Kiedy zapewniają nas, że zobaczymy hit roku,najczęściej jest to gniot miesiąca
Żyjemy w przereklamowanych czasach. To, co przedstawia się nam jako wielkie, piękne, wspaniałe i niesamowite, jest na ogół małe, zwykłe, brzydkie i banalne. Szczególnie widoczne jest to przy okazji premier nowych polskich komedii. Każda kolejna produkcja zapowiadana jest krzykliwą reklamą. Oto, zapewnia się nas, zobaczymy hit roku, gdy nagle okazuje się, że jest to gniot miesiąca.
Nachalna i przesadzona reklama zaszkodziła już wielu. Widz napompowany radosną propagandą udaje się do kina i już po kilku minutach ma świadomość, że został nabrany. Szczególnie żałosna tradycja to reklamowanie filmu w odniesieniu do słynnych komedii. Zwykle jest to otoczony legendą "Rejs" Marka Piwowskiego. Ile już tych drugich "Rejsów" mieliśmy być świadkami! Drugim "Rejsem" miała być m.in. komedia twórców grupy Mumio "Hi Way". Tymczasem do "Rejsu" nie doszło, a Jackowi Borusińskiemu nie udało się nawet odbić od brzegu. Nawet fani specyficznej poetyki Mumio uznali film za widowiskową porażkę, a określenie "kompletny szajs" było najłagodniejsze, z jakim się spotkałem.
Film "Francuski numer" Roberta Wichrowskiego był reklamowany jako komedia roku. Gdyby nie te przechwałki, odbiór filmu u widzów i krytyków byłby z pewnością lepszy. Tymczasem gdy zasiedliśmy w fotelach ze świadomością, że pokazują nam komedię roku, to litości już nie było. Film powszechnie uznano za ostatnie dno, które przed całkowitą klęską broni świetna gra Jana Frycza. Komedia "Dublerzy" Marcina Ziembińskiego została poprzedzona obietnicą, że Gonera z Grabowskim "zabiją śmiechem". Ten kabotyński slogan dał tylko powód krytykom do serii żartów o tym, że zabić to oni pewnie zabiją, ale bardziej nudą niż śmiechem itd.
Katastrofalne skutki przechwałek jeszcze bardziej są widoczne przy okazji dużych imprez muzycznych, których tego lata mieliśmy prawdziwe zatrzęsienie. Zaczęło się od festiwalu Top Trendy, który był reklamowany jako największe wydarzenie muzyczne roku. Niestety, zaklęcia o największym wydarzeniu na nic się zdały, a krytycy jednogłośnie uznali imprezę za tajfun kiczu i bezguścia. Oczywiście, wszystkie kolejne imprezy konkurencyjnych stacji też określano mianem najważniejszych wydarzeń muzycznych i tym razem opinie może nie były już tak ostre jak w wypadku Top Trendy, ale na ogół też nie pozostawiały suchej nitki na organizatorach. Z pewnością na miano wydarzenia zasługiwały oba koncerty byłych muzyków legendarnej grupy Pink Floyd, czyli Watersa w Poznaniu i Gilmoura w Gdańsku. Niestety, siła hasła "wydarzenie" stępiała dzięki nadużywaniu go w stosunku do mniej zasługujących na to koncertów.
Doszło do tego, że gdy słyszę o wydarzeniu muzycznym roku, spieprzam do przeciwatomowego schronu i zamykam się na trzy spusty. Dzięki marnym specjalistom od reklamy panoszy się w naszych mediach powszechne chwalipięctwo. Gwarantuję, że po serii klęsk i nadużyć nikogo nie podnieci już ani żaden drugi "Rejs", ani komedia roku, ani nawet wydarzenie muzyczne stulecia.
Przereklamowanie czyha na nas na każdym kroku. Mocno przereklamowane są akta IPN, z których ostatnio dowiedzieliśmy się, że Zbigniew Herbert i Jacek Kuroń gadali z esbekami. Tylko czekać, kiedy odkryją rewelacje o tym, że król Jagiełło gadał z Krzyżakami, generał Grot Rowecki z gestapo, a generał Okulicki z NKWD. LPR, powołując się na gadanie z SB, chce odebrać Kuroniowi Order Orła Białego. Ciekawe, kiedy ostatnio Giertych rozmawiał z psychiatrą?
Napuszona reklama hasa sobie także na rynku literackim. Oto autor "Widm w mieście Breslau", Marek Krajewski, reklamowany jest jako twórca znakomitych powieści kryminalnych. Opisy przedwojennego Wrocławia w jego wykonaniu, owszem, uwodzą, ale nawet pochlebcy przyznają, że laureat paszportu "Polityki" ma spore kłopoty w zawiązywaniu fabuły. Wychodzi na to, że w wypadku Krajewskiego czytamy znakomitą powieść z marną fabułą.
Być może dobrym pomysłem na zwrócenie uwagi byłaby sprawnie zrobiona antyreklama. Wiedział o tym dobrze Sławek Pietrzak, wydawca grupy Kult, który wiele lat temu założył Słabe Studio. W czasach gdy wszystkie studia nagrań reklamowały się jako dobre studia, Słabe Studio wzbudzało zainteresowanie. Kpiąc sobie ze standardów myślowych tandetnej reklamy, Kult reklamował się, że nagrał słabą płytę w wyjątkowo słabym studiu na słabym sprzęcie. Płyta była dostępna oczywiście tylko w słabych sklepach muzycznych.
Po zalewie wspaniałych wydarzeń muzycznych i komedii, które zabiją mnie śmiechem, marzę, aby obejrzeć sobie jakiś słaby koncert i pójść na wybitnie słabą komedię, a także przeczytać słaby kryminał, a nie "znakomity".
Fot: Z. Furman
Nachalna i przesadzona reklama zaszkodziła już wielu. Widz napompowany radosną propagandą udaje się do kina i już po kilku minutach ma świadomość, że został nabrany. Szczególnie żałosna tradycja to reklamowanie filmu w odniesieniu do słynnych komedii. Zwykle jest to otoczony legendą "Rejs" Marka Piwowskiego. Ile już tych drugich "Rejsów" mieliśmy być świadkami! Drugim "Rejsem" miała być m.in. komedia twórców grupy Mumio "Hi Way". Tymczasem do "Rejsu" nie doszło, a Jackowi Borusińskiemu nie udało się nawet odbić od brzegu. Nawet fani specyficznej poetyki Mumio uznali film za widowiskową porażkę, a określenie "kompletny szajs" było najłagodniejsze, z jakim się spotkałem.
Film "Francuski numer" Roberta Wichrowskiego był reklamowany jako komedia roku. Gdyby nie te przechwałki, odbiór filmu u widzów i krytyków byłby z pewnością lepszy. Tymczasem gdy zasiedliśmy w fotelach ze świadomością, że pokazują nam komedię roku, to litości już nie było. Film powszechnie uznano za ostatnie dno, które przed całkowitą klęską broni świetna gra Jana Frycza. Komedia "Dublerzy" Marcina Ziembińskiego została poprzedzona obietnicą, że Gonera z Grabowskim "zabiją śmiechem". Ten kabotyński slogan dał tylko powód krytykom do serii żartów o tym, że zabić to oni pewnie zabiją, ale bardziej nudą niż śmiechem itd.
Katastrofalne skutki przechwałek jeszcze bardziej są widoczne przy okazji dużych imprez muzycznych, których tego lata mieliśmy prawdziwe zatrzęsienie. Zaczęło się od festiwalu Top Trendy, który był reklamowany jako największe wydarzenie muzyczne roku. Niestety, zaklęcia o największym wydarzeniu na nic się zdały, a krytycy jednogłośnie uznali imprezę za tajfun kiczu i bezguścia. Oczywiście, wszystkie kolejne imprezy konkurencyjnych stacji też określano mianem najważniejszych wydarzeń muzycznych i tym razem opinie może nie były już tak ostre jak w wypadku Top Trendy, ale na ogół też nie pozostawiały suchej nitki na organizatorach. Z pewnością na miano wydarzenia zasługiwały oba koncerty byłych muzyków legendarnej grupy Pink Floyd, czyli Watersa w Poznaniu i Gilmoura w Gdańsku. Niestety, siła hasła "wydarzenie" stępiała dzięki nadużywaniu go w stosunku do mniej zasługujących na to koncertów.
Doszło do tego, że gdy słyszę o wydarzeniu muzycznym roku, spieprzam do przeciwatomowego schronu i zamykam się na trzy spusty. Dzięki marnym specjalistom od reklamy panoszy się w naszych mediach powszechne chwalipięctwo. Gwarantuję, że po serii klęsk i nadużyć nikogo nie podnieci już ani żaden drugi "Rejs", ani komedia roku, ani nawet wydarzenie muzyczne stulecia.
Przereklamowanie czyha na nas na każdym kroku. Mocno przereklamowane są akta IPN, z których ostatnio dowiedzieliśmy się, że Zbigniew Herbert i Jacek Kuroń gadali z esbekami. Tylko czekać, kiedy odkryją rewelacje o tym, że król Jagiełło gadał z Krzyżakami, generał Grot Rowecki z gestapo, a generał Okulicki z NKWD. LPR, powołując się na gadanie z SB, chce odebrać Kuroniowi Order Orła Białego. Ciekawe, kiedy ostatnio Giertych rozmawiał z psychiatrą?
Napuszona reklama hasa sobie także na rynku literackim. Oto autor "Widm w mieście Breslau", Marek Krajewski, reklamowany jest jako twórca znakomitych powieści kryminalnych. Opisy przedwojennego Wrocławia w jego wykonaniu, owszem, uwodzą, ale nawet pochlebcy przyznają, że laureat paszportu "Polityki" ma spore kłopoty w zawiązywaniu fabuły. Wychodzi na to, że w wypadku Krajewskiego czytamy znakomitą powieść z marną fabułą.
Być może dobrym pomysłem na zwrócenie uwagi byłaby sprawnie zrobiona antyreklama. Wiedział o tym dobrze Sławek Pietrzak, wydawca grupy Kult, który wiele lat temu założył Słabe Studio. W czasach gdy wszystkie studia nagrań reklamowały się jako dobre studia, Słabe Studio wzbudzało zainteresowanie. Kpiąc sobie ze standardów myślowych tandetnej reklamy, Kult reklamował się, że nagrał słabą płytę w wyjątkowo słabym studiu na słabym sprzęcie. Płyta była dostępna oczywiście tylko w słabych sklepach muzycznych.
Po zalewie wspaniałych wydarzeń muzycznych i komedii, które zabiją mnie śmiechem, marzę, aby obejrzeć sobie jakiś słaby koncert i pójść na wybitnie słabą komedię, a także przeczytać słaby kryminał, a nie "znakomity".
Fot: Z. Furman
Więcej możesz przeczytać w 36/2006 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.