Mimo gilotyny podatkowej bezlitośnie strzygącej uczciwych obywateli do gołej skóry jesteśmy coraz zamożniejsi
Mimo gilotyny podatkowej bezlitośnie strzygącej uczciwych obywateli do gołej skóry jesteśmy coraz zamożniejsi
Jerzy Marek Nowakowski
Flagowiec nadpływa. To jedyny komentarz do listy 100 najbogatszych Polaków. Od 16 lat nasza lista jest punktem odniesienia dla specjalistów oceniających stan polskiego biznesu. Metodologia "Wprost" okazuje się najbardziej skutecznym i obiektywnym narzędziem badania portfeli naszych miliarderów. Z roku na rok jest coraz łatwiej, coraz mniej jest w ocenie polskich milionerów działalności detektywistyczno-śledczej, polegającej na wydobywaniu różnymi metodami tego, co chcą ukryć przed opinią publiczną. Coraz więcej za to matematyki i studiowania indeksów spółek giełdowych. Normalniejemy. A na dodatek mimo gilotyny podatkowej bezlitośnie strzygącej uczciwych obywateli do gołej skóry jesteśmy coraz zamożniejsi, w wypadku najbogatszych - o 18,5 proc. w stosunku do ubiegłego roku.
Rzecz jasna jeszcze szybciej bogacą się ci, którzy podatków mogą unikać. Najlepiej pisząc sami dla siebie rozporządzenia podatkowe (vide: "Ministerstwo ochrony mafii"). No chyba że złodziej był gapą - wtedy musiał zapłacić dodatkowy haracz urzędnikom skarbowym, by podatek mu umorzono. Cały czas można szybko dorobić się sporego majątku na handlowaniu kolumną Zygmunta, a jeszcze lepiej pokrewieństwem z urzędującym premierem, co znakomicie udowodnił niejaki Stanisław M., przyrodni brat Leszka Millera, naciągając mafiosów i nieuczciwych biznesmenów (vide: "Brat swojego brata").
Prawdziwi intelektualiści pogardzają jednak prostym kanciarstwem. Oni bogacą się elegancko, handlując dziełami sztuki. Co jest szczególnie zyskowne, jeśli obraz wyniesie się pod prochowcem z gabinetu, a następnie jako bagaż dyplomatyczny wyekspediuje za granicę. Towarzysze w ramach walki o szczęście klasy robotniczej potrafili wcisnąć zachodnim kapitalistom nawet portrety Bieruta i Lenina, niestety nie tylko, bo bezpowrotnie przepadły z gmachu dawnego KC PZPR również prawdziwe działa sztuki (vide: "Czerwoni marszandzi"). Historia zatoczyła koło. Budynek dawnej partyjnej centrali zajęła giełda, która najlepiej i najuczciwiej weryfikuje majątki polskich milionerów. A ci coraz częściej i coraz śmielej inwestują za granicą. Zajmujący od kilku lat pierwsze miejsce wśród najzamożniejszych Polaków właśnie postanowił zabrać się do budowy autostrad na Ukrainie (vide: "Kulczyk na Dzikich Polach"). Jest to jednak inwestycja ryzykowna, bo sytuacja polityczna u naszych wschodnich sąsiadów pozostaje mocno niestabilna, a Rosjanie nie porzucili myśli o włączeniu Ukrainy do swojej strefy wpływów (vide: "Cytrynowe pomarańcze").
Jeśli ktoś nie ma takiej głowy do interesów, by trafić na naszą listę 100, a na dodatek nie jest krewnym premiera, pozostaje mu tylko kopać piłkę. Dochody piłkarzy są chyba jednak przykładem naciągactwa, bo żałosne widowisko, jakie zafundowali nam polscy reprezentanci w meczu z Ekwadorem, każdego pracodawcę skłoniłoby do tego, by ludzi traktujących swoje obowiązki zawodowe równie poważnie wysłać czym prędzej pod opiekę urzędu pracy. Przyznam jednak, że solidaryzuję się całkowicie z Krzysztofem Skibą, który mówi: "W życiu nie byłem na meczu i patrząc na zamroczone wódą twarze kibiców, wiem, że nigdy tam nie pójdę". Żyjemy pod terrorem kibiców, którzy organizują nam program telewizyjny i czas pracy (vide: "Terror kibiców"). Ma to wszakże i dobre strony. Podczas meczów polskiej reprezentacji nie ma korków na ulicach, można spokojnie zrobić zakupy i wypada tylko żałować, że miał rację rozeźlony kibic, który zadał retoryczne pytanie: "Z kim polscy piłkarze spotkają się w drugiej rundzie mistrzostw świata?", a następnie sam sobie odpowiedział: "Z kibicami na Okęciu". Mogą jeszcze spotkać naszych czytelników, których namawiamy do podróży na bis, tym razem do Londynu (vide: "Londyn na bis"). Okazuje się, że nie trzeba być na naszej liście 100 najbogatszych, by posłuchać koncertu w londyńskiej Royal Albert Hall (zwykle bilety kosztują tam kilkaset funtów). Wystarczy czytać "Wprost". Jesteśmy przekonani, że możemy każdemu czytelnikowi naszego tygodnika przyznać honorowy tytuł 101. najbogatszego Polaka.
Fot: T. Strzyżewski
Jerzy Marek Nowakowski
Flagowiec nadpływa. To jedyny komentarz do listy 100 najbogatszych Polaków. Od 16 lat nasza lista jest punktem odniesienia dla specjalistów oceniających stan polskiego biznesu. Metodologia "Wprost" okazuje się najbardziej skutecznym i obiektywnym narzędziem badania portfeli naszych miliarderów. Z roku na rok jest coraz łatwiej, coraz mniej jest w ocenie polskich milionerów działalności detektywistyczno-śledczej, polegającej na wydobywaniu różnymi metodami tego, co chcą ukryć przed opinią publiczną. Coraz więcej za to matematyki i studiowania indeksów spółek giełdowych. Normalniejemy. A na dodatek mimo gilotyny podatkowej bezlitośnie strzygącej uczciwych obywateli do gołej skóry jesteśmy coraz zamożniejsi, w wypadku najbogatszych - o 18,5 proc. w stosunku do ubiegłego roku.
Rzecz jasna jeszcze szybciej bogacą się ci, którzy podatków mogą unikać. Najlepiej pisząc sami dla siebie rozporządzenia podatkowe (vide: "Ministerstwo ochrony mafii"). No chyba że złodziej był gapą - wtedy musiał zapłacić dodatkowy haracz urzędnikom skarbowym, by podatek mu umorzono. Cały czas można szybko dorobić się sporego majątku na handlowaniu kolumną Zygmunta, a jeszcze lepiej pokrewieństwem z urzędującym premierem, co znakomicie udowodnił niejaki Stanisław M., przyrodni brat Leszka Millera, naciągając mafiosów i nieuczciwych biznesmenów (vide: "Brat swojego brata").
Prawdziwi intelektualiści pogardzają jednak prostym kanciarstwem. Oni bogacą się elegancko, handlując dziełami sztuki. Co jest szczególnie zyskowne, jeśli obraz wyniesie się pod prochowcem z gabinetu, a następnie jako bagaż dyplomatyczny wyekspediuje za granicę. Towarzysze w ramach walki o szczęście klasy robotniczej potrafili wcisnąć zachodnim kapitalistom nawet portrety Bieruta i Lenina, niestety nie tylko, bo bezpowrotnie przepadły z gmachu dawnego KC PZPR również prawdziwe działa sztuki (vide: "Czerwoni marszandzi"). Historia zatoczyła koło. Budynek dawnej partyjnej centrali zajęła giełda, która najlepiej i najuczciwiej weryfikuje majątki polskich milionerów. A ci coraz częściej i coraz śmielej inwestują za granicą. Zajmujący od kilku lat pierwsze miejsce wśród najzamożniejszych Polaków właśnie postanowił zabrać się do budowy autostrad na Ukrainie (vide: "Kulczyk na Dzikich Polach"). Jest to jednak inwestycja ryzykowna, bo sytuacja polityczna u naszych wschodnich sąsiadów pozostaje mocno niestabilna, a Rosjanie nie porzucili myśli o włączeniu Ukrainy do swojej strefy wpływów (vide: "Cytrynowe pomarańcze").
Jeśli ktoś nie ma takiej głowy do interesów, by trafić na naszą listę 100, a na dodatek nie jest krewnym premiera, pozostaje mu tylko kopać piłkę. Dochody piłkarzy są chyba jednak przykładem naciągactwa, bo żałosne widowisko, jakie zafundowali nam polscy reprezentanci w meczu z Ekwadorem, każdego pracodawcę skłoniłoby do tego, by ludzi traktujących swoje obowiązki zawodowe równie poważnie wysłać czym prędzej pod opiekę urzędu pracy. Przyznam jednak, że solidaryzuję się całkowicie z Krzysztofem Skibą, który mówi: "W życiu nie byłem na meczu i patrząc na zamroczone wódą twarze kibiców, wiem, że nigdy tam nie pójdę". Żyjemy pod terrorem kibiców, którzy organizują nam program telewizyjny i czas pracy (vide: "Terror kibiców"). Ma to wszakże i dobre strony. Podczas meczów polskiej reprezentacji nie ma korków na ulicach, można spokojnie zrobić zakupy i wypada tylko żałować, że miał rację rozeźlony kibic, który zadał retoryczne pytanie: "Z kim polscy piłkarze spotkają się w drugiej rundzie mistrzostw świata?", a następnie sam sobie odpowiedział: "Z kibicami na Okęciu". Mogą jeszcze spotkać naszych czytelników, których namawiamy do podróży na bis, tym razem do Londynu (vide: "Londyn na bis"). Okazuje się, że nie trzeba być na naszej liście 100 najbogatszych, by posłuchać koncertu w londyńskiej Royal Albert Hall (zwykle bilety kosztują tam kilkaset funtów). Wystarczy czytać "Wprost". Jesteśmy przekonani, że możemy każdemu czytelnikowi naszego tygodnika przyznać honorowy tytuł 101. najbogatszego Polaka.
Fot: T. Strzyżewski
Więcej możesz przeczytać w 24/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.