Toczą się wielkie manewry wokół fotela przewodniczącego Rady Europejskiej, czyli prezydenta Unii. I to mimo że traktat lizboński wciąż nie wszedł w życie. Dzielenie skóry na niedźwiedziu zainicjował premier eurosceptycznej Wielkiej Brytanii Gordon Brown, zgłaszając w lipcu kandydaturę swego poprzednika Tony’ego Blaira. Powszechnego entuzjazmu, według wtajemniczonych – rozmyślnie, nie wzbudził.
Tony Blair, jeden z europejskich polityków dobrych na każdą okazję, wymieniany jest także w kontekście walki o posadę przyszłego szefa unijnej dyplomacji. Przemawia za nim doświadczenie polityczne, talent dyplomatyczny i rozpoznawalna na całym świecie twarz. W wizji Blaira głównym zadaniem prezydenta byłoby nie tyle bieżące zarządzanie UE i angażowanie się w wewnątrzunijne spory, ale jej „sprzedawanie na zewnątrz", czyli promowanie Unii i jej interesów na arenie międzynarodowej. Kłopot polega na tym, że Blair i jego poglądy nie wszystkim się podobają. Świat arabski oraz europejska lewica pamiętają mu, że w 2003 r. był najwierniejszym sojusznikiem George'a Busha w inwazji na Irak. – Pomysł, że Tony Blair zostanie pierwszym prezydentem Unii, jest absurdalny i może oznaczać krok wstecz – uważa lider Zielonych Daniel Cohn-Bendit. Francuski polityk dodatkowo obarcza Blaira odpowiedzialnością za obecny kryzys finansowy i wytyka mu małą skuteczność w roli negocjatora w konflikcie bliskowschodnim. Wątpliwości budzą też jego zażyłe kontakty z prywatnym biznesem. Kontrakt Blaira z bankiem JP Morgan, opiewający na 5 mln dolarów rocznie, kłuje w oczy wiele osób.
Więcej możesz przeczytać w 32/33/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.