W czasie krajowej konwencji demokratów w Filadelfii, z której triumfująca Hillary Clinton wyjedzie z nominacją prezydencką w kieszeni, Amerykanie będą mogli także poznać bardziej mroczną stronę kandydatki. Na ekrany kin w Stanach wchodzi bowiem dokument pt. „Clinton Cash”, oparty na bestsellerowej książce autorstwa Petera Schweizera, byłego współpracownika George’a Busha i Sarah Palin. Z dokumentu wyłania się obraz chciwej i sprzeniewierzającej się głoszonym wcześniej idealistycznym poglądom pary polityków, którzy bez skrupułów handlowali politycznymi wpływami z najbardziej skompromitowanymi przywódcami państw (często wrogich wobec Ameryki). Konto ich fundacji, której oficjalną misją jest m.in. walka z głodem na świecie i łamaniem praw człowieka, pęczniało od zagranicznych dotacji – szczególnie w czasie, kiedy Hillary pełniła funkcję sekretarza stanu USA. Fundacja dysponowała wówczas nawet 2 mld dolarów, choć, jak mówi Schweizer, na cele charytatywne przeznaczała tylko 10 proc. środków. W tym samym czasie Bill Clinton także zarabiał olbrzymie pieniądze. Za niektóre ze swoich zagranicznych wystąpień otrzymywał nawet 750 tys. dolarów, przy czym stawka poszybowała w górę dopiero wtedy, kiedy jego żona dołączyła do administracji prezydenta Obamy. Miliarderzy, powiązani często ze skorumpowanymi rządami, zamawiali u niego wykłady zawsze wtedy, kiedy trzeba było załatwić jakąś sprawę z amerykańską administracją. Schweizer postanowił pójść tropem najbardziej podejrzanych dotacji i wynagrodzeń i choć przyznaje, że nie znalazł żadnych dokumentów czy nagrań potwierdzających korupcyjną działalność potencjalnej przyszłej pani prezydent – co zresztą skrzętnie wykorzystują obrońcy jej uczciwości – jest przekonany, że ujawnił przemyślany i powtarzający się mechanizm działania i już to wystarczy, żeby sprawę Clintonów zbadał prokurator. Autorzy filmu nie ukrywają też, że liczą na zainteresowanie zwolenników Berniego Sandersa, który wprawdzie odpadł z prezydenckiego wyścigu, ale sprzeciwiał się przecież rządom skorumpowanego amerykańskiego establishmentu.
Afrykańscy Irokezi
Jak przekonują autorzy filmu, największe interesy Clintonowie ubijali w krajach najbiedniejszych, gdzie łatwo przekupić miejscowych oligarchów politycznym poparciem i zyskać dzięki temu dostęp do bogactw naturalnych dla – dobrze za to płacących – biznesmenów. Pewnie dlatego do najhojniejszych darczyńców fundacji Clintonów należeli przemysłowcy prowadzący interesy w Afryce. Jednym z nich był szwedzki potentat przemysłu wydobywczego Lukas Lundin, działający w Demokratycznej Republice Konga, który na konto fundacji Clintonów wpłacił aż 100 mln dolarów. Co na tym zyskał, przynajmniej według Schweizera? Amerykanie zamierzali podobno naciskać na przeprowadzenie reform w Kongu, w którym notorycznie łamano prawa człowieka, ale kiedy w Departamencie Stanu zaczęła rządzić Hillary Clinton, amerykańska dyplomacja uznała, że lepsze jest status quo. Nie trzeba chyba dodawać, że właśnie na taką decyzję czekał Lundin. Podobna wolta miała miejsce w Nigerii, gdzie Amerykanie, z powodu podejrzeń o korupcję, zamierzali wycofać się z udzielania wielomilionowej pomocy humanitarnej. Jednak Hillary Clinton zdecydowała inaczej i amerykańska agencja pomocowa USAID nie zaprzestała wysyłania pieniędzy i jedzenia do Nigerii. Było to na rękę miejscowej władzy, po cichu transferującej zyski z wydobycia ropy na tajne konta w szwajcarskich bankach. Ale na tym nie koniec, Schweizer bowiem podejrzewa, że niespodziewana obojętność dyplomacji USA na skorumpowanie nigeryjskiego rządu miała związek z dwoma płatnymi wystąpieniami Billa Clintona, za które nigeryjski biznesmen Nduka Obaigbena, związany z prezydentem tego kraju, zapłacił w sumie 1,4 mln dolarów. Notabene, najwyższe honorarium, jakie Bill Clinton otrzymał za pojedyncze wystąpienie w czasie, gdy jego żona pełniła funkcję sekretarza stanu, pochodziło od szefa Ericssona i wynosiło ponad 750 tys. dolarów, mimo że wcześniej Szwed nigdy nie zatrudniał byłego prezydenta. Tym razem jednak, według Schweizera, miał ważny powód, żeby zainteresować się umiejętnościami oratorskimi Billa Clintona. Ericsson handlował z Iranem i wiele wskazywało na to, że rząd USA poszerzy sankcje wobec tego kraju o technologię sprzedawaną przez Szwedów. Siedem dni po wygłoszeniu przez Clintona wykładu za pieniądze Ericssona, Hillary Clinton ogłosiła, że sankcje wobec Iranu nie zostaną zmienione. Kiedy w ubiegłym roku wyszła książka Schweizera, jeden z dziennikarzy zapytał Clintona, czy nadal będzie wygłaszał wykłady na takich zasadach. Były prezydent odpowiedział bez wahania, że tak, bo „musi płacić rachunki”. Jeszcze ciekawsza jest historia Marka Richa i Gilberta Chagoury’ego, prowadzących wspólnie interesy w Nigerii. Rich handlował w przeszłości ropą z Chomeinim, i to w tym samym momencie, gdy Iran przetrzymywał 50 amerykańskich zakładników. Znany był także z ignorowania sankcji ONZ wobec Republiki Południowej Afryki w czasach apartheidu. W Nigerii, razem z Chagourym, zajmowali się z kolei sprzedażą ropy w imieniu skorumpowanego przywódcy Nigerii, gen. Saniego Abachy, którego podejrzewa się dziś o przetransferowanie nawet 8 mld dolarów do Szwajcarii. Nikt im w tej działalności nie przeszkadzał. Oni także byli bardzo hojni dla fundacji Clintonów i przekazali jej, według autorów filmu, setki milionów dolarów! Chagoury został później skazany w Europie za pomoc, której udzielał generałowi w praniu brudnych pieniędzy.
Złoto Haiti
Była pierwsza para Ameryki pojawia się także w jednym z biedniejszych krajów Ameryki Łacińskiej – Haiti, i to w czasie, kiedy w 2010 r. kraj ten dotyka koszmarne trzęsienie ziemi. Prawie natychmiast Hillary Clinton przybywa do Port-au-Prince i obiecuje pomoc Stanów Zjednoczonych. Do zniszczonej stolicy szybko przyjeżdża także jej mąż w roli specjalnego wysłannika ONZ. Nieco później zostaje szefem Haiti Recovery Commission, czyli komisji, która zdecyduje o sposobach wykorzystania zagranicznej pomocy na odbudowę kraju. Schweizer oskarża Clintona o to, że nie dopuścił do współdecydowania w tej sprawie mieszkańców Haiti, a finansowe wsparcie wylądowało w kieszeniach darczyńców jego fundacji, którzy równocześnie mieli w Haiti swoje interesy. Jednym z najbardziej rażących przykładów działalności Clintona w komitecie odbudowy jest, według Schweizera, zgoda na budowę fabryki odzieżowej, finansowanej ze środków USAID, w północnej części Haiti, a więc w regionie, który w ogóle nie ucierpiał w czasie trzęsienia ziemi. Projekt miał stworzyć 60 tys. nowych miejsc pracy, co na początku uciszyło jego krytyków, ale ostatecznie okazało się, że za 124 mln dolarów od amerykańskich podatników powstała fabryka zatrudniająca tylko 5 tys. osób, a tanią siłę roboczą wykorzystywały takie amerykańskie firmy, jak GAP, Target czy Walmart. Równie nieudane, oczywiście z punktu widzenia samych Haitańczyków, były projekty infrastrukturalne. Jeden z nich miał doprowadzić do budowy 15 tys. nowych domów za 53 mln dolarów, jednak ostatecznie powstało ich tylko 2600, a koszt budowy wzrósł do 90 mln. Do dziś nikt za to nie odpowiedział. Clinton sprowadził także do Haiti organizację Dalberg, związaną z jego fundacją, i powierzył jej sporządzenie planu relokacji ludności z miejsc zagrożonych trzęsieniem ziemi. Efekty pracy przedstawicieli organizacji Dalberg, z których notabene tylko jeden mówił po francusku, były, łagodnie mówiąc, dziwne. Organizacja zaleciła bowiem przeprowadzkę na teren, który okazał się stromym i niestabilnym geologicznie klifem. Plan został na szczęście odrzucony i wyśmiany przez pracownika USAID. Jednak nikt nie wyszedł lepiej na dramacie Haiti niż irlandzki milioner Denis O’Brien, właściciel firmy telekomunikacyjnej Digicel i kolejny hojny darczyńca fundacji Clintonów, który zasilił jej konto o ok. 10 mln dolarów. Opłaciło się. Kiedy Departament Stanu zdecydował o zaopatrzeniu mieszkańców Haiti w mobilne usługi, umożliwiające transfery pomocy finansowej, jedną z firm startujących w konkursie na grant służący do realizacji tego projektu był właśnie Digicel. Kilka tygodni później Digicel sfinansował wystąpienie Billa Clintona na Jamajce za skromne 225 tys. dolarów. Minęło kilka miesięcy i na konto Digicelu wpłynęła pierwsza rata grantu przyznanego przez Departament Stanu. Kilka lat później w Waszyngtonie protestowała grupka mieszkańców Haiti, oskarżająca Clintonów o pośredniczenie w kradzieży setek milionów dolarów, przeznaczonych na pomoc dla ich kraju. Odbudowa była według nich tylko przykrywką, której użyły obce rządy i zagraniczne firmy, żeby zdobyć pieniądze płynące do Haiti po trzęsieniu ziemi. Smaczku sprawie dodaje fakt, że w zarządzie amerykańskiej firmy VCS Mining, która zdobyła koncesję rządu Haiti na wydobycie tamtejszego złota (nie mając notabene specjalnego doświadczenia w eksploatacji tego kruszcu), zasiadł Tony Rodham, brat Hillary Clinton.
Filantropia za przysługi
Jeśli wierzyć Schweizerowi, to powtarzane przy różnych okazjach przez Clintonów wezwania do ochrony lasów tropikalnych i do walki z globalnym ociepleniem trzeba włożyć między bajki; podobnie zresztą jak ich determinację w zwalczaniu przywódców łamiących prawa człowieka. Świadczy o tym opowiedziana w filmie historia koncesji, którą rząd Kolumbii przyznał kanadyjskiemu miliarderowi Frankowi Giustrze, oczywiście dobremu znajomemu Billa Clintona i dobroczyńcy jego fundacji, na której konto wpłacił w sumie 145 mln dolarów. W 2010 r. Clinton i Giustra pojechali razem do Bogoty i traf chciał, tak przynajmniej zapewniała Hillary Clinton w swoich pamiętnikach, że tego samego dnia ona także wylądowała w stolicy Kolumbii. Bill Clinton spotkał się wtedy z odchodzącym prezydentem Kolumbii na śniadaniu, a jego żona, sekretarz stanu USA, na lunchu. W efekcie firmy Franka Giustry, m.in. Pacific Rubiales Energy, otrzymały koncesję na wycięcie sporych połaci lasów tropikalnych na kolumbijskim wybrzeżu Pacyfiku. W dodatku drewno zostało sprzedane Chińczykom. Ten sam Giustra odegrał, według Schweizera, kluczową rolę w innej transakcji, dzięki której Rosja Putina stała się właścicielem 20 proc. strategicznego przemysłu wydobycia i produkcji uranu w USA. Sprawę badał też zresztą dziennik „New York Times”, który trudno podejrzewać o brak przychylności dla Clintonów. Rosjanie zainteresowali się notowaną na kanadyjskiej giełdzie firmą Franka Giustry – Uranium One, której kapitałem była m.in. koncesja na wydobycie uranu w Kazachstanie – Giustra miał ją dostać dzięki lobbowaniu Clintona u samego prezydenta Nazarbajewa – ale jej największą zaletą były udziały w amerykańskich kopalniach uranu. Kanadyjską spółkę Giustry przejęła ostatecznie rosyjska agencja energii atomowej Rosatom, skupiająca fabryki produkujące uran, kontrolująca nuklearny arsenał Rosji i budująca reaktory w Iranie i Korei Północnej. Oczywiście transakcja musiała zostać zaakceptowana przez amerykański rząd i w tym momencie znów na scenę wkroczyli Clintonowie. W czasie, kiedy Rosjanie starali się dopiąć umowę z Kanadyjczykami, na konto Clinton Foundation wpływały miliony dolarów z małego funduszu inwestycyjnego Salida Capital, związanego – jak ujawnia Schweizer – z Rosatomem, co potwierdziło także śledztwo „New York Timesa”. Równocześnie Bill Clinton otrzymał 500 tys. dolarów za wystąpienie w Moskwie, zlecone przez fundusz inwestycyjny Renaissance Capital związany z Kremlem i od lat obsługujący rosyjski wywiad. Ciekawe, że kiedy Clinton przemawiał w Moskwie pięć lat wcześniej, dostał tylko jedną trzecią tej sumy. Amerykańskie media spekulowały oczywiście, że Hillary Clinton nie zgodzi się na wrogie przejęcie części rynku uranu przez Rosjan, tym bardziej że wcześniej zdarzało się jej blokować transakcje zagrażające bezpieczeństwu państwa. Stało się jednak inaczej. Departament Stanu powiedział „tak” i Rosjanie zostali jednym z największych na świecie producentów uranu. Jak pisał „New York Times”, Brian Fallon, rzecznik kampanii Hillary Clinton, tłumaczył, że tego typu kwestie nie były dyskutowane na poziomie sekretarza stanu, ale z WikiLeaks wiadomo dziś, że Departament Stanu, w tym sama Hillary, doskonale wiedzieli o tym, jak bardzo Putinowi zależało na Uranium One i że było to związane z chęcią zagarnięcia amerykańskiego rynku uranu. Zresztą drogi Clintonów i Putina krzyżowały się niebezpiecznie także w innych sytuacjach. Wyciek dokumentów z panamskiej firmy prawniczej Mossack Fonseca, tzw. Panama Papers, ujawnił, że bliski rodzinie Clintonów i Partii Demokratycznej lobbysta Tony Podesta, którego brat John był szefem gabinetu prezydenta Billa Clintona, a teraz zawiaduje kampanią prezydencką Hillary, pracował dla największego rosyjskiego banku Sbierbank. Kłopotliwe pytania stawiane przez Petera Schweizera nie doczekały się dotąd poważnej odpowiedzi ze strony samych Clintonów. Ich współpracownicy oskarżają jedynie Schweizera o przyjęcie politycznego zlecenia od Donalda Trumpa albo po prostu bagatelizują wymowę filmu. Mainstreamowe media, które trudno posądzić o przychylność dla krytyków Hillary Clinton, nie dały się jednak do końca uśpić. W czerwcu br. wyraźnie zaniepokojony Michael Smerconish, gospodarz porannego programu w CNN, dopytywał nawet Davida Brocka, twórcę tzw. super PAC (ang. Political Action Committee), czyli komitetu wspierającego kampanię Hillary Clinton, czy nie byłoby jednak lepiej, gdyby fundacja Clintonów nie przyjmowała wpłat od zagranicznych darczyńców. No właśnie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.