Rozmowa z Lechem Wałęsą
Cezary Gmyz: Mówi pan prezydent, że do negocjacji z władzami PRL oraz SB upoważnił - oprócz Jacka Kuronia - około 20 osób, m.in. braci Kaczyńskich. Kogo jeszcze?
Lech Wałęsa: Co to, to nie. Żadnych innych nazwisk pan ode mnie nie dostanie. Jeśli pojawią się kolejne nazwiska, to będę mówił: temu dałem upoważnienie, temu nie. Nie będę teraz wydawał ludzi, żeby różni szaleńcy się ich czepiali.
- Władysław Frasyniuk twierdzi, że takich upoważnień nie było.
- Bo Frasyniuk takiego upoważnienia nie otrzymał i może dlatego tak teraz mówi. Sam sobie dałem prawo nadawania takich przywilejów i niech tak zostanie.
- Czy taka decyzja nie powinna być demokratyczna?
- Proszę bardzo, uprawiajcie sobie demokrację. A kto by chciał, abym działał inaczej, niech sobie pojedzie na Kubę i do Korei i zobaczy, jak wygląda podejmowanie demokratycznych decyzji w warunkach dyktatury.
- Jeżeli w grupie upoważnionych nie znalazły się osoby z kierownictwa związku, takie jak Frasyniuk, to z jakich kręgów wywodziły się te osoby?
- Pan jest poważny i ja też jestem poważny. Bardzo więc proszę nie zachodzić mnie z flanki.
- A może były to osoby z kręgów kościelnych?
- Jeśli chodzi o Kościół, to oczywiście rozmowy były przy mojej aprobacie. Ale nie z mojego upoważnienia.
- Dlaczego Lech Kaczyński mówi o panu życzliwie, jeśli chodzi o lata 80., a ocenia pana źle po roku 1989?
- Nie bardzo go słuchałem. To znaczy, ja go nie słucham.
- Wybaczył pan G?nterowi Grassowi służbę w Waffen SS, a braci Kaczyńskich, z którymi pan razem walczył, wciąż sekuje.
- Ja potrafię przebaczyć każdemu. Ale kto się do mnie zwracał o przebaczenie? Jeśli chodzi o ostatnie obchody Sierpnia, nie mam sobie nic do zarzucenia. W cywilizowanym świecie Kancelaria Prezydenta powinna ustalać dokładny przebieg uroczystości. Do mnie nikt się nie zgłosił. Nie chciałem być popychany czy odpychany i czuć się jak intruz.
- Nikt by się nie odważył pana popychać.
- Czyżby? Niech pan popatrzy, jak zachowują się ci borowcy koło Kaczyńskiego. Nie chciałem, by mi ktoś po odciskach deptał.
- A dlaczego wystąpił pan z "Solidarności"?
- Już rok temu mówiłem Januszowi Śniadkowi, by wymyślił, jakie powinno być miejsce dla mnie w związku. I kiedy teraz okazało się, że Śniadek dla mnie miejsca nie znalazł, ogłosiłem, że już rok temu wystąpiłem ze związku.
- Nie smuci pana, że ludzie, którzy ponad ćwierć wieku temu stali ramię w ramię, teraz nie potrafią wspólnie obchodzić rocznicy Sierpnia?
- W "Solidarności" byłem i w niej umrę. Ale to nie jest ta sama "Solidarność". Już dawno proponowałem zwinięcie tego sztandaru. Dziś związek liczy może 500 tysięcy osób, a za moich czasów miał 10 milionów. Co tu porównywać.
Fot: M. Stelmach
Lech Wałęsa: Co to, to nie. Żadnych innych nazwisk pan ode mnie nie dostanie. Jeśli pojawią się kolejne nazwiska, to będę mówił: temu dałem upoważnienie, temu nie. Nie będę teraz wydawał ludzi, żeby różni szaleńcy się ich czepiali.
- Władysław Frasyniuk twierdzi, że takich upoważnień nie było.
- Bo Frasyniuk takiego upoważnienia nie otrzymał i może dlatego tak teraz mówi. Sam sobie dałem prawo nadawania takich przywilejów i niech tak zostanie.
- Czy taka decyzja nie powinna być demokratyczna?
- Proszę bardzo, uprawiajcie sobie demokrację. A kto by chciał, abym działał inaczej, niech sobie pojedzie na Kubę i do Korei i zobaczy, jak wygląda podejmowanie demokratycznych decyzji w warunkach dyktatury.
- Jeżeli w grupie upoważnionych nie znalazły się osoby z kierownictwa związku, takie jak Frasyniuk, to z jakich kręgów wywodziły się te osoby?
- Pan jest poważny i ja też jestem poważny. Bardzo więc proszę nie zachodzić mnie z flanki.
- A może były to osoby z kręgów kościelnych?
- Jeśli chodzi o Kościół, to oczywiście rozmowy były przy mojej aprobacie. Ale nie z mojego upoważnienia.
- Dlaczego Lech Kaczyński mówi o panu życzliwie, jeśli chodzi o lata 80., a ocenia pana źle po roku 1989?
- Nie bardzo go słuchałem. To znaczy, ja go nie słucham.
- Wybaczył pan G?nterowi Grassowi służbę w Waffen SS, a braci Kaczyńskich, z którymi pan razem walczył, wciąż sekuje.
- Ja potrafię przebaczyć każdemu. Ale kto się do mnie zwracał o przebaczenie? Jeśli chodzi o ostatnie obchody Sierpnia, nie mam sobie nic do zarzucenia. W cywilizowanym świecie Kancelaria Prezydenta powinna ustalać dokładny przebieg uroczystości. Do mnie nikt się nie zgłosił. Nie chciałem być popychany czy odpychany i czuć się jak intruz.
- Nikt by się nie odważył pana popychać.
- Czyżby? Niech pan popatrzy, jak zachowują się ci borowcy koło Kaczyńskiego. Nie chciałem, by mi ktoś po odciskach deptał.
- A dlaczego wystąpił pan z "Solidarności"?
- Już rok temu mówiłem Januszowi Śniadkowi, by wymyślił, jakie powinno być miejsce dla mnie w związku. I kiedy teraz okazało się, że Śniadek dla mnie miejsca nie znalazł, ogłosiłem, że już rok temu wystąpiłem ze związku.
- Nie smuci pana, że ludzie, którzy ponad ćwierć wieku temu stali ramię w ramię, teraz nie potrafią wspólnie obchodzić rocznicy Sierpnia?
- W "Solidarności" byłem i w niej umrę. Ale to nie jest ta sama "Solidarność". Już dawno proponowałem zwinięcie tego sztandaru. Dziś związek liczy może 500 tysięcy osób, a za moich czasów miał 10 milionów. Co tu porównywać.
Fot: M. Stelmach
Więcej możesz przeczytać w 36/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.