Kilkanaście lat temu amerykańskie media obiegła sensacyjna historia 26-letniej Lydii Fairchild, mieszkanki stanu Waszyngton, matki dwójki dzieci, która będąc w trzeciej ciąży, złożyła podanie o zasiłek. Prawo stanowe wymagało, żeby kobieta, jej dzieci i ich ojciec poddali się testom DNA. Wyniki okazały się zaskakujące: Fairchild nie była biologiczną matką swoich dzieci. Urzędnicy oskarżyli ją o oszustwo i zagrozili odebraniem potomstwa. Nie pomogły ani świadectwa urodzenia, ani zeznania lekarza prowadzącego jej obie ciąże. W dodatku żaden adwokat nie chciał zająć się jej obroną. Według zgodnej opinii prawników wyniki testów DNA zamykały bowiem sprawę, tym bardziej że powtórzone na żądanie Fairchild badania potwierdziły, że nie jest matką własnych dzieci.
Kobieta chimera
Trudno się więc dziwić, że urzędnicy stanowi zdecydowali się dyżurować przy trzecim porodzie Fairchild i natychmiast po urodzeniu dziecka pobrali próbki do badań genetycznych. I znów okazało się, że Fairchild nie jest matką urodzonego przez siebie niemowlaka. Zagadka wyjaśniła się dopiero w momencie, kiedy zaczęto szukać podobnych przypadków. Sięgnięto do
czasopisma medycznego „New England Journal of Medicine”, z którego wynikało, że mieszkanka Bostonu Karen Keegan też może nie być matką swoich dwóch synów. Lekarze pobrali próbki z różnych części ciała Keegan. Okazało się, że różniły się profilem genetycznym. Jak to możliwe? Dziś już wiadomo, że niektórzy ludzie mogą mieć więcej niż tylko jeden profil genetyczny. W łonie matki dochodzi do zapłodnienia dwóch komórek jajowych dwoma plemnikami, ale zamiast bliźniąt powstaje jeden zarodek o podwójnym DNA. Tak się właśnie stało w przypadku Fairchild i Keegan, które niejako wchłonęły na początkowym etapie rozwoju swoje siostry bliźniaczki. W efekcie we krwi Keegan występuje inny genom niż w jej skórze czy we włosach.
Taka cecha nazywa się w genetyce chimeryzmem, ale wciąż nie wiadomo dokładnie, ilu ludzi chimer żyje na świecie. Niektórzy badacze mówią nawet o 10 proc. populacji. Teraz wyobraźmy sobie, że jedna z opisanych pań, powiedzmy Keegan, została oskarżona o udział w przestępstwie. Czy policja miałaby kłopot z ustaleniem tego, do kogo należą pobrane na miejscu przestępstwa ślady DNA? Z pewnością tak i dlatego Erin Murphy, amerykańska profesor prawa, w swojej najnowszej książce „Wewnątrz komórki: ciemna strona kryminalistycznych testów DNA”), opisała nie tylko historię Fairchild i Keegan, ale wiele innych podobnych przykładów, które pokazują, że identyfikacja na podstawie DNA może być błędna.
Jak odciski palców
Profesor Murphy przestrzega w książce, że wiara pokładana w nowych technologiach jest przejawem braku ostrożności, który może nawet decydować o czyimś życiu lub śmierci. „Przysięgli są skłonni skazywać ludzi na podstawie dowodów opartych na badaniach genetycznych, nawet jeśli inne dowody świadczą o tym, że sprawca jest zupełnie kimś innym. W dzisiejszych czasach naoczni świadkowie są traktowani przez przysięgłych z nieufnością, co innego DNA. Tymczasem nie wolno z tym przesadzić.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.