Wypadki drogowe, kontuzje, włamania do zamkniętych obiektów. W ciągu ostatnich kilku dni media donosiły o dziwnych zdarzeniach z udziałem uczestników nowej gry na smartfony. Okazało się, że ludzie zajęci „Pokémon Go” zapominają o świecie, który ich otacza. Tyle że w ramach gry muszą po tym świecie się przemieszczać. Niespełna trzy tygodnie temu, 8 lipca, japońska firma Nintendo wypuściła w USA darmową aplikację, w której gracze za pomocą swoich telefonów szukają po mieście pokemonów. Tak, tych samych „kieszonkowych potworów” (jap. poketto monsutā od ang. pocket monsters), które w latach 90. XX w. królowały w grach komputerowych, kreskówkach i na półkach z zabawkami. Teraz pokemony ruszyły w świat. Dosłownie. Nowy program korzysta z technologii GPS. Zasady są proste: gracz porusza się po swojej okolicy, znajduje pokestopy, czyli miejsca, w których może zebrać potrzebne do dalszej gry przedmioty – m.in. pokeballe (okrągłe pułapki, w które łapie się stworki) i jaja, z których mogą się wykluć kolejne. No i świat oszalał. Ludzie masowo zaczęli wychodzić na ulice, by wytropić i dołączyć do swojej kolekcji Pidgeota, Weedle’a, Rattatę czy najbardziej pożądanego – Pikachu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.