Joanna Miziołek: Małgorzata Kidawa-Błońska, kobieta o bardzo pozytywnym wizerunku, została kandydatką na premiera opozycji, Donald Trump nie przyjechał do Polski i jeszcze do tego afera hejterska w Ministerstwie Sprawiedliwości. Macie same problemy w kampanii.
Jacek Sasin: Nie mam takiego poczucia. Nasza kampania przebiega dokładnie tak, jak ją zaplanowaliśmy. Jesteśmy kilka kroków przed opozycją. Pierwsi zarejestrowaliśmy komitet wyborczy, zebraliśmy podpisy, a jest ich ponad półtora miliona. Kiedy my zbieraliśmy podpisy, Grzegorz Schetyna zmieniał jedynki wyborcze, w tym tę warszawską, wstawiając na nią, jak to pani określiła, „kobietę o pozytywnym wizerunku” i czmychając do Wrocławia. To była desperacja Grzegorza Schetyny, który dzięki doradcom z zagranicznej firmy zrozumiał, że jest obciążeniem dla Platformy Obywatelskiej. Nasza kampania przebiega bez zastrzeżeń, a my sami nie uciekamy od problemów. Afera, a raczej incydent, z ministrem Piebiakiem był dla nas pewnym problemem. Bo tego typu działań, czyli hejtowania, fake newsów nie aprobujemy. Małgorzata Kidawa-Błońska już tym problemem dla nas nie jest, bo Grzegorz Schetyna, wystawiając ją na kandydatkę na premiera, oszukuje wyborców. Każdy, kto zna szefa Platformy, wie, że gdyby PO miała szanse wygrać wybory, to on zostałby premierem. Ona ma ocieplić wizerunek. A po wyborach wróci stary dobry Schetyna.
Czy ja przeniosłam się w czasie? W 2015 r. to wam PO zarzucała oszustwo, kiedy jako kandydatkę na premiera wystawialiście Beatę Szydło, bo Jarosław Kaczyński miał duży poziom nieufności i jego kandydatura obciążałaby wizerunek PiS.
Dziękuję, że pani przypomina te zarzuty polityków PO. Dziś postanowili skopiować nasz model. Tylko że my wprowadziliśmy go w życie. Rozumiem, że opozycja patrzy na nas jako na niedościgły wzór. Ale zawsze kopia jest mniej doskonała od oryginału. Tak samo było z programem, który zaprezentował Grzegorz Schetyna. Po naszych piątkach Kaczyńskiego, Morawieckiego pokazał swój sześciopak. Tylko że on był karykaturą programu bez realnych podstaw finansowych. Potem szef PO postanowił go schować, bo wiedział, że nie będzie go realizował. Zrobił to tak skutecznie, że zapytany ostatnio o sześciopak sam nie potrafił wymienić, co w nim zawarł.
Małgorzata Kidawa-Błońska jest osobą o wyjątkowej kulturze osobistej, nie wchodzi w ostre, dyskredytujące przeciwników politycznych spory. Trudno będzie wam ją atakować.
Ale my nie zamierzamy jej personalnie atakować. Nikogo w kampanii nie będziemy atakować.
I stąd cysterny wstydu…
To nie jest personalny atak na kogokolwiek. To jest pokazanie charakterystycznych cech Platformy Obywatelskiej. Wybory to nie jest konkurs piękności, wybór pomiędzy Małgorzatą Kidawą-Błońską a Mateuszem Morawieckim. Polacy przez ostatnie dziesięciolecia mieli przekonanie, że niezależnie kto wygra, będzie tak samo. Tym razem wybór jest w oczywisty sposób realny. Gra idzie o wielkie pieniądze, o to, czy trafią do kieszeni Polaków, czy tak jak było przez osiem lat rządów PO-PSL – do mafii podatkowych.
Mówi pan, że to Platforma was kopiuje, ale „cysterny wstydu” są łudząco podobnym pomysłem do „konwoju wstydu” Platformy.
Jest pewien zestaw działań w polityce, który być może jest podobny, ale nasz pokazuje realny problem. Wszystko, co służy przypominaniu, z czym wiążą się rządy PO-PSL, jest nam potrzebne. Oni zmarnowali szanse Polaków na lepsze życie. Nieudolność tamtych rządów pozbawiła polskie rodziny choćby takiego wsparcia jak 500 plus, a emerytów trzynastych emerytur. Te pieniądze trafiały do konkretnych przestępców, mafii. I oni chcą, by te praktyki wróciły, bo zapowiadają, że zlikwidują CBA. Widowiskowe przypominanie o tym za pomocą cystern jest trafne. Musimy mówić o tym, że wygrana naszych przeciwników wiązałaby się z utratą programów społecznych. Bo oni nie potrafią pozyskiwać środków finansowych na te programy. Nawet jeśli będą chcieli je utrzymać, to będą musieli je zlikwidować, bo nie będą mieli na nie pieniędzy. Kidawa-Błońska, Schetyna, Neumann, Kierwiński to osoby, które miały już okazje rządzić Polską i pokazały, że rządzić nie potrafią.
Wróćmy do tego, co PiS pokazał. „Gazeta Wyborcza” ujawniła pismo Jarosława Kaczyńskiego do hejterki Emi, w którym prezes PiS zadeklarował dla niej wsparcie, a sprawę dotyczącą jej sporu z mężem o dzieci skierował do rzecznika praw dziecka.
Rzeczywiście Jarosław Kaczyński jest osobą, która chce pomagać i często to robi. Do jego biura wpływają tysiące listów. Czasem ze zdumieniem zastanawiam się, jak pracownicy biura pana prezesa radzą sobie z tym zalewem korespondencji. Na każdy list jest reakcja, zapytanie instytucji państwa, czy może coś w tej sprawie zrobić. Tak było też w tym przypadku.
Ale zachowania tej pani prowokują pytanie, czy udzielona jej pomoc nie była wyrazem wdzięczności za akcję hejterską w Ministerstwie Sprawiedliwości.
Nic takiego nie wynika z tej korespondencji. Do mojego biura piszą też osoby, których nie znam. I teraz można przyjąć dwie zasady. Albo nic nie robimy, nie reagujemy, a to chyba nie jest dobry pomysł na działalność poselską, albo staramy się pomagać osobom, co do których nie mamy pewności, czy są całkowicie w porządku. To jest próba uczynienia zarzutu wobec Jarosław Kaczyńskiego z czegoś, co jest absolutnie powodem do chwały.
Ale reakcja prezesa PiS była dosyć szybka. Odpisał tej pani po dwóch dniach.
To źle? To chyba dobrze. Zarzucanie, że prezes partii reaguje szybko na list, gdzie jest prośba o pomoc, jest absurdalne.
Chyba nie każdy może liczyć na taką szybką odpowiedź po wysłaniu listu do prezesa PiS.
Każdy. Proszę spróbować. Robienie z tego zarzutu prezesowi to trochę jak stawianie przez tę samą gazetę zarzutów Jarosławowi Kaczyńskiemu, że panu Birgfellnerowi nie zapłacił za niewykonaną robotę. To jest takie szukanie dziury w całym. Zawsze się jakiś kij na niego znajdzie. „Gazeta Wyborcza” robi to od 30 lat i nic mnie tutaj nie zaskoczy.
Afery w Ministerstwie Sprawiedliwości nie można tak bagatelizować. Wiceminister doprowadził do wycieku prywatnych danych, akcji hejterskiej.
Mamy do czynienia z sędzią, którego Zbigniew Ziobro zastał, gdy został cztery lata temu ministrem. Współpracował z nim i powołał go na podsekretarza stanu w swoim resorcie. Pan Piebiak zrobił bardzo wiele dobrego, szczególne w zakresie reformy sądownictwa, ale dopuścił się też czynów dla nas niedopuszczalnych. I dlatego został szybko zdymisjonowany.
Jeżeli okazałoby się, że Zbigniew Ziobro o tym wiedział, straci stanowisko?
Jeżeli okazałoby się, że wiedział i na to nie reagował, to byłoby to naganne. Natomiast nic takiego nie miało miejsca.
Ale gdyby miało miejsce, to byłaby dymisja?
Tu nie ma sensu dywagować. Zdymisjonowany został minister Piebiak również dlatego, że uznał, że może więcej, niż może. Występuje takie zjawisko ponadpartyjne, że są ludzie, którzy nie wytrzymują ciężaru stanowiska, władzy, którą mają.
PiS wytrzymuje ciężar władzy?
Myślę, że tak. Jak popatrzymy na zachowania naszych polityków i porównamy z zachowaniami polityków opozycji, to bilans jest zdecydowanie dodatni.
Były już marszałek Kuchciński? Dobry przykład?
Spróbujmy oddzielić dwie rzeczy. Jedną jest kwestia prawna, drugą standardy. Marek Kuchciński prawa nie złamał, natomiast korzystał z przywileju, jakim był transport lotniczy, w wymiarze wcale nie większym niż jego poprzednicy. Na przykład były marszałek Senatu Bogdan Borusewicz zabierał swoją córkę na różnego rodzaju interesujące zagraniczne wyjazdy.
Ale to wy mieliście pokazać nowe standardy, jak powiedział na konferencji prasowej podczas dymisji Marka Kuchcińskiego Jarosław Kaczyński.
I dlatego konsekwencją była dymisja marszałka Sejmu, drugiej osoby w państwie, postaci nietuzinkowej. To pokazuje, że mamy inne standardy niż nasi poprzednicy.
To pokazuje, że niektórzy politycy PiS nie potrafią unieść ciężaru władzy.
Nie będę pani przekonywał, że wszyscy w PiS jesteśmy aniołami, ludźmi bez skazy, o znakomitych charakterach. Wiadomo, że w każdym środowisku są ludzie i ludziska. W PiS też. Ale tym się różnimy od naszych konkurentów, że nasza reakcja jest wtedy natychmiastowa. Jak opinia publiczna mówi, że nie akceptuje nagannych zachowań, to polityk odchodzi. Podobnie było z nagrodami dla ministrów.
Które wam się należały, jak mówiła Beata Szydło.
Pewnie to sformułowanie nie było najszczęśliwsze. Znowu nie ma mowy o złamaniu prawa i innym zachowaniu niż nasi poprzednicy. Ale nie było akceptacji opinii publicznej i wyciągnęliśmy z tego wnioski. Nagrody zostały zwrócone. My jesteśmy pierwszą władzą, która reaguje na to, co mówi opinia publiczna.
I to właśnie zarzucaliście kiedyś Donaldowi Tuskowi. Że kieruje się tym, jakie zdanie ma opinia publiczna, media. I wtedy zmienia zdanie.
Tu nie chodzi o zmianę zdania. My zdania nie zmieniamy, tylko reagujemy na to, jak fakty odbiera opinia publiczna. Władza musi reagować na to, co myślą obywatele.
W PiS nie będzie świętych krów? Opozycja ma inne zdanie.
W PiS nie ma świętych krów. Nasza przeszłość jest usłana trupami polityków, którzy nie udźwignęli władzy czy sprzeniewierzyli się temu, co zapowiadali.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.