Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Nie ma pan wrażenia, że sprawa umarła?
Mariusz Zielke: Oczywiście! Ale ja opublikowałem kolejną relację ofiary, bliskiej osoby Krzysztofa S., jego chrześniaka, który mówi, że przez dwa lata był przez niego molestowany. Rozesłałem informację o tej publikacji do różnych mediów, ale nikt nie zareagował.
O ilu ofiarach pan wie?
Mam 20 zeznań z imienia i nazwiska. Dwie ofiary mówią o tym publicznie. Dlaczego dziennikarze nie badają mechanizmu tego, że przez tyle lat muzyk molestował i gwałcił dzieci i nikt mu w tym nie przeszkodził, chociaż wszyscy wiedzieli? Dlaczego media skupiają się na wstrząsających szczegółach gwałtów, a nie na procederze? W dodatku mam prawo sądzić, że S. nie był jedyny.
Powtarza pan, że to czubek góry lodowej. Dlaczego pan tak uważa?
Moim zdaniem to największa afera w polskim show-biznesie. Jestem pewien, że to nie jest tylko sprawa Krzysztofa S. Mam wiele sygnałów na temat jego kariery, związków i działalności, także na temat powiązanych z nim osób. Badam też inne doniesienia dotyczące znanych osób. Sprawdzam sprawę bardzo znanego aktora. Sąd ją umorzył. Zrobił to, bo aktor miał świetnego adwokata, też znane nazwisko, który wykorzystał luki prawne. Jednak mam bardzo poważne podstawy, by przypuszczać, że jest winny. To wstrząsająca sprawa, bo dotyczy bardzo małych dzieci. Jeżeli potwierdzę moje przypuszczenia i udokumentuję winę tego aktora, ujawnię jego nazwisko.
Ma pan jeszcze inne ślady?
Nie tylko ze środowiska show-biznesu, także z polityki, szeroko pojętego biznesu, z prokuratury, policji. Chcę udokumentować w filmie, nad którym pracuję, że były też inne znane osoby, często wpływowe, które być może miały udział w takim procederze. Być może była to siatka luźno powiązanych osób. Nie twierdzę, że to siatka, która wymienia się ofiarami i współpracuje ze sobą. Podejrzewam, że istnieje duża grupa osób, które z powodu defektu osobowościowego dokonują przestępstw na dzieciach i że osoby te korzystają z parasola ochronnego dzięki wpływowym relacjom. Chcę to pokazać, zapytać je, co mają w tej sprawie do powiedzenia. Zadam te pytania tylko wtedy, kiedy będę miał kilka źródeł informacji na ich temat i udokumentuję zarzuty. Jednak nie mogę nie spróbować. To trudne, ale w przypadku S. udało mi się udowodnić, że jest pedofilem. Może w innych sprawach też mi się uda.
Jak pan trafił na sprawę Krzysztofa S.?
Dawno temu opowiedziała mi o tym kobieta, z którą współpracowałem. Od 10 lat nie jestem dziennikarzem, jestem pisarzem i tzw. ghostwriterem, przychodzą do mnie osoby, które zlecają mi napisanie książek. Jedna z takich osób opowiedziała mi swoją historię. To piękna kobieta, znana, można powiedzieć, że osoba publiczna. Wykonywała takie usługi... szukam odpowiednich słów, bo trudno ją nazwać prostytutką, chociaż to, co robiła, na tym polegało. Jednak ona robiła to po części z chęci. Nie była przez nikogo do tego przymuszana, nie chodziło jej tylko o pieniądze, miała satysfakcję z manipulowania mężczyznami, z którymi sypiała, w ten sposób ich korumpowała. To, co robiła, wykorzystywał lobbysta, który moim zdaniem współpracował ze służbami specjalnymi.
A co ta kobieta miała wspólnego z pedofilem?
Powiedziała mi, że mając 10 lat, była molestowana, a potem została zgwałcona przez muzyka, który prowadził program w telewizji. Nie podała jego nazwiska, ale podała kilka szczegółów, które pozwoliły mi szukać. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, co z tym zrobić. Zacząłem rozmawiać z różnymi osobami, pytać, komu można dać do zbadania ten temat. Ta kobieta zabroniła mi zajmować się tą sprawą. Przyszła opowiedzieć mi o swoim życiu, a o pedofilu powiedziała po to, żebym zrozumiał, dlaczego robi to, co robi. Uważała, że jej osobowość została tak ukształtowana, bo w dzieciństwie została zgwałcona. Pedofil zaczął się do niej dobierać, kiedy miała 10 lat i zaczęła brać udział w programach muzycznych, mówiono jej, że ma wielki talent i że nie może go zmarnować. Zacząłem szukać, jednak nie znałem środowiska muzycznego ani telewizyjnego, trudno mi było coś ustalić. I rok później poznałem jego nazwisko przez zupełny przypadek.
Jak?
Nie mogę powiedzieć jak, bo muszę chronić moje źródło informacji. Jednak wtedy wszystko zaczęło mi się składać. Czułem, że kobieta, która mi opowiadała o pedofilu, to nie jest pojedynczy przypadek, że ofiar S. musi być więcej. Zacząłem szukać i trafiłem na dwie kolejne. Teraz znam 20 ofiar. Nie wszystkie zgadzają się zeznawać. Gdybym nadużył ich zaufania, zdradził ich nazwiska, mogłyby mieć kłopoty i mogłoby to nawet zagrażać ich życiu.
Życiu?
Ten facet jest niesamowicie powiązany. Działał niemal oficjalnie i nic mu się nie działo. Był znany w telewizji jako pan, który lubi sobie sadzać dziewczynki na kolanach i je głaskać. Wkładał rękę pod bluzkę dziewczynkom i chłopcom też. Był typowym pedofilem, wręcz seryjnym, bardzo wyrachowanym, i nie jest możliwe, że dopiero teraz to wyszło na jaw. Pewien muzyk przyznał mi, że 10 lat temu próbował zainteresować tym dziennikarzy śledczych, ale oni odpuścili ten temat. Dla mnie dziennikarze, którzy odpuszczają taki temat, to nie są dziennikarze. Chyba że nie potrafili udowodnić. Ja też długo nie potrafiłem dać sobie rady z tym tematem. Jednak ten człowiek, mimo wieku, jest wciąż aktywny zawodowo, ma dostęp do dzieci. W interesie społecznym dziennikarz ma obowiązek zająć się taką sprawą. I ja to zrobiłem, sumienie mi nie pozwoliło tego zostawić i próbowałem pomóc dziennikarzom w tym, żeby oni się tym zajęli. Nie zrobili tego, więc sam się tym zająłem.
Jak pan to zrobił? Jak pan zaczął?
Opublikowałem rzetelny, delikatny, uczciwy materiał o tym, że w TVP i w telewizji Polsat według moich informacji dochodziło do przypadków pedofilii i że znam trzy ofiary, które o tym zaświadczyły, dwie są gotowe złożyć zeznania w prokuraturze lub sądzie, natomiast jedna się na to nie zgadza. I że proszę inne ofiary o zgłaszanie się. Po tym tekście od razu zgłosiły się cztery osoby, które chciały opowiadać. Mężczyzna, który był ofiarą w latach 80., kobieta zgwałcona w latach 80., dwie kobiety molestowane w latach 90. W sumie miałem więc siedem osób w godzinę po publikacji tekstu. Potem zgłosił się uczeń pana S., który mówił, że jego dziewczyna została zgwałcona w pociągu, gdy miała 11 lat. Potem kolejne osoby, rozmawiałem z nimi i widziałem, że mówią prawdę, bo powtarzały się podobne szczegóły. Te osoby mówiły, że wpisują w internet hasło „S. pedofil”, czekając, kiedy to wyjdzie, ale przez lata nie wychodziło. Uważam, że miałem prawo napisać to, co napisałem. Znałem te wszystkie osoby z imienia i nazwiska. Uznałem, że Krzysztof S. jest winny i trzeba chronić przed nim dzieci, skoro prokuratura tego nie potrafi. Uważam, że w tej sytuacji moim obowiązkiem jest podanie tego do publicznej wiadomości. Nie mogę twierdzić, że on powinien siedzieć w więzieniu, bo wszystkie te przestępstwa są przedawnione. Natomiast twierdzę z całą odpowiedzialnością, że jest on pedofilem, a nim nie przestaje się być. Po tym, co się zaczęło dziać po moim wpisie, uznałem, że muszę podać nazwisko S., tym bardziej że zadzwonił do mnie inny człowiek, który pracował w programach muzycznych, mówiąc, że jest niewinny, a ta historia niesłusznie kładzie się cieniem na jego nazwisku.
A Krzysztof S. zadzwonił zapytać, dlaczego pan go pomawia? Zagroził procesem?
Nie. Wydał w tej sprawie oświadczenie, ale ze mną się nie kontaktował. Ja próbowałem, tydzień przed publikacją artykułu. Zadzwoniłem do niego do domu i powiedziałem o wszystkich zarzutach, jakie znam. Rozmawiałem z jego żoną, panią Lilianą. Nie powiedziała mi, że jest byłą żoną. Powiedziała, że opiekuje się mężem i że nie przekaże mu tych informacji. Dodała: „Najwyżej nas pan zabije”. Upierała się, że chodzi o jedno oskarżenie osoby chorej psychicznie, chociaż mówiłem jej, że wiem o trzech osobach, a podejrzewam, że jest ich dużo więcej. Teraz znam relacje ponad 20 osób z różnych środowisk, w tym znanych artystów, także ludzi bliskich panu S.
Ma pan poczucie, że ta sprawa zdobyła właściwy rozgłos? Jest pan usatysfakcjonowany tym, co się wokół niej dzieje?
Tu nie ma miejsca na satysfakcję. Chodzi o życie konkretnych ludzi. Każda z tych osób przeżywa traumę, płaczą, nie mogą pracować, spać. Jedna z ofiar płakała przez telefon, kiedy opowiadała mi, co przeżyła. Część dzieci była gwałcona, jedna z moich rozmówczyń była gwałcona w kinie, w piwnicy, w domu S., gdzie nocowała. Później musiała leczyć się psychiatrycznie. Inne były „tylko” głaskane, S. wkładał im rękę w majtki, dotykał miejsc intymnych, całował. Są osoby, które same o sobie mówią, że udało im się od niego umknąć, jednak ja uważam, że też są pokrzywdzone, skoro przez 20-30 lat to pamiętają, wracają do tego, budzą się w nocy. Każda z nich jest osobą zagrożoną. I choć są narażone na konsekwencje wybuchu tej afery, dziękują mi i mówią, że już nie mogły z tym żyć. Ciągle czekały, kiedy to w końcu wyjdzie i kiedy ta sprawa się zamknie. Psychologicznie w ofierze taka sprawa się zamyka, kiedy ona spojrzy sprawcy w oczy, a on przyzna się do winy. Wtedy już nie ma miejsca na poczucie, że mnie się coś wydawało. Osoby, które do mnie piszą, mają takie poczucie. Trudno więc mówić o satysfakcji. To trzeba wyjaśnić, trzeba też zmienić prawo w Polsce. Znieść przedawnienie, bo te przestępstwa zawsze wychodzą na jaw po wielu latach, kiedy już nie można ich ścigać. Przez to pedofil wciąż pozostaje groźny dla dzieci, bo wciąż może z nimi pracować. Rozgłos ma służyć temu, żeby doprowadzić do zmian w prawie. Tym bardziej że pan S. był tak samo chroniony przez układy jak księża pedofile przez Kościół.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.