Skrzeczący dźwięk głośników i okrzyki duszpasterzy: „Alleluja i do przodu”, „Biało-fioletowi są kabaretowi”. Do tego radosne piosenki pątnicze: „To idzie Armia Pana, choć czasem niewyspana” albo „Nie umieraj, dżdżownico” z charakterystycznym długim „ooooo”. Wyruszające na przełomie lipca i sierpnia ze wszystkich niemal miejsc Polski grupy pielgrzymów wyglądają prawie tak jak dawniej. Nadal dominują ludzie z gitarami i księża w wytartych, spłowiałych sutannach. Tak jak niegdyś za grupą ciągnie się garkuchnia. Za pozorami niezmienności kryje się jednak niemal rewolucja. Wciąż obowiązuje kategoryczny zakaz koedukacji w namiotach, ale jest nagminnie łamany.
Pielgrzymuje się zazwyczaj wśród znajomych. Samotnicy należą do rzadkości. Większość zna się albo z poprzednich pielgrzymek, albo wspólnie zdecydowała się na pątniczy trud. Takie grupki wspólnie przygotowują sobie posiłki i pomagają na trasie. Ale inaczej niż na typowych wczasach czy wyjazdach zagranicznych nie ma między nimi wrogości czy niechęci (zdarza się natomiast, szczególnie między kobietami, rywalizacja o względy przewodnika) i dość łatwo się do nich przyłączyć. – Z pielgrzymowaniem jest jak z chodzeniem po górach. Od pewnej wysokości spotyka się tam wyłącznie dobrych ludzi. I w drodze na Jasną Górę jest podobnie – mówi „Wprost" ks. Bogdan Bartold, przez lata przewodnik Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki Metropolitalnej. Ostatnie mury padają przedostatniego dnia, na tzw. przeprośnej górce, kiedy nawet najbardziej samotniczo nastawieni pątnicy rzucają się sobie w ramiona, przepraszają za złośliwości czy krzywdy.
Więcej możesz przeczytać w 32/33/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.