Szykowanie tak wrażliwych zmian w tajemnicy przed obywatelami musiało doprowadzić do katastrofy. I prawdopodobnie pogrzebało słuszny skądinąd pomysł na najbliższe lata.
Nie chodzi przecież o same podwyżki. O tym, że politycy – zwłaszcza ci na najwyższych stanowiskach – powinni zarabiać więcej, znaczna część opinii publicznej jest przekonana. Nie jest przecież normalne, że premier dużego europejskiego kraju zarabia tyle co menedżer średniego szczebla w korporacji. Za patologię można uznać fakt, że wiceminister – na przykład odpowiedzialny za zarządzanie wieloma miliardami polskiego długu – dostaje miesięcznie 7 tys. zł. Paradoks polega na tym, że ten sam wiceminister może mieć do dyspozycji dwie sekretarki i dwóch kierowców, którzy są na każde jego skinienie. Mają obowiązek go przywieźć z domu do pracy, a potem odwieźć z powrotem. I nie chodzi tu o żadne względy bezpieczeństwa. Ot, taki bizantyjski nawyk.
Niskie zarobki najwyższych ludzi w państwie powodują, że na wysokie stanowiska trafiają albo miernoty – idioci lub złodzieje – jak barwnie określiła to kiedyś była wicepremier Elżbieta Bieńkowska, albo ludzie, których rodziny mają inne źródła dochodów. Wielu ekspertów chciałoby wejść do polityki, ale nie mogą sobie pozwolić na to, by z powodu ich ambicji materialnie cierpieli bliscy. Jeśli więc narzekamy na niską jakość polskich elit politycznych, to niskie dochody są jednym z powodów takiej sytuacji.
O tym, że jakość posłów jest słaba, świadczy choćby właśnie sposób przygotowania ustawy o podwyżkach dla VIP-ów. Wystarczyłoby przecież zacząć od likwidacji bezsensownych przywilejów władzy. I nie chodzi tylko o to, że w świecie zdominowanym przez media podjęcie każdej niepopularnej społecznie decyzji trzeba przygotować. Równie istotne są też zwykła przyzwoitość i zdrowy rozsądek. Nie ma przecież żadnego powodu, by politycy mieli armię sekretarek i kierowców. Nie ma powodu, by do pracy byli dowożeni. Im częściej będą podróżować samodzielnie,tym częściej będą sprowadzani przez obywateli na ziemię. Wystarczyłoby przecież, by liczbę kierowców, sekretarek i asystentów zmniejszyć o połowę. To pociągnęłoby za sobą likwidację części floty ekskluzywnych samochodów oraz pozbycie się części etatów urzędniczych potrzebnych do obsługi tego wszystkiego. Jeśli połowę z tych pieniędzy przeznaczono by na podwyżki dla najważniejszych ludzi w państwie, a druga połowa wróciłaby do budżetu, wszyscy byliby zadowoleni. Wyborcy przełknęliby to łatwo, bo nie mieliby wrażenia, że ktoś robi ich w balona, politycy nie odlatywaliby w zaświaty z powodu nadmiernych przywilejów, a na stanowiska w administracji trafiałoby więcej fachowców, a mniej pasjonatów.
Takie przeprowadzenie podwyżek dla VIP-ów pokazałoby drogę do prawdziwego reformowania państwa. Gdy przywileje zamienia się w pieniądze. To zawsze mniej kosztuje
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.