobowiązaniami.
Historia Bogdanki zawiera prostą receptę na zapewnienie rentowności całego polskiego przemysłu wydobycia węgla kamiennego: trzeba po prostu kopalnie usamodzielnić, zmusić do przeprowadzenia autentycznego rachunku ekonomicznego oraz konsekwentnie likwidować te, które są niewypłacalne. Jeśli się kopalniom w ten sposób zagrozi, przestaną szastać pieniędzmi. I szantażować rok w rok każdy polski rząd groźbami marszu na Sejm, na Pałac Prezydencki, na Warszawę itd. A wtedy nasze górnictwo postawione od lat na głowie może stanąć na nogach.
Hossa i bessa
Jeżeli do roku 2002, kiedy mimo dotacji i najróżniejszych sztuczek księgowych górnictwo węgla kamiennego było deficytowe, nie zrobiono zbyt wiele, aby postawić je na nogi, trudno się dziwić, iż jeszcze mniej zrobiono w ostatnich trzech latach. W 2004 r. kopalnie węgla wypracowały rekordowy zysk (2,65 mld zł). Nie było to zbyt trudne, bowiem światowe ceny węgla w ciągu dwóch lat skoczyły o połowę, do 70 dolarów za tonę. Hossa powoli się jednak kończy, cena węgla na rynkach międzynarodowych spadła już poniżej 60 USD za tonę, a faktyczne ceny uzyskiwane przez nasze kopalnie spadły o prawie 20 zł. Dlatego w ubiegłym roku zysk był już o połowę niższy. Pierwszy kwartał zakłady wydobywcze skończyły jeszcze na plusie (2,244 mld zł), ale dekoniunktura się pogłębia i prognozy nie są najlepsze. Zwłaszcza że do podanych wyników należy podchodzić bardzo sceptycznie. Wpływają na nie bowiem różne (jawne i skryte) formy subwencjonowania, które eksperci Unii Europejskiej oceniają na 1,7 mld euro rocznie. Kopalnie są także zadłużone na niemal 7 mld zł. A jest to tylko część strat z poprzednich lat, bowiem górnictwu po wielokroć umarzano długi oraz sowicie dokapitalizowano je akcjami skarbu państwa. Tylko w latach 2002-2004 górnictwo otrzymało 21,5 mld zł. Niestety, w większości pieniądze te przejadło. Po części jest to wina rządzących. Rządowy projekt reform na lata 2004-2006 został bowiem w Sejmie w obawie przed górniczymi demolkami znacząco złagodzony przez dopuszczenie możliwości łączenia deficytowych kopalń, a nie ich likwidację. Ustawa zagwarantowała także górnikom "dożywotnie prawo do pracy", bowiem nawet przy łączeniu kopalń muszą zostać zatrudnieni.
Skoro taką możliwość stworzono, to koncerny węglowe chętnie z niej korzystają. Najobficiej - Kompania Węglowa, największa w Polsce (54 proc. rynku) i w Europie spółka węglowa. Na dziewiętnaście spółek należących do kompanii, sześć ma zaplanowany na ten rok deficyt (łącznie 227 mln zł: największy kopalnia Rydułtowy-Anna - 47 mln zł), a trzy zakończyć go mają z zyskiem zbliżonym do zera. Kompania jako całość być może osiągnie jeszcze minimalny zysk, na pewno jednak mieć będzie problemy z utrzymaniem płynności, docierając na krawędź bankructwa (dodatkowe wypłaty "dywidend górniczych" w oczywisty sposób mogą ją dobić).
Ciąć albo zginąć
Kiepska, żeby nie powiedzieć katastrofalna, sytuacja węglowego giganta natychmiast nasuwa pytania o źródła sukcesu stosunkowo niewielkiej kopalni Bogdanka, położonej na ścianie wschodniej, gdzie tradycje, czy tak zachwalany przez działaczy związkowych etos górniczy, rodzić się zaczęły zaledwie trzydzieści lat temu. - Było dla nas oczywiste, że kiedy w styczniu 1990 r. utworzono samodzielne Przedsiębiorstw Państwowe KWK Bogdanka, a potem pozostawiono nas poza tworzonymi koncernami górniczymi, postawiono na nas krzyżyk. Dlatego powiedzieliśmy sobie: tniemy koszty albo zginiemy - mówi prezes Bogdanki Stanisław Stachowicz. Do planów restrukturyzacji udało się przekonać załogę, a że specjalnie nikt nie przeszkadzał, udało się je zrealizować.
W przeprowadzonej w Bogdance restrukturyzacji nie było niczego rewelacyjnego ani takiego, co nie byłoby opisane w najpopularniejszych podręcznikach zarządzania. Wykorzystano możliwości, jakie dawała ustawa z 1993 r. o oddłużeniu kopalń i w styczniu 1994 r. zawarto postępowania układowe z wierzycielami. Działalność uboczną skoncentrowano w oddzielnych spółkach, zredukowano zatrudnienie, przyhamowano wzrost płac, ściśle wiążąc go ze zmianami wydajności (już w 1994 r. Bogdanka była najlepiej płacącą kopalnią w Polsce i w końcówce tego roku po raz pierwszy wypracowała zysk). Energicznie także zabrano się do redukowania kosztów nieprodukcyjnych i serwitutów, jakie kopalnia (jak wszystkie) świadczyła dla otoczenia. - Paradoksalnie - wyjaśnia prezes Stachowicz - to, że byliśmy kopalnią młodą i niedoinwestowaną, stało się naszym atutem. Nie byliśmy bowiem przeinwestowani, chociaż i my ciągnęliśmy za sobą wielki garb majątku nieprodukcyjnego i zobowiązań socjalnych. Pierwsi w branży w latach 1990-1994 tego garbu się pozbyliśmy.
Co może najważniejsze, od początku, jak tylko się pojawił zysk, inwestowano go w modernizację wydobycia. Dzięki umiejętnemu wykorzystaniu kredytów inwestowano nawet więcej. Skumulowany zysk netto dla lat 1995-2005 wyniósł bowiem 385 mln zł, a wartość inwestycji - 658 mln zł. Ale dzięki temu Bogdanka ma dzisiaj najnowocześniejszy park maszynowy spośród wszystkich polskich kopalń.
Najtrudniejszym zadaniem było oczywiście przekonanie do programu restrukturyzacji załogi. Nie poszło to łatwo, bo dwukrotnie, w 1992 r. i 1996 r., w kopalni wybuchały strajki. Pracownicy jednak na pewne koszty i wyrzeczenia się zgodzili. - Poparliśmy plany dyrekcji - mówi Mirosław Klajda, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce - i zrezygnowaliśmy z żądań płacowych, choć było to dla nas trudne, bo wiedzieliśmy, że nam w odróżnieniu od innych kopalń nikt nie pomoże. Zgodziliśmy się na zaciśnięcie pasa. Boli nas to, że my wszystko wyrąbaliśmy sobie sami, a inni otrzymywali prezenty.
W ubiegłym roku przeciętne wynagrodzenie w Lubelskim Węglu Bogdanka SA wyniosło 4829 zł. To o 633 zł więcej niż średnio w branży górniczej i dwa i pół razy więcej niż wynosi średnia płaca na Lubelszczyźnie.I nikt do tego nie dokłada!
Siła konieczności
Morał, jaki płynie z przykładu Bogdanki, jest prosty. Gdyby kopalnie musiały, już dawno większość tak zreformowałaby swoje funkcjonowanie, że osiągnęłyby trwałą, a nie tylko koniunkturalną, dochodowość. Na pomysł, aby zastosować wobec nich poważny przymus ekonomiczny, nikt jednak nie wpadł. A z Bogdanką, aby jej przykład nie kłuł w oczy, postanowiono zrobić porządek. Jej prywatyzację, ślimaczącą się od 1995 r., definitywnie wstrzymano, a kopalnia ma się połączyć z deficytowymi elektrowniami. Dzięki temu wreszcie będzie spokój i nikt nie będzie mógł mówić, że górnictwo może być w Polsce dochodowe. Zawsze także będzie się można powołać na przykłady innych państw: Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, które reformując górnictwo dwa razy dłużej, też z tym problemem uporać się nie potrafią i do górnictwa dokładają (ponad połowa subwencji do przedsiębiorstw trafia w unii do sektora górniczego). Tyle tylko, że oni jeszcze mają z czego dokładać.
Michał Zieliński
Jeszcze trzynaście lat temu była to najgorsza polska kopalnia węgla. Oceniano wówczas, że nie ma żadnych szans na przetrwanie. Ale Bogdanka przetrwała i dziś jest uznawana za najlepszą kopalnię pod względem wydajności oraz średniego dziennego wydobycia ze ściany. Ma dwukrotnie wyższą wydajność niż reszta branży i najniższe jednostkowe koszty wydobycia (jako w jednej z niewielu wynoszą poniżej 100 zł za tonę, a tę wielkość Bank Światowy uznał za wartość graniczną, gwarantującą trwałą rentowność). Uzyskuje najlepsze wyniki finansowe netto i jako jedyna spółka węglowa ma nadwyżkę należności nad zobowiązaniami.
Historia Bogdanki zawiera prostą receptę na zapewnienie rentowności całego polskiego przemysłu wydobycia węgla kamiennego: trzeba po prostu kopalnie usamodzielnić, zmusić do przeprowadzenia autentycznego rachunku ekonomicznego oraz konsekwentnie likwidować te, które są niewypłacalne. Jeśli się kopalniom w ten sposób zagrozi, przestaną szastać pieniędzmi. I szantażować rok w rok każdy polski rząd groźbami marszu na Sejm, na Pałac Prezydencki, na Warszawę itd. A wtedy nasze górnictwo postawione od lat na głowie może stanąć na nogach.
Hossa i bessa
Jeżeli do roku 2002, kiedy mimo dotacji i najróżniejszych sztuczek księgowych górnictwo węgla kamiennego było deficytowe, nie zrobiono zbyt wiele, aby postawić je na nogi, trudno się dziwić, iż jeszcze mniej zrobiono w ostatnich trzech latach. W 2004 r. kopalnie węgla wypracowały rekordowy zysk (2,65 mld zł). Nie było to zbyt trudne, bowiem światowe ceny węgla w ciągu dwóch lat skoczyły o połowę, do 70 dolarów za tonę. Hossa powoli się jednak kończy, cena węgla na rynkach międzynarodowych spadła już poniżej 60 USD za tonę, a faktyczne ceny uzyskiwane przez nasze kopalnie spadły o prawie 20 zł. Dlatego w ubiegłym roku zysk był już o połowę niższy. Pierwszy kwartał zakłady wydobywcze skończyły jeszcze na plusie (2,244 mld zł), ale dekoniunktura się pogłębia i prognozy nie są najlepsze. Zwłaszcza że do podanych wyników należy podchodzić bardzo sceptycznie. Wpływają na nie bowiem różne (jawne i skryte) formy subwencjonowania, które eksperci Unii Europejskiej oceniają na 1,7 mld euro rocznie. Kopalnie są także zadłużone na niemal 7 mld zł. A jest to tylko część strat z poprzednich lat, bowiem górnictwu po wielokroć umarzano długi oraz sowicie dokapitalizowano je akcjami skarbu państwa. Tylko w latach 2002-2004 górnictwo otrzymało 21,5 mld zł. Niestety, w większości pieniądze te przejadło. Po części jest to wina rządzących. Rządowy projekt reform na lata 2004-2006 został bowiem w Sejmie w obawie przed górniczymi demolkami znacząco złagodzony przez dopuszczenie możliwości łączenia deficytowych kopalń, a nie ich likwidację. Ustawa zagwarantowała także górnikom "dożywotnie prawo do pracy", bowiem nawet przy łączeniu kopalń muszą zostać zatrudnieni.
Skoro taką możliwość stworzono, to koncerny węglowe chętnie z niej korzystają. Najobficiej - Kompania Węglowa, największa w Polsce (54 proc. rynku) i w Europie spółka węglowa. Na dziewiętnaście spółek należących do kompanii, sześć ma zaplanowany na ten rok deficyt (łącznie 227 mln zł: największy kopalnia Rydułtowy-Anna - 47 mln zł), a trzy zakończyć go mają z zyskiem zbliżonym do zera. Kompania jako całość być może osiągnie jeszcze minimalny zysk, na pewno jednak mieć będzie problemy z utrzymaniem płynności, docierając na krawędź bankructwa (dodatkowe wypłaty "dywidend górniczych" w oczywisty sposób mogą ją dobić).
Ciąć albo zginąć
Kiepska, żeby nie powiedzieć katastrofalna, sytuacja węglowego giganta natychmiast nasuwa pytania o źródła sukcesu stosunkowo niewielkiej kopalni Bogdanka, położonej na ścianie wschodniej, gdzie tradycje, czy tak zachwalany przez działaczy związkowych etos górniczy, rodzić się zaczęły zaledwie trzydzieści lat temu. - Było dla nas oczywiste, że kiedy w styczniu 1990 r. utworzono samodzielne Przedsiębiorstw Państwowe KWK Bogdanka, a potem pozostawiono nas poza tworzonymi koncernami górniczymi, postawiono na nas krzyżyk. Dlatego powiedzieliśmy sobie: tniemy koszty albo zginiemy - mówi prezes Bogdanki Stanisław Stachowicz. Do planów restrukturyzacji udało się przekonać załogę, a że specjalnie nikt nie przeszkadzał, udało się je zrealizować.
W przeprowadzonej w Bogdance restrukturyzacji nie było niczego rewelacyjnego ani takiego, co nie byłoby opisane w najpopularniejszych podręcznikach zarządzania. Wykorzystano możliwości, jakie dawała ustawa z 1993 r. o oddłużeniu kopalń i w styczniu 1994 r. zawarto postępowania układowe z wierzycielami. Działalność uboczną skoncentrowano w oddzielnych spółkach, zredukowano zatrudnienie, przyhamowano wzrost płac, ściśle wiążąc go ze zmianami wydajności (już w 1994 r. Bogdanka była najlepiej płacącą kopalnią w Polsce i w końcówce tego roku po raz pierwszy wypracowała zysk). Energicznie także zabrano się do redukowania kosztów nieprodukcyjnych i serwitutów, jakie kopalnia (jak wszystkie) świadczyła dla otoczenia. - Paradoksalnie - wyjaśnia prezes Stachowicz - to, że byliśmy kopalnią młodą i niedoinwestowaną, stało się naszym atutem. Nie byliśmy bowiem przeinwestowani, chociaż i my ciągnęliśmy za sobą wielki garb majątku nieprodukcyjnego i zobowiązań socjalnych. Pierwsi w branży w latach 1990-1994 tego garbu się pozbyliśmy.
Co może najważniejsze, od początku, jak tylko się pojawił zysk, inwestowano go w modernizację wydobycia. Dzięki umiejętnemu wykorzystaniu kredytów inwestowano nawet więcej. Skumulowany zysk netto dla lat 1995-2005 wyniósł bowiem 385 mln zł, a wartość inwestycji - 658 mln zł. Ale dzięki temu Bogdanka ma dzisiaj najnowocześniejszy park maszynowy spośród wszystkich polskich kopalń.
Najtrudniejszym zadaniem było oczywiście przekonanie do programu restrukturyzacji załogi. Nie poszło to łatwo, bo dwukrotnie, w 1992 r. i 1996 r., w kopalni wybuchały strajki. Pracownicy jednak na pewne koszty i wyrzeczenia się zgodzili. - Poparliśmy plany dyrekcji - mówi Mirosław Klajda, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników w Polsce - i zrezygnowaliśmy z żądań płacowych, choć było to dla nas trudne, bo wiedzieliśmy, że nam w odróżnieniu od innych kopalń nikt nie pomoże. Zgodziliśmy się na zaciśnięcie pasa. Boli nas to, że my wszystko wyrąbaliśmy sobie sami, a inni otrzymywali prezenty.
W ubiegłym roku przeciętne wynagrodzenie w Lubelskim Węglu Bogdanka SA wyniosło 4829 zł. To o 633 zł więcej niż średnio w branży górniczej i dwa i pół razy więcej niż wynosi średnia płaca na Lubelszczyźnie.I nikt do tego nie dokłada!
Siła konieczności
Morał, jaki płynie z przykładu Bogdanki, jest prosty. Gdyby kopalnie musiały, już dawno większość tak zreformowałaby swoje funkcjonowanie, że osiągnęłyby trwałą, a nie tylko koniunkturalną, dochodowość. Na pomysł, aby zastosować wobec nich poważny przymus ekonomiczny, nikt jednak nie wpadł. A z Bogdanką, aby jej przykład nie kłuł w oczy, postanowiono zrobić porządek. Jej prywatyzację, ślimaczącą się od 1995 r., definitywnie wstrzymano, a kopalnia ma się połączyć z deficytowymi elektrowniami. Dzięki temu wreszcie będzie spokój i nikt nie będzie mógł mówić, że górnictwo może być w Polsce dochodowe. Zawsze także będzie się można powołać na przykłady innych państw: Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, które reformując górnictwo dwa razy dłużej, też z tym problemem uporać się nie potrafią i do górnictwa dokładają (ponad połowa subwencji do przedsiębiorstw trafia w unii do sektora górniczego). Tyle tylko, że oni jeszcze mają z czego dokładać.
Więcej możesz przeczytać w 24/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.