Powstanie Warszawskie miało w sobie coś z kobiety?
Walczyło w nim bardzo wiele kobiet, a jeszcze więcej było ich wśród ludności cywilnej. Tyle że dotąd to mężczyźni opowiadali o Powstaniu.
To ma znaczenie?
Ogromne. W ramach naszego projektu przeprowadzałyśmy wywiady z uczestniczkami Powstania, ale też zwykłymi mieszkankami miasta, które były świadkami walk. Okazywało się, że pewnych pytań nikt im nigdy nie zadał.
Jakich?
Na przykład o to, w co były ubrane.
Pamiętały?
Wszystkie, bez wyjątku. Dziwiłyśmy się, jak to możliwe, dopiero później uświadomiłyśmy sobie, że przecież spędziły w tych samych ubraniach dwa miesiące. Wanda Broszkowska-Piklikiewicz powiedziała, że wyszła na Powstanie jak na bal. „Miałam białą bluzeczkę, na bluzeczce ukochany sweterek z firmy Matuszewski, granatowy, w śliczne groszki. Do tego spódniczkę, białe skarpetki i sandałki”. Tłumaczyła, że szła tylko na cztery dni. Przecież walki miały potrwać tylko do niedzieli.
Łączniczka Teresa Bojarska opowiada w pani filmie, że strasznie się wstydziła, że nałożyła bluzkę w kwiaty.
Uważała, że na Powstanie tak nie wypada. Ale przecież one wszystkie myślały, że czeka je kilkudniowe, romantyczne święto. Nikt się nie szykował na piekło.
Swoim rozmówczyniom zadawałyście też pytania intymne.
Było nam łatwiej o to pytać, bo byłyśmy kobietami. Okazało się na przykład, że ogromna część dziewczyn w czasie Powstania nie miała okresu. Niedożywienie i poziom stresu sprawiły, że przestały miesiączkować. Jedna z pań mówiła, że dzięki temu było łatwiej, bo przecież warunki higieniczne były straszne.
Pytałyście też o porody.
Bardzo wiele dzieci umierało kobietom na rękach. Znałyśmy te sceny z filmów, teraz się okazało, że tak było naprawdę.
Jak przyjmowano te pytania?
Dla tych, które nie walczyły w Powstaniu, lecz były jego świadkami, wydawały się one naturalne. Kobiety, które były bohaterkami walk, uznały je niekiedy za obrazoburcze. Maria Stypułkowska-Chojecka, pseudonim Kama, łączniczka i sanitariuszka batalionu „Parasol”, oburzała się, że pytamy o to, jak sobie radziła z kobiecymi sprawami, z higieną.
„Kama” często wcześniej opowiadała o Powstaniu.
Była zapraszana do szkół, występowała w telewizji. Chyba jako jedyna kobieta miała nagraną relację, której można posłuchać przy wejściu do Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale była przyzwyczajona do mówienia o tym, jak walczyło się „pod Parasolem”. Nasze pytania wybiły ją z rytmu, momentami unosiła głos. Ona, żołnierka, nie chciała mówić o miesiączce, kolorze bluzki czy braku wody.
W końcu opowiedziała.
Ale nie była zadowolona. Byłyśmy przestraszone, gdy przyjechała na premierę filmu, a po emisji jako pierwsza poprosiła o głos. Szczerze mówiąc, spodziewałyśmy się awantury. Tymczasem wygłosiła poruszające przemówienie o tym, że trzeba ludziom przypominać, jak straszna jest wojna. I że ten film właśnie o tym jest. Wszystkim opadły szczęki.
Myśli pani, że to, w jaki sposób czcimy Powstanie, nie pokazuje wystarczająco okrucieństwa wojny?
Obawiam się, że młodzi ludzie, którzy wychodzą z Muzeum Powstania Warszawskiego, często uważają, że fajnie byłoby tak pobiegać i postrzelać. Dlatego tak ważny jest głos kobiet.
Kobiety pamiętają inaczej?
Zdecydowanie. Mężczyźni mówią głównie o bohaterstwie, a nie o tym, że w czasie wojny trudno jest przejść ulicą, bo wszędzie czuć smród rozkładających się trupów. Kobietom opowiadanie o tym, jak było naprawdę, przychodzi naturalniej. Mają większy dostęp do swoich emocji, nie zgrywają się na bohaterki. O tym, że walczyły, opowiadają mimochodem. Jedna z pań, która nam udzieliła wywiadu, była Sprawiedliwą wśród Narodów Świata. Myślałyśmy, że opowie coś o ukrywaniu Żydów, tymczasem dla niej największym przeżyciem było to, że na jej rękach zmarła siostra. Musiała ją pochować w skrzynce na podwórku, później, już po wyzwoleniu, odszukać wśród gruzów właściwe podwórko i odkopać gnijące już ciało siostry, żeby je godnie pochować.
Nie zarzucano paniom, że umniejszacie bohaterstwo Powstania?
Trochę się tego bałyśmy. Zresztą mój dziadek, który walczył w Powstaniu, powiedział, że ten film jest o niczym. Przecież nie ma na nim barykad, walki, tylko jakieś babskie sprawy. Ale pamiętam też pokaz filmu w byłym obozie dla powstańców w Łambinowicach. Wcześniej była oficjalna akademia, msza święta, apel poległych, warty honorowe.
Klasyczna, patriotyczna pompa.
Bałam się, jak ludzie przyjmą nasz film. Po pokazie zapanowała kompletna cisza, większość osób płakała. Na sali była Wanda Broszkowska-Piklikiewicz, żołnierz AK, podporucznik. Chociaż była niekwestionowaną bohaterką, na różnych obchodach zawsze głos zabierał jej mąż, a ona milczała. Tym razem jednak wstała i powiedziała, że nasz film opowiada o tym, jak naprawdę było. Miałam wrażenie, że przywracamy codzienny wymiar opowieści o wojnie.
Niektóre kobiety opowiadają też o wyjątkowych wydarzeniach. Na przykład Wanda Broszkowska-Piklikiewicz opowiada, jak stanęła przed Erichem von dem Bachem, głównodowodzącym siłami niemieckimi.
Już po kapitulacji zaprowadzono grupę powstańców pod dworek, gdzie rezydował obergruppenführer. Wyszedł do nich, jakby chciał zobaczyć, z kim przez dwa miesiące walczył. I zobaczył dziewczynki w białych podkolanówkach, które prężyły się, żeby wyglądać poważniej. Wstrząsające, choć bez patosu.
Kobiety w waszych relacjach zwykle mówią bez patosu.
To generalnie cecha tych opowieści. Jedna z żołnierek AK, która udzielała nam wywiadu, opowiadała, jak się szkoliły do Powstania. Spotykały się w konspiracji w willi pod Konstancinem, jakiś major je musztrował. Musiały się czołgać po dywanie w letnich sukienkach. Zaczęły się z tego śmiać, bo obiektywnie wyglądało to śmiesznie, na co major strasznie się zdenerwował, straszył, że jak się nie uspokoją, to pójdą pod sąd wojskowy.
Ta prostota opowieści jest w waszym filmie najbardziej poruszająca.
Coś w tym jest. W każdej powstańczej opowieści sanitariuszki opatrują rannych. Ale ja, dzięki tym opowieściom, uświadomiłam sobie, że te dziewczyny miały po 14 lat. Dla nich przetransportowanie bezwładnego, rannego faceta było na granicy fizycznej wytrzymałości. Wlekły ich przez kanały, szarpały ciężkie ciała w strasznym smrodzie i w ogromnym stresie. Zrozumiałam też, jak ważną pracę terapeutyczną wykonywały. Same, żyjąc w przerażeniu, podnosiły morale żołnierzy, dodawały im otuchy. Często na przykład, żeby ulżyć w cierpieniu, udawały zakochanie, wyznawały umierającym powstańcom uczucie, mówiąc: „Będę twoją ostatnią miłością”.
Wasz film można obejrzeć w internecie. Kto wpadł na pomysł, by go zrobić?
Pomysł na projekt powstał w 2009 r. w Fundacji Feminoteka. Realizowano go w ramach Wirtualnego Muzeum Historii Kobiet, które prowadziłam. Kiedy Olga Borkowska zaproponowała, że chciałaby coś zrobić o Powstaniu Warszawskim, nie byłyśmy zachwycone.
Dlaczego?
Wtedy o Powstaniu mówili wszyscy, a my z reguły zajmujemy się przemilczanymi tematami. Poza tym Powstanie było głównym paliwem polityki historycznej, pokazywano je bardzo jednowymiarowo, militarystycznie, męsko. Uznałyśmy jednak, że projekt ma sens, jeśli zapytamy kobiety o życie codzienne.
Kobiety walczyły też w Powstaniu z bronią w ręku.
To prawda. Kobiety powstańcy to druga strona zapomnianej historii kobiet. Na przykład w zdobywaniu gmachu PAST-y kluczową rolę odegrały minerki. Mało się o tym mówi.
Z drugiej strony dziewczyny z Powstania to ostatnio popularny temat.
Ale są przedstawiane głównie jako „morowe panny”. Czyli nadal męska narracja, tyle że przyłożona do kobiet. A nie do końca o to chodzi. Jedna z naszych bohaterek powiedziała rzecz nieco obrazoburczą – że prawdziwymi bohaterami nie są powstańcy, ale cywilna ludność Warszawy. Nie umieściłyśmy tego w filmie. A kilka lat później niemal dokładnie to samo powiedział któryś z dowódców powstańczych na oficjalnych obchodach. Dobrze, że i taka narracja się powoli przebija. Bo tak naprawdę Powstanie nie było fajną przygodą. Było piekłem.
Relacje żołnierek
Film „Powstanie w bluzce w kwiatki” to dokument zrealizowany w 2009 r. w ramach projektu Fundacji Feminoteka „Życie codzienne kobiet w czasie Powstania Warszawskiego”. Film, którego koordynatorką była Olga Borkowska, opowiada historie kobiet żyjących i walczących w różnych dzielnicach stolicy w czasie Powstania Warszawskiego oraz zwraca uwagę na szczególną, acz pomijaną rolę, jaką kobiety odegrały w Powstaniu Warszawskim. Dostępny jest w internecie.
Przy budynku leżał ranny. Miał wnętrzności na wierzchu, dosłownie parowało mu... w tej chwili nawet nie potrafię opowiedzieć. Człowiek musiał być szalenie opanowany. Wiedziałam, że nie mogę mu pomóc, więc tylko wyciągnęłam z torby morfinę. Zrobiłam podwójny zastrzyk. Wiedziałam, że to nic nie pomoże, chodziło o to, by przez moment miał świadomość, że ktoś chce mu pomóc. Zresztą ten chłopak bardzo szybko zmarł. W tej chwili, gdy o tym mówię, dostaję gęsiej skórki. Bardziej się denerwuję niż wtedy, kiedy to się działo.
Barbara Tyc-Mazurkiewicz, ur. 1927 r. Walczyła w batalionie „Ryś”
***
Ciężko było w czasie miesiączki. Jeśli nie można było dostać waty, to korzystałyśmy z jakichś zniszczonych, podartych prześcieradeł, poszewek, pościeli. Z tego sobie robiłyśmy podkładki. Podmywanie było bardzo utrudnione, ważne było, żeby mieć jakąś miseczkę, ale nie zawsze była pod ręką.
Bronisława Romanowska-Mazur, ur. 1926 r. Żołnierka Armii Krajowej
***
Na moim piętrze w szpitalu była ranna kobieta, która była w ciąży. Miała około 20 lat, przyjechała ze wsi do Warszawy, miała coś załatwiać, a tu powstanie. Wyciągnęli ją spod gruzów, była już w końcowym etapie ciąży i zaczął się poród. Doktorzy byli na operacjach i ja stanęłam przed pierwszym poważnym, niekoniecznie powstańczym zadaniem: odebraniem porodu. Dziecko urodziło się nieżywe. Pamiętam, że ochrzciłam to dziecko. Ona też, zdaje się po dwóch, trzech dniach, zmarła.
(...)
W drugiej połowie sierpnia przyniesiono do szpitala dziewczynkę spod gruzów. Miała dziewięć lat… Po drugiej stronie ulicy paliły się domy, więc było bardzo widno. Mała miała wysoką temperaturę i urwaną nogę, i cały czas pytała: kiedy przyjdzie mamusia. Wzięłam ją na ręce i usiadłam na foteliku i gładziłam, przytulałam. I ona mówi: Opowiedz mi bajkę. Byłam bardzo zmęczona, to był drugi, trzeci dzień bez snu, ale zaczęłam jej opowiadać. W pewnym momencie usnęłam. Kiedy się obudziłam, uświadomiłam sobie, że przez sen mówię tę bajkę. A dziecko jest już martwe.
Jadwiga Przybylska-Wolf, ur. 1927 r. Sanitariuszka
***
Na ul. Czerwonego Krzyża był rzeźnik, który mnie znał. Kiedyś poszłam do niego i powiedziałam: „Proszę pana, ja mam bardzo, bardzo głodnych chłopców, czy mógłby pan nas czymś podeprzeć? Mięso jakieś?” On mówi: „Proszę pani, nie mam nic, ale mogę dać pani jedną rzecz”. „Co?”. „Psinę”. Zrobiło mi się słabo, ale szybko mi przeszło, mówię: „Poproszę, wezmę psinę”. I on mi dał mięso z psa, zaniosłam to chłopcom, oni coś z nią zrobili.
Halina Paszkowska, ur. 1927 r. Łączniczka
***
Powstanie niosło ze sobą „doznania zmysłowe”. Można sobie wyobrazić, jak pachnie mieszkanie, jak przez trzy dni nie ma kanalizacji, jak jest remont. Jeżeli przez dwa miesiące nie ma kanalizacji, to jest po prostu jeden wielki smród, pomieszany z rozkładającymi się ciałami pod gruzami. Fetor rozkładających się ciał, straszny smród kanalizacyjny, i jeszcze do tego wychodzą ludzie, po prostu z gówna, z kanałów. Powstanie to nie jest świeży powiew wolności. Wszyscy ludzie śmierdzieli, jeżeli ktoś przez dwa miesiące nie zmienia bielizny, to można sobie wyobrazić. Oczywiście młodzież jakoś to rozładowywała śmiechem, bo wszyscy mieli brudne głowy, brudną bieliznę, brudne nogi. Nogi były szare, wszyscy wyglądali, jakby mieli pończochy, z brudu i kurzu, bo był straszny kurz od ruin.
Barbara Strynkiewicz-Żurowska, ur. 1924 r. Łączniczka (Wszystkie fragmenty relacji pochodzą ze zbiorów Fundacji Feminoteka)
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.